Legenda o ojcu Polaku. "Zawarł pakt z diabłem"

WP SportoweFakty / Kasper Schmeichel (z lewej) i jego dziadek z Polski - Antoni Schmeichel
WP SportoweFakty / Kasper Schmeichel (z lewej) i jego dziadek z Polski - Antoni Schmeichel

- Tata nie mógł opuścić kraju, kazali mu szpiegować. Później trafił do więzienia. Podpisał pakt z diabłem - Peter Schmeichel przedstawia w serialu dokumentalnym historię swojego ojca Polaka.

Antoni Schmeichel był muzykiem jazzowym, grał na pianinie. Urodził się w Wąbrzeźnie, a po II wojnie światowej zamieszkał w Sopocie. To właśnie tam poznał Inger, pielęgniarkę z Danii.

- Mama pracowała na statku. Zatrzymali się w Sopocie. Kochała teatr. Za wszelką cenę chciała obejrzeć sztukę "A taste of honey". Pod tamtejszym teatrem zobaczyła gościa stojącego z biletami. Podeszła i przekonywała, by jeden z nich odsprzedał jej. Tym facetem był mój tata. Tak się poznali - opowiada legendarny bramkarz Manchesteru United Peter Schmeichel w serialu dokumentalnym na SkyShowtime.

Podpisał pakt z diabłem 

Film w dużej części oparty jest na historii rodzinnej byłego świetnego zawodnika, który oprócz sukcesów w piłce klubowej, wygrał także mistrzostwo Europy z kadrą Danii w 1992 roku.

Ojcem Petera Schmeichela był Polak, który za miłością życia wyemigrował na północ. Antoni i Inger pobrali się i początkowo zamieszkali w Polsce. Ale kobieta zapragnęła zmian, gdy zaszła w pierwszą ciążę. Na świat miała przyjść pierwsza z trzech córek małżeństwa. - Pewnego dnia, co jest typowe dla mojej mamy, postanowiła wywrócić sprawy do góry nogami. Stwierdziła nagle: "Wracam do Danii" - opowiada Peter Schmeichel.

Kobieta mogła wyjechać z Polski bez problemu, miała wizę. Natomiast dla Antoniego taka perspektywa była niemal niemożliwa w tamtych czasach. Wówczas nie dało się tak po prostu opuścić kraju zza Żelaznej Kurtyny.

- Ojciec usłyszał: jeśli chcesz wyjechać, musisz dla nas szpiegować w Danii - mówi Peter Schmeichel. - Na początku zdecydowanie odrzucił taką ofertę, ale w końcu się poddał. Podpisał pakt z diabłem, przeszedł kursy szpiegowskie w Warszawie i ruszył do Kopenhagi przez Berlin - opowiada.

Podwójny agent

Antoni Szymański, bo tak się w Polsce nazywał, po przyjeździe do Danii trafił do tamtejszego więzienia. Duński rząd przez kilka dni zastanawiał się, co z nim zrobić, aż nakazał mu szpiegowanie przeciwko Polsce. Mężczyzna zgodził się, choć jego syn nie wierzy, że ojciec był skutecznym agentem.

- Był pod ogromną presją. Chciał dalej grać w zespole muzycznym i opiekować się rodziną. Pragnął normalności - opowiada Schmeichel. Antoni zgodził się na kolejny układ, by być przy ciężarnej żonie. W latach 70. przyjął duńskie obywatelstwo.

Peter Schmeichel określa ojca jako człowieka zamkniętego, który przez całe życie zmagał się z demonami z przeszłości. Ale nie mogło być inaczej. Pierwszego dnia II wojny światowej Antoni stracił ojca, który był żołnierzem. Jego matka trafiła do obozu koncentracyjnego i już nigdy jej nie zobaczył. Tam zmarła. Z rodzeństwem wychowywał się u dziadków.

- Po wojnie ojciec przeszedł dużą zmianę. Dorastał w katolickim kraju, wychował się w katolickiej rodzinie, ale później stał się zagorzałym ateistą. Powiedział mi kiedyś: "Synu, nie mogę wierzyć w Boga. Gdyby istniał, to nie dopuściłby do tego, co przeżyłem" - mówił nam Schmeichel.

W Polsce ścigał się na motorach

Przed emigracją do Danii w 1961 roku Antoni Schmeichel był jednym z zawodników żużlowego klubu spod Torunia - LZS-u Ostaszewo. Z kraju udało mu się wyjechać dwa lata po poznaniu Inger, gdy miał 28 lat i podpisał "lojalkę" zgadzając się na funkcję agenta. Drugim dzieckiem "Tolka" był Peter, który na drugie imię otrzymał Bolesław, po pradziadku. Petera charakteryzował jako "ruchliwe" i "odważne" dziecko.

Peter Schmeichel wspominał, że Antoni miał bardzo dobre relacje z jego synem Kasperem, który zrobił dużą karierę w piłce. Wygrał między innymi mistrzostwo Anglii z Leicester City, był wieloletnim reprezentantem Danii. Na meczu z Polską, który Duńczycy wygrali 4:0 w eliminacjach mistrzostw świata 2018, Antoni Schmeichel dopingował wnuczka z trybun stadionu Parken w Kopenhadze.

Żył 86 lat, zmarł w 2019 roku. - To był piękny taniec po różach, ale wpadałem też na kolce i mocno krwawiłem - podsumowywał swoje życie w 2015 roku w "Gazecie Krakowskiej". - Jestem jednak bardzo szczęśliwy, bo mam fajną rodzinę, zdrowie i jestem wolnym człowiekiem - dodał.

Uratował ojca od nałogu 

Peter Schmeichel opowiadał o momencie zwrotnym w życiu ojca, który był uzależniony od alkoholu.

- Ojciec mówił, że był uzależniony przez całe życie, że alkohol towarzyszył mu zawsze. Był jednak taki czas, trwał mniej więcej półtora roku, w którym działo się naprawdę źle. Pewnego dnia przyjechał do mnie do Portugalii (Peter Schmeichel był wówczas zawodnikiem Sportingu Lizbona - red.). Był pijany i nie wpuściłem go do domu - mówił nam.

Tamtego wieczoru były bramkarz świecił ojcu latarką w twarz. Ze szczegółami opowiadał o zdarzeniu w swojej biografii. - Pytałem go: czego chcesz do cholery? Uśmiechał się, powtarzał: "Moje rodziny". Kazałem mu się wynosić, trzasnąłem drzwiami. Moja siostra stała w korytarzu, mama była w kuchni. Serce stanęło mi w gardle, a brzuch bolał od złości i nerwów. To była najgorsza rzecz, jaką zrobiłem w życiu. Ale następnego dnia ojciec poszedł na odwyk. Już nigdy więcej nie tknął alkoholu. Przeżył później dwadzieścia lat dobrego życia. Początkowo gniewał się na mnie, za tę latarkę, ale tamta sytuacja uratowała mu życie - wspominał.

Chciał mówić po polsku

Peter Schmeichel żałuje jednej rzeczy - że nie potrafi rozmawiać w języku polskim. - Wasz język pamiętam jako ścieżkę dźwiękową z dzieciństwa. Ojciec często "szeleścił" przez telefon. Ciągle mówił do słuchawki: "Słuchaj, słuchaj". To zapamiętałem - opowiada.

- Po latach rozmawiałem z jedną osobą, która znała ojca. Zapytałem: - Jak on mówił po polsku, w jakim stylu? Usłyszałem, że język taty był bardzo elegancki, że ojciec był elokwentny. Jego kolega przyznał, że ojciec wypowiadał się w stylu lat pięćdziesiątych, bardzo ładnie. Pomyślałem wtedy: też bym tak chciał! - uśmiecha się.

- Znam tylko kilka podstawowych słów, typu "słuchaj", "dziękuję". Nie wiem, czy teraz znalazłbym energię na naukę. Fajnie byłoby choć trochę mówić po polsku, ale ojciec powiedział mi kiedyś: "Polska już dla mnie nie istnieje. Mieszkam w Danii i będę mówił tylko po duńsku. Zacząłem tu nowe życie". Żałuję, że ojciec nigdy nie nauczył mnie choć podstaw - komentuje.

Naznaczony przez dzieciństwo 

Relacje z ojcem naznaczyły bramkarza. - On nie okazywał emocji. Nie był troskliwy, miły. To na pewno wpłynęło na Petera - mówi jego żona Laura. Dlatego w dorosłym życiu Peter Schmeichel był wymagający, zdyscyplinowany, wręcz szorstki.

Legendarny bramkarz podkreśla, że cechy wyniesione z domu pomogły mu zrobić karierę. - Dyscyplina, praca, trud - to wszystko było częścią mojego dorastania. Nikt nie mógł mnie pokonać. Chciałem być najlepszy. Marzyłem o grze dla Manchesteru United od dziecka - mówi.

I tak Peter Schmeichel został jednym z najlepszych bramkarzy w historii futbolu, wygrał Ligę Mistrzów, pięciokrotnie mistrzostwo Anglii i wiele innych trofeów. W Danii już na zawsze będzie mu pamiętane sensacyjnie zwycięstwo w mistrzostwach Europy na początku lat dziewięćdziesiątych. To dotąd jedyny sukces tamtejszej reprezentacji w wielkich imprezach.

A wszystko zaczęło się od sztuki w sopockim teatrze, który Inger i Antoni obejrzeli razem. Akcja "Smaku miodu" rozgrywa się w Salford w Manchesterze, a główny bohater nazywa się Peter. Życie skopiowało tamten scenariusz.

Komentarze (3)
avatar
miku69
19 min temu
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Schmeichel to takie polskie nazwisko. 
avatar
pempek77
1 h temu
Zgłoś do moderacji
4
1
Odpowiedz
Fajna historia 
avatar
Pawel Fronczyk
2 h temu
Zgłoś do moderacji
2
0
Odpowiedz
Taki fantastyczny artukul I zero komentarzy, batdzo dziwne. Ludzie wola chyba jakies tanie sensacje.