W lutym ubiegłego roku Rafał Gikiewicz zdecydował się na powrót do PKO Ekstraklasy. Doświadczony bramkarz podpisał kontrakt z Widzewem Łódź. Od razu stał się jedną z najważniejszych, a zarazem najbardziej wyrazistych postaci tego klubu.
Po meczu Widzewa ze Stalą Mielelec (2:1) "Giki" postanowił uczcić całkiem niezłą rundę i poszedł na miasto się pobawić. Niewiele brakowało, a to dla niego skończyłoby się źle.
37-latek na własnej skórze przekonał się, jak wyglądają relacje pomiędzy kibicami dwóch największych klubów w Łodzi. Gikiewicz miał bowiem niemiłą przygodę z kibolami ŁKS-u Łódź.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Mijał rywali jak tyczki. Tak gra "Benja Messi"
- Wyszedłem na miasto, pierwszy raz od 10 miesięcy tutaj. No i się okazało, że 10 kibiców ŁKS-u mnie goniło. Inni zawodnicy Widzewa mogą potańczyć w tym lokalu, a że przyszedł Gikiewicz, to się okazało, że ja nie mogę. Musiałem w minutę opuścić lokal - przyznał w rozmowie z kanałem Meczyki.
Bramkarz Widzewa ostatecznie zdołał uniknąć pobicia. Przyznał jednak, że kompletnie nie rozumie takiego zachowania. Zdradził także, co mogło być powodem tego, że podpadł fanom ŁKS-u.
- Kibice ŁKS-u zawsze będą szukać problemu po stronie Widzewa. Szczerze mówiąc, nie rozumiem tego. Nie rozumiem, jak można na ulicy, czy w lokalu podejść i kogoś wyzywać, próbować używać siły. Co się dzieje na boisku, powinno zostać na boisku. Gram dla Widzewa, bo mnie ściągnął. Nie pochodzę z Łodzi i dla mnie to jest klucz. Słyszałem, że kibice ŁKS-u mają do mnie problem, bo po meczu z Lechem Poznań pokazywałem na herb. Jeżeli sektor ŁKS-u i Lecha (kibice tych drużyn mają ze sobą zgodę - przyp. red.) przez cały mecz mnie wyzywa, to ja po strzelonych bramkach też mogę się cieszyć. Nikogo werbalnie nie wyzywałem i dlatego ja tego nie rozumiem - dodał.
Widzew po jesieni zajmuje w Ekstraklasie dziewiąte miejsce. Z kolei ŁKS występuje w Betclic I lidze i znajduje się także na dziewiątej pozycji.