Przed Lechią Gdańsk bardzo ważny mecz ze Śląskiem Wrocław. W sobotę zagrają ze sobą przedostatni i ostatni zespół w tabeli PKO Ekstraklasy. Od wyniku może zależeć dalsza przyszłość obu klubów.
Powiedzieć, że sytuacja wokół Lechii jest napięta, to tak, jakby powiedzieć, że w grudniu bywa zimno. Oczywistość.
Niedawno zwolniony został trener Szymon Grabowski, a na jego miejsce sprowadzono człowieka z Anglii. John Carver ma sprawić, że gdańszczanie zaczną piąć się w górę tabeli.
Jednak na "dzień dobry" spotkały go raczej mało pozytywne informacje. Otóż we wtorek z kadry zespołu obył jeden zawodnik, a konkretnie Conrado, o czym jako pierwsza napisała "Interia". Nam udało się potwierdzić tę informację.
ZOBACZ WIDEO: Tego nie powstydziłby się nawet Ronaldo. Co za bramka!
Conrado już jakiś czas temu złożył wezwanie do zapłaty. Co ciekawe nie chodzi tu o zaległości w wypłatach (te nie sięgnęły trzech miesięcy). W styczniu Conrado przedłużył kontrakt do 30 czerwca 2027 roku. Nie dość, że otrzymał podwyżkę, to jeszcze miał otrzymać pieniądze z tytułu podpisu pod umową. Klub umówił się z nim na konkretny termin, ale go nie dotrzymał. No więc Brazylijczyk podjął stosowne kroki, złożył wezwanie do zapłaty i odczekał wymagane czternaście dni.
Pieniądze na jego konto nie wpłynęły, więc o północy (z poniedziałku na wtorek) jednostronnie rozwiązał kontrakt. Z winy klubu. Wcześniej na podobne rozwiązanie zdecydował się Luis Fernandez.
Z jednej strony takie zachowanie można zrozumieć, bo nikt nie lubi być oszukiwany. Z drugiej jednak Conrado już zapomniał, że Lechia wyciągnęła do niego pomocną dłoń i zaoferowania przedłużenie umowy, gdy on leczył się po zerwanych więzadłach krzyżowych.
Lechia jest trochę jak "Titanic". Idzie na dno. Nie widać światełka w tunelu, a Conrado wcale nie musi być ostatnim zawodnikiem, który zdecyduje się na tak radykalny krok.
Tomasz Galiński, WP SportoweFakty