To był piękny wieczór na Parken. Jagiellonia Białystok wygrała z FC Kopenhaga 2:1, strzelając zwycięskiego gola w ósmej minucie doliczonego czasu gry (-----> RELACJA). Mistrzowie Polski długimi fragmentami cierpieli na boisku, ale tym razem los się do nich uśmiechnął, dzięki czemu udało się odnieść sensacyjne zwycięstwo.
- Początek wyglądał tak, jak się spodziewaliśmy. Wiedzieliśmy, że będziemy musieli przetrwać i będzie nam trudno utrzymać się przy piłce. Tak też było, natomiast uważam, że zbyt prosto straciliśmy bramkę po stałym fragmencie. Grając na tak gorącym terenie znalazłbym wiele trudniejszych sytuacji do wybronienia niż ta. Czułem jednak po zespole, że ma wiarę, choć mając w pamięci mecze z Bodo i Ajaksem, tracąc bramkę na Parken w głowie rodzą się różne scenariusze - mówił trener Adrian Siemieniec na konferencji prasowej.
- Cieszę się, że wraz z upływem minut coraz bardziej dochodziliśmy do głosu, coraz częściej byliśmy przy piłce i mieliśmy więcej swoich momentów w fazie atakowania. Brakowało nam kreowania szans w ataku pozycyjnym. Po strzeleniu gola na 1:1 czułem, że to są takie mecze, w których jest jedna drużyna, która musi wygrać i ma dużo do stracenia, a mało do zyskania, bo zwycięstwo jest ich obowiązkiem. A drugi zespół ma wiele do zyskania i nic do stracenia, ponieważ jest skazywany na porażkę. Taka sytuacja jest łatwiejsza do zarządzenia w tzw. aspekcie mentalnym. Im dłużej utrzymywał się korzystny dla nas wynik, tym bardziej niecierpliwy był zespół z Kopenhagi - komentował trener Jagiellonii.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Czeski kibic dokonał tego jako pierwszy. Zarobił okrągły milion!
- Przy stanie 1:1 mieliśmy dwie naprawdę dobre okazje po kontrataku i miałem takie przeświadczenie, że jeśli nie wykorzystujesz takich sytuacji na takim stadionie, to trudno jest myśleć o zwycięstwie. No ale się pomyliłem i z tego się bardzo cieszę. Zdaję sobie sprawę, że było po naszej stronie trochę piłkarskiego szczęścia - choćby w szóstej doliczonej minucie napastnik Kopenhagi miał piłkę na głowie i pewnie gdyby to strzelił, to rozmawialibyśmy teraz w innych nastrojach, bo z przebiegu spotkania porażka byłaby dla nas dużym niedosytem. Takie zwycięstwo fantastycznie smakuje - mówił trener Siemieniec.
Sporym zaskoczeniem był brak w wyjściowej jedenastce Mateusza Skrzypczaka (został powołany na najbliższe zgrupowanie reprezentacji Polski) oraz Tarasa Romanczuka.
- Gdybyśmy nie wygrali, to byłaby to dla mnie trudna konferencja, ale po zwycięstwie czego nie powiem i jak tego nie wytłumaczę, to i tak się bronię, bo wynik się zgadza. W przypadku Mateusza była to ostrożność z naszej strony i zapobiegawcze działanie, bo po meczu z Piastem zgłosił lekki uraz. Normalnie trenował, ale po konsultacjach pojawiło się ryzyko pogłębienia urazu i podjęliśmy decyzję, że nie zagra. Dmuchaliśmy na zimne - tłumaczył Siemieniec.
- Co do Tarasa, to po prostu był to plan na mecz, stąd też wynikała zmiana w przerwie. Już przed meczem zaplanowałem, że Taras z Jesusem Imazem zagrają po 45 minut. Pierwszy raz w życiu to zrobiłem jako trener. Nigdy wcześniej mi się to nie zdarzyło, ale powiedziałem w szatni, że sytuacja, w której się znajdujemy zmusza mnie do szukania nowych rozwiązań i podejmowania niebanalnych decyzji - dodał szkoleniowiec Jagiellonii.