Dariusz Tuzimek, WP SportoweFakty: Twoja kariera w reprezentacji dobiegła do końca. Czego żałujesz, czego ci brakuje w biało-czerwonych barwach? Masz na koncie 17 goli i 94 występy w kadrze. Raptem kilku meczów brakuje do stu. Szkoda tej niespełnionej "stówy" w reprezentacji?
Kamil Grosicki, 94-krotny reprezentant Polski (2008-2024), uczestnik Euro 2012, 2016, 2024 oraz MŚ 2018, 2022, były gracz m.in. Legii Warszawa, Jagiellonii Białystok, Sivassporu, Stade Rennes i Hull City, dziś kapitan Pogoni Szczecin: Nie, absolutnie nie. Te moje ostatnie lata w reprezentacji to już było takie stałe udowadnianie wszystkim, łącznie z kolejnymi selekcjonerami, że ja się do tej kadry nadaję. Czy jestem potrzebny reprezentacji, czy nie jestem. Większość występów to nie były mecze od pierwszej minuty. Wchodziłem z ławki i miałem trochę szarpnąć z przodu, rozruszać ofensywę, dać impuls drużynie.
Miałem świadomość, że najlepsze lata w kadrze mam już za sobą. Chciałem się bardziej skoncentrować na celach związanych z klubem, bo trudno było mi znosić stałą huśtawkę nastrojów. Czy będę powołany na kolejne zgrupowanie reprezentacji, czy nie? Czy zagram, czy nie zagram? Nie chciałem już tego, bo też mam świadomość, ile znaczyła dla mnie reprezentacja Polski i ile dla niej zrobiłem. Zapamiętam z kariery w kadrze tylko te piękne chwile.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie Hat-trick to jedno. To trafienie można oglądać bez końca!
Kiedy Paulo Sousa nie wziął cię na mistrzostwa Europy (2021), bardzo to przeżyłeś. Nawet tak mocno, że nie oglądałeś meczów Polaków. Czy teraz oglądałeś wrześniowe i październikowe mecze reprezentacji w Lidze Narodów?
Pierwszy mecz nawet obejrzałem, ale tak... jednym okiem. Bo był to dla mnie za duży stres. Myślałem o tym, że przecież mogłem tam być, pomóc zespołowi itd. A przy kolejnych spotkaniach grupowych byłem już na wyjeździe na wakacjach i rzeczywiście oglądanie piłki poszło w odstawkę. A teraz oczywiście oglądałem wszystkie mecze naszej kadry w Lidze Narodów. Reprezentacja zawsze była i będzie dla mnie czymś ważnym i zawsze będę jej kibicował. Dodam dla wyjaśnienia, że nawet kiedy nie oglądałem meczów kadry na Euro w 2021 roku, to kolegom z drużyny nadal kibicowałem.
Pojechałeś na Euro 2024, ale trener, którego bardzo dobrze znasz, Michał Probierz dał ci zagrać tylko kwadrans w meczu z Austrią. Byłeś rozczarowany?
Już przed turniejem znałem swoją pozycję i wiedziałem, jaką hierarchię ma selekcjoner. Już wcześniej mi powiedział, w jakich momentach będę potrzebny tej reprezentacji i taka okazja była w meczu z Austrią. Wszedłem na boisko, gdy przegrywaliśmy i trzeba było gonić wynik. Niestety, nie udało się nam doprowadzić nawet do remisu.
Widać było, że selekcjoner widział cię bardziej w roli starszego zawodnika, który raczej dba o klimat w drużynie, o to by się w niej wszyscy dobrze czuli, by byli mentalnie przygotowani do meczu. A ty chyba miałeś i masz nadal spore ambicje sportowe? Raczej nie pasowała ci rola "Atmosfericia"?
Nigdy tak do tego nie podchodziłem. Gdybym wiedział, że jestem tylko do robienia atmosfery w drużynie, to bym sobie na taki wyjazd nie pozwolił. Dla mnie najważniejsza jest piłka i też chciałem grać w tym turnieju. Zresztą selekcjoner na pewno to czuł, że jestem niezadowolony, bo było to widać po mojej minie po meczach, w których nie grałem. Byłem trochę zły, bo przecież bardzo chciałem pomóc drużynie. Ale przede wszystkim na boisku. Choć poza nim też byłem sobą. Gdy trzeba było zmobilizować zespół przed meczem, to oczywiście się od tego nie uchylałem, przecież byłem jednym z najbardziej doświadczonych piłkarzy kadry.
Prezes PZPN Cezary Kulesza zapowiedział, że twoje pożegnanie z reprezentacją nastąpi 18 listopada na Stadionie Narodowym, przy okazji meczu ze Szkocją w Lidze Narodów. Podobno nie zdecydowałeś się na pożegnanie z kadrą w meczu z Portugalią, gdy uroczyście kończyli kariery Grzegorz Krychowiak i Wojciech Szczęsny, bo nie zgodziłeś się, by to pożegnanie było jedynie symboliczne, gdy wręcza się piłkarzom pamiątkowe koszulki przy linii bocznej. Ty koniecznie chciałeś w swoim ostatnim meczu w kadrze zagrać. Dokładnie 11 minut, bo grałeś z "jedenastką" na plecach.
Tak, rzeczywiście chciałbym w tym ostatnim moim meczu w biało-czerwonych barwach pojawić się na boisku na 11 minut. Tak, żeby kibice mieli okazję mnie dobrze pożegnać, bo mam od nich wiele dowodów sympatii, wiem, że byłem dla nich ważnym zawodnikiem kadry, często mnie wspierali, skandowali moje nazwisko, itd. Poza tym w podobny sposób żegnali się z kadrą moi starsi koledzy m.in. Artur Boruc, Łukasz Fabiański, Łukasz Piszczek czy Kuba Błaszczykowski. Ja też bym chciał się rozstać z drużyną narodową w ten sposób. Z klasą. Przychodzi moment na pożegnanie i stanie się to niebawem. Nie wiem jeszcze, kiedy, bo to nie zostało jeszcze dopięte na ostatni guzik. Toczą się rozmowy, bo przecież najważniejsze jest dobro drużyny, która musi zdobywać punkty w Lidze Narodów, także w meczu ze Szkocją. Czekam więc na decyzję Michała Probierza i PZPN, bo być może ten mój mecz pożegnalny odbędzie się dopiero w przyszłym roku.
Na początku września wystąpiłeś w wyjątkowym meczu w Dortmundzie, w pożegnaniu z Borussią Kuby Błaszczykowskiego i Łukasza Piszczczka. Ty zagrałaś w drużynie Błaszczykowskiego, która wygrała 5:4 i to był twój kapitalny występ: strzeliłeś dwa gole i asystowałeś przy bramce Lucasa Barriosa. Jakie masz wspomnienia z tego meczu?
Świetna atmosfera, pełne trybuny, 80 tysięcy widzów. No i gwiazdy futbolu pierwszej wielkości, choć byli to zawodnicy, którzy w większości już pokończyli swoje kariery. To było wielkie święto futbolu i oddanie honorów dwóm świetnym piłkarzom Borussii: Kubie i Łukaszowi. Niecodziennie żegna się zawodników z takimi honorami. To pokazuje, jaką obaj mieli pozycję, w jednym z najsilniejszych wówczas klubów Europy. To wybitni piłkarze, cieszę się, że grałem razem z nimi w reprezentacji. To była dla mnie sama przyjemność, zostało po tym wiele pięknych wspomnień. A z meczu w Dortmundzie cieszę się tym bardziej, że zagrałem nieźle i zostawiłem po sobie dobre wrażenie.
Ostatnio dałeś Pogoni awans do 1/8 finału Pucharu Polski. Gdy pod koniec dogrywki włączyłeś to swoje turbo, 22-letni Daniel Dudziński musiał cię łapać wpół, żeby cię zatrzymać. "Gaz" nadal masz mimo 36 lat na karku. Jacyś długowieczni z Robertem Lewandowskim jesteście.
To miłe, co mówisz, ale do Roberta to nie mam się co porównywać. Mecz pucharowy z Odrą Opole był dla nas bardzo trudny. A mam świadomość, że kibicom wydaje się, że jeśli gramy z Odrą czy Puszczą Niepołomice, łatwo wygramy i jeszcze nastrzelamy dużo bramek. A to nie zawsze tak działa. Być może mamy teraz jako drużyna lekki dołek. Nie gramy na miarę swoich dużych możliwości i mnie osobiście też to dotyczy. Oczekiwania wobec mnie są duże i ja to rozumiem, bo w ostatnich latach to właśnie ja byłem tym, od którego zaczynały się nasze ataki. Teraz też staram się to robić, ale nie zawsze wychodzi to tak dobrze jak w poprzednim sezonie. Najważniejsze było wygrać tu i teraz to spotkanie z Odrą, niezależnie od stylu i awansować, więc cel osiągnęliśmy.
A było to o tyle ważne, że sam przed meczem z Odrą powiedziałeś, że macie marzenie, by w przyszłym roku wrócić na Narodowy na finał Pucharu Polski. Przegrana w tym roku z Wisłą Kraków była dla was trudnym przeżyciem.
Ten finał był moją największą porażką w karierze. Jestem wychowankiem Pogoni i sam wiem, ile ten mecz znaczył dla klubu, jak ważne było to, żeby zdobyć w końcu jakieś trofeum. Także dla naszych kibiców i całego Szczecina. Nie udało się, przegraliśmy z Wisłą (1:2) w niecodziennych okolicznościach, wypuszczając niemal pewną wygraną z rąk. To pokazuje, jak ważna jest głowa w futbolu, jak ważne jest to, by wytrzymać presję, poradzić sobie ze stresem w krytycznym momencie. Czasem mam wrażenie, że jak gramy mecz Pucharu Polski, taki właśnie jak ten z Odrą, to ta trauma z finału odzywa się nam w głowach. Siedzi głęboko taka myśl, żeby tylko nie przegrać. To chyba nas trochę blokuje, utrudnia pokazanie wszystkich umiejętności, bo do tego potrzebny jest luz na boisku. Dlatego gdy strzeliłem w dogrywce gola Odrze, tak bardzo się cieszyłem. Ciśnienie trochę z nas zeszło. Naszym celem jest powrót na Narodowy, na przyszłoroczny finał. Wierzę, że damy radę to osiągnąć.
Pogoń ma już ugruntowaną pozycję w polskim futbolu. Jest czołową drużyną ligi, co roku walczy o puchary. Ale zawsze czegoś jej brakuje do mistrzostwa czy Pucharu Polski.
Pogoń dopiero od czterech lat tak regularnie walczy o najwyższe cele w polskim futbolu. I chyba to, czego nam brakuje, to doświadczenie. Gdy jest już bardzo dobrze, nagle przydarza nam się wpadka z niżej notowanym rywalem i robią się kłopoty. A przecież wszystko, co jest potrzebne do sukcesu w Szczecinie mamy: świetny stadion, doskonałe warunki do treningu, kapitalnych kibiców. Dlatego i to trofeum musimy w końcu dowieźć. A nie jest łatwo, bo przecież raptem kilka tygodni temu zmieniliśmy trenera. Robert Kolendowicz, z którym mam świetne relacje od czasów, gdy był asystentem Kosty Runjaicia czy Jensa Gustaffson, a debiutuje w Ekstraklasie w roli szkoleniowca, ale tremy debiutanckiej czy kompleksów nie ma i mieć nie powinien. On ma takie swoje hasło: "Razem po zwycięstwo". I rzeczywiście w nie wierzy. Zaszczepia ten głód wygranej w całym zespole. Bo według tej filozofii jest ważne, by wygrywać. Nawet wówczas, gdy ci mecz nie idzie. A może nawet szczególnie wtedy. W meczach u siebie już nieźle to nam wychodzi. Mamy serię kolejnych dziewięciu zwycięstw w Szczecinie. Musimy za to pracować nad poprawieniem bilansu na wyjazdach.
Gdy trafiłeś do Pogoni, trenerem był Kosta Runjaić. Zastąpił go Jens Gustaffson, a od 15 sierpnia tego roku drużynę prowadzi Kolendowicz. To trzech różnych trenerów, ale czy to też trzy różne wizje tego, jak ma grać Pogoń? Czy może te drużyny miały jednak wspólny mianownik? Np. pomysł na ofensywną grę?
Na pewno tak. Z tym zastrzeżeniem, że trenerowi Kolendowiczowi jest bliżej do Kosty Runjaicia niż Jensa Gustaffsona, jeśli mogę to tak porównać. Drużyna Runjaicia - nawet jeszcze przed moim przyjściem do Pogoni - grała pragmatycznie. Wygrywała mecze jedną bramką, gra może nie była efektowna, ale na kolejnych zwycięstwach zespół budował pewność siebie. I dopiero po jakimś czasie dochodziła efektowna gra. A za trenera Gustaffsona graliśmy widowiskowo, ale czasem też widowiskowo przegrywaliśmy mecze, których przegrać nie powinniśmy. Aczkolwiek ja uważam, że nie możemy tylko patrzeć na trenera. Na boisko wychodzą jednak piłkarze i to od nas należy oczekiwać, że wykażemy jakąś inwencję, że zrobimy coś ponad założenia taktyczne. My, zawodnicy, musimy brać odpowiedzialność na swoje barki. Takie podejście jest bardziej uczciwe.
Grałeś w wielu klubach, w wielu miastach, w Polsce i za granicą. Na finiszu kariery wróciłeś do swojego rodzinnego miasta Szczecina i do swojej Pogoni. Stałeś się już legendą klubu. W Szczecinie czujesz się najlepiej?
Tak, to jest moje miejsce na ziemi. Ale też wszyscy wiemy, jaką przez to mam odpowiedzialność. Nie tylko z tej racji, że jestem kapitanem drużyny, ale także dlatego, że jestem stąd. Wiem, czuję to, jak wielki jest w Szczecinie głód sukcesu. Ja tu nie wróciłem na swój schyłek kariery, ot tak, żeby sobie jeszcze pograć. Wróciłem w szczycie kariery, w dobrej formie fizycznej i ze sporymi ambicjami sportowymi. Nie chcę jedynie odcinać kuponów, zależy mi na sukcesach Pogoni. Wiem, że jestem jako piłkarz i kapitan drużyny odpowiedzialny za sukces tego projektu.
rozmawiał Dariusz Tuzimek
Oglądaj mecze reprezentacji Polski w Pilocie WP (link sponsorowany)