Po długo wyczekiwanym debiucie Wojciecha Szczęsnego w Barcelonie (więcej TUTAJ) wydawało się, że na następną szansę będzie czekał do kolejnego meczu w Pucharze Króla. Musiał liczyć na poważną wpadkę Inakiego Peni, a ten dotąd nie zawodził i nie dawał Hansiemu Flickowi pretekstu do dokonania zmiany w bramce. Tymczasem los uśmiechnął się do Polaka już po kilku dniach.
Flickowi nie przeszkadza, jak hiszpańskim dziennikarzom (więcej TUTAJ) tytoniowy nałóg Szczęsnego. Nie toleruje natomiast łamania zasad. W dniu meczu z Baskami Pena spóźnił się… na rozruch i trener nie miał dla niego litości. Ukarał golkipera odsunięciem od składu na spotkanie z Athletikiem. Pena mógł się tego spodziewać, bo w październiku Flick podobnie zareagował na spóźnienie Julesa Kounde'a.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Mijał rywali jak tyczki. Tak gra "Benja Messi"
A Szczęsny, jak na świetnego bramkarza przystało, niespodziewaną szansę chwycił mocno obiema dłońmi. Kręcący o polskim bramkarzu film dokumentalny Amazon może zacierać ręce, bo życie funduje mu epilog historii, jakiego scenarzyści nie odważyliby się napisać. Polski bramkarz nie był może bohaterem półfinału Superpucharu Hiszpanii, ale potwierdził, że można na niego liczyć. Dał Flickowi do myślenia i teraz to Pena, który podpadł szkoleniowcowi, może obawiać się tego, czy wróci między słupki.
Kojarzący się kibicom reprezentacji Polski głównie z "lagi bonito", pokazał swoje drugie oblicze. To jest Szczęsny 2.0. W wieku 35 lat potrafił dostosować się do zupełnie nowego dla siebie stylu gry, co tylko potwierdza jego klasę sportową i inteligencję. W Juventusie przez cały sezon nie wykonywał tylu sprintów i nie miał tylu wycieczek poza pole karne, co w jednym meczu w Barcelonie. Przy budowaniu akcji nie gra jeszcze (i nigdy tak grać nie będzie) jak Marc-Andre ter Stegen, ale dla Flicka najistotniejsze jest to, że realizuje jego pomysł.
Bo to, że potrafi bronić, wiemy nie od wczoraj. W Dżuddzie tylko to potwierdził. Swoimi interwencjami, zwłaszcza po 60. minucie, gdy rywale przypuścili szturm na jego bramkę, emanował spokojem. Tego od swojego bramkarza potrzebuje każdy zespół. A szczególnie tak młody i niedoświadczony jak Barca Flicka. Nawet jeśli popełnił dwa błędy poza polem karnym, to sam szybko je naprawił, a napięcie rozładował uśmiechem. Pokazał, że ma wszystko pod kontrolą. Nie pozwolił, by podłączyło to kolegów z obrony do prądu.
Szczęsny zagrał przeciwko Athleticowi tak, że Pena może zostać w hotelowym pokoju na dłużej. Pomogła mu w tym niefrasobliwość konkurenta, ale można się było spodziewać tego, że Polak prędzej czy później zluzuje rywala. Mowa w końcu o bramkarzu, który w Romie posadził na ławce Alissona, a Juventusie szybciej, niż zakładano, zluzował Gianluigiego Buffona.
Dla Szczęsnego to prawdopodobnie moment zwrotny w jego przygodzie z Barceloną. Dla Roberta Lewandowskiego nie był to tak udany wieczór. Był najsłabszym zawodnikiem Dumy Katalonii. Poza jedną akcją, której był antybohaterem, wyglądał, jakby to on został spóźnił się na zbiórkę na mecz i w ogóle nie pojawił się na boisku. Może tak byłoby lepiej...
"Lewy" jest z pokolenia, które kupowało "Bravo Sport" dla plastra Marcina Mięciela. Antonio Paredes i Dani Vivian zaprosili go na podróż w czasie i kapitan reprezentacji Polski znów mógł poczuć się jak 8-latek - biegać po murawie z własnym lepcem. Gadżet Mięciela nie pomagał, ale chociaż nie przeszkadzał. Tymczasem na Lewandowskiego bardzo bliska obecność Paredesa i Viviana zadziałała jak kryptonit na Supermena.
Dorobek 36-latka w środowym meczu jest druzgocący. Przez 73 minuty miał 35 kontaktów z piłką i aż 16 zakończyło się stratą. Nie oddał ani jednego celnego strzału, a sposób, w jaki w 55. minucie zmarnował doskonałe podanie od Raphinhi, nie przystoi napastnikowi tej klasy. Była to jego jedyna próba uderzenia w spotkaniu.
Statystyki nie mówią jednak całej prawdy o występie Lewandowskiego, a ta jest bolesna. W rywalizacji z Paredesem i Vivianem był bezradny jak dziecko. Łatwo tracił piłkę, a jeśli nie zabierali mu jej rywale, to sam pozbywał się jej naiwnymi próbami podań i dryblingu. Nie miał też żadnego udziału w obu akcjach bramkowych swojego zespołu. Barcelona awansowała do finału nie przy pomocy Lewandowskiego, a mimo jego obecności na boisku.
Od początku listopada Lewandowski strzelał gole tylko w pięciu z 12 występów. A w pięciu ostatnich potrafił trafić jedynie do siatki IV-ligowego UD Barbastro (4:0) w Pucharze Króla. Po ilu "gorszych dniach" można zacząć mówić o kryzysie?
Maciej Kmita, dziennikarz WP SportoweFakty
Czy wie Pan dlaczego Pena nie zagrał w tym meczu?
Czy jest Pan pewien obsady w najbliższym meczu ligowym?
Mogą odpowiedzieć za Pana- Nic nie wiem!