Jeśli komuś się wydawało, że "Barca" ma kryzys już za sobą, to sobotni mecz z Betisem (2:2, więcej TUTAJ) był najlepszym dowodem na to, że tak nie jest. Gospodarze zasłużenie zremisowali, a mogli nawet wygrać. FC Barcelona grała nierówno i nieprzekonująco. Słabszy był - ostatnio przecież bardzo skuteczny - Raphinha, mniej widoczny Robert Lewandowski.
Właściwe tylko dwóch piłkarzy FCB zagrało na wysokim poziomie. Lamine Yamal wrócił już do pełnej formy po kontuzji i nawijał seryjnie rywali na swoje efektowne zwody z łatwością, jaką zachwycał podczas tegorocznych mistrzostw Europy. Gdyby jego koledzy w ofensywie byli w lepszej formie, Barcelona by ten mecz łatwo wygrała.
A z kolei to, że z Betisem nie przegrała zawdzięcza bramkarzowi. Inaki Pena w sobotę rozegrał znakomite spotkanie. Bronił jak w transie. Był opoką, gdy gości przyciskał Betis, a było takich momentów zaskakująco dużo. Zarówno przy rzucie karnym jak i golu Assane Diao, Pena nie miał szans.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie Błysk byłego piłkarza Barcelony! Fantastyczny gol
I - co dla nas, Polaków, bardzo istotne - znów na jakiś czas została zamknięta dyskusja o obsadzie bramki Barcelony. Debatę próbują wzniecać katalońscy dziennikarze, którzy przed meczem z Betisem, wskazywali, że od El Clasico Pena nic wielkiego nie wybronił, nie jest typem golkipera, który wygrywa dla swojej drużyny mecze, itd. Ale te argumenty - po spotkaniu w Sewilli - straciły ważność. Nawet jeśli prawdą jest - jak piszą miejscowe media - że za Wojciechem Szczęsnym lobbuje Lewandowski, to w tej chwili Hansi Flick nie ma podstaw do zmiany golkipera. Ma większe problemy.
Tydzień temu, po niespodziewanej wpadce z Las Palmas u siebie (1:2) nastroje w drużynie Barcelony były kiepskie. 9-cio punktowa, po El Clasico, przewaga nad Realem Madryt została roztrwoniona. "Królewscy" - którzy cały czas mają jedno spotkanie zaległe - niebezpiecznie zbliżyli się do ekipy z Katalonii.
Kluczowa była kolejka ligowa rozegrana w środku kończącego się tygodnia. We wtorek Barcelona wygrała na wyjeździe aż 5:1 z Mallorcą, a dodatkowo Real potknął się w środę przegrywając wyjazdowy mecz z Athletic Bilbao 1:2 i w Barcelonie odetchnęli z ulgą. Bo w ostatnich dniach czuło się wokół drużyny spore napięcie.
Jeszcze przed meczem z Mallorcą, obecni na poniedziałkowym treningu reporterzy zauważyli, że na początku zajęć doszło do dłuższej rozmowy pomiędzy Flickiem a Lewandowskim. Dziennikarze podkreślali, że Polak mocno gestykulował i był bardzo pobudzony. O czym panowie rozmawiali, można się jedynie domyślać.
Według doniesień katalońskich mediów, niemiecki trener nie był zadowolony z gry Roberta w meczu z Las Palmas. To w sumie oczywiste, bo "Lewy" - jak i cała drużyna - zagrał słabo. Tylko nikt nie wiedział, że za "mizerię" w tamtym spotkaniu Robert zapłaci utratą miejsca w składzie. Do tej pory - jako jedyny z całej Barcelony - zaczynał wszystkie mecze (te ligowe i te w Lidze Mistrzów) w podstawowej "jedenastce". Ale wtorkowy z Mallorcą kapitan reprezentacji Polski obejrzał cały z perspektywy ławki rezerwowych.
Czy Flick chciał wywołać szok w drużynie? Chciał nią wstrząsnąć? Jeśli tak, to zamysł ten udał mu się znakomicie. Barcelona we wtorek wygrała aż 5:1, a "Lewy" - przy przecież tak silnej pozycji w drużynie - znów miał coś do udowodnienia. Na konferencji pomeczowej Flick podkreślał, że chodziło tylko o to, żeby Robert jedynie odpoczął, bo grał ostatnio dużo. Trudno w taką argumentację Niemca nie wierzyć i szukać w tej sprawie drugiego dna, bo przecież który trener sam rezygnuje z takiego goleadora jak Lewandowski, prawda?
Najważniejsza w meczu z Betisem była odpowiedź na pytanie: jak na siedzenie na ławce rezerwowych zareaguje Lewandowski? Czy absencja w meczu z Mallorcą podrażniła jego ambicję? No i jak przyjął fakt, że drużyna - bez niego w składzie - tak łatwo poradziła sobie z rywalem, pakując mu aż pięć goli?
Znamy Roberta - jest chorobliwie ambitny. Taki był od najmłodszych lat i tak mu zostało. Nie znosi porażek, zależy mu na sukcesach, trofeach, rekordach i innych osiągnięciach. Śrubuje swoje statystyki bramkowe, jest nienasycony, chce przejść do historii futbolu.
I w meczu z Betisem "Lewy" znów poprawił swoje liczby, zaliczając kolejne trafienie. Była to dla niego jedna z łatwiejszych zdobyczy bramkowych, po podaniu z prawej strony od Julesa Kounde, Polak wbił piłkę do bramki lewą nogą z najbliższej odległości.
Niestety, poza tym golem, Robert nie dał się zapamiętać w tym meczu z niczego więcej. W 74. minucie został zdjęty z boiska. "Lewego" trzeba oszczędzać, choćby dlatego, że już w środę FC Barcelonę czeka wyjazd do Dortmundu na mecz z Borussią w Lidze Mistrzów. Zresztą będącego w świetnej ostatnio formie (choć akurat przeciw Betisowi tego nie pokazał) Raphinhę niemiecki trener zdjął już po godzinie gry.
Co ciekawe, po chwili Niemiec sam został... zdjęty z boiska. Flick tak mocno protestował przeciwko decyzji o rzucie karnym dla Betisu (coś powiedział do jednego z arbitrów), że zobaczył czerwoną kartkę i resztę meczu musiał oglądać z trybun.
To pierwsza taka kara dla niemieckiego szkoleniowca odkąd pracuje w La Liga. Flick będzie musiał przemyśleć nie tylko swoje zachowanie, ale także poszukać przyczyn, dla których jego drużyna charakteryzuje się dużą niestabilnością formy w tym sezonie. Co trochę pójdzie w górę, za chwilę spada w dół.
Takim falowaniem nie da się wygrać mistrzostwa Hiszpanii.
Dariusz Tuzimek, WP SportoweFakty