Polacy się tym zajadają, a Hiszpanie? "Odkrajali tę część"

WP SportoweFakty / Arkadiusz Dudziak / Na zdjęciu: PolkaBar i Kamil Ostrowski (w kółku)
WP SportoweFakty / Arkadiusz Dudziak / Na zdjęciu: PolkaBar i Kamil Ostrowski (w kółku)

Kiedy 10 lat temu mieszkał w samochodzie w Barcelonie, nie przypuszczał, że będzie przygotować faworki dla Roberta Kubicy. Kamil Ostrowski prowadzi polską restaurację w Barcelonie. I opowiada, jak jedli u niego znani sportowcy.

Korespondencja z Barcelony - Arkadiusz Dudziak

PolkaBar znajduje się 10-15 minut spacerem od Camp Nou - stadionu FC Barcelony. Kamil założył go siedem lat temu. - Lokal był na wynajem, a nie było innej polskiej restauracji, to pomyślałem, że można zaryzykować - opowiada nam.

Teraz, a zwłaszcza od transferu Roberta Lewandowskiego, karmi rzesze polskich fanów. Już masowo latają na mecze Polaka, a niedługo będzie ich więcej. Ma to oczywiście związek z dołączeniem Wojciecha Szczęsnego oraz zbliżającym się końcem remontu stadionu Camp Nou.

- Wpadają do mnie tuż przed meczem i mówią: "Przygotuj nam coś na szybko, bo za 30 minut musimy już lecieć na stadion" - opowiada Polak.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: był krok od śmierci. A teraz takie informacje

Te transfery bardzo wpłynęły także na fanów Dumy Katalonii, którzy często zagadują Kamila o naszego napastnika i piłkę nożną. - A ja w ogóle nie jestem fanem futbolu - śmieje się.

Zamieszanie z Kubicą

W jego restauracji nie było jeszcze piłkarza FC Barcelony. Gotował za to dla innych bardzo ważnych postaci ze świata polskiego sportu. - Był tutaj były piłkarz ręczny FC Barcelony Kamil Syprzak, trochę mediów z Polski. Robiliśmy catering dla Roberta Kubicy, który startował w wyścigu w okolicach Girony. Ktoś z ekipy chciał mu zrobić niespodziankę na Tłusty Czwartek i przygotowaliśmy faworki - objaśnia.

Jak zaznacza, miał jednak problem. Musiał dowieźć jedzenie do hotelu, ale w tym czasie nikt z zespołu nie był obecny, a obsługa hotelowa dla VIP nie może pośredniczyć w odbiorze i przechować dla polskiego kierowcy faworków.

Na zdjęciu: Kamil Ostrowski
Na zdjęciu: Kamil Ostrowski

- Pod eskortą personelu miałem okazję sam zanieść faworki do wspólnego salonu Kubicy i jego kolegów. Widziałem później w mediach społecznościowych, że zajadał się cały jego zespół - tłumaczy.

Mówi, że przyjście Roberta Lewandowskiego czy Wojciecha Szczęsnego nie wpływa jakoś szczególnie na zainteresowanie jego restauracją wśród lokalnych mieszkańców. Choć ma nadzieję, że jeden z piłkarzy FC Barcelony prędzej czy później go odwiedzi.

- Nie spodziewam się odwiedzin Lewandowskiego, jeśli do tego czasu go jeszcze nie było, raczej ma specjalną dietę ułożoną dla niego przez prywatnych kucharzy. W przypadku Szczęsnego może być inaczej i jest większa szansa, że się u mnie pojawi - spekuluje Kamil.

 Na początku mieszkał w samochodzie

Kamil wcześniej mieszkał w wielu krajach na świecie: w Wielkiej Brytanii, Francji, Ukrainie, a także zdecydowanie dalej od Polski: Tajlandii i Indonezji. Skończył studia licencjackie we Francji i zastanawiał się, jakie następne miejsce wybrać. Zdecydował się na Hiszpanię.

- Przyjechałem piętnaście lat temu, bo stwierdziłem, że chcę się nauczyć hiszpańskiego. I tak zostałem - przyznaje. - Osiadłem tu, bo jest blisko do domu. To 2,5 godziny samolotem do Poznania. Kultura i styl życia mi się podoba, jest łatwiej nawiązać znajomości, a Katalończycy są bardzo otwarci. Czuje się tu bardziej "u siebie" niż chociażby w Azji.

Opowiada, że jego początki w Barcelonie nie były łatwe. Wszystko przez kupca, który go oszukał. Kamil został bez grosza przy duszy.

- Przed wyjazdem do Barcelony jako student miałem mały biznes we Francji i wyjeżdżając do Hiszpanii sprzedałem cały mój inwentarz kupcowi po okazyjnej cenie, a pozyskane pieniądze miały starczyć na start w Barcelonie. Wypisali mi czek, ale później okazało się, że był on bez pokrycia. Nie miałem nic na koncie. Pierwsze dni mieszkałem w moim aucie Peugeot 405 - opowiada nam Kamil.

Na szczęście w swoim samochodzie nie musiał mieszkać długo. Dość szybko znalazł pracę, przez osiem lat pracował w logistyce, a następnie w consultingu.  Aż w końcu, w 2017 roku, zdecydował się na następny krok.

 Tych potraw w Katalonii nienawidzą

PolkaBar to restauracja, w której można także spróbować polskich alkoholi. Katalończykom przypadły do gustu chociażby nasze wódki smakowe.

- W pewnym momencie była restauracja do wzięcia, to wziąłem. Po tym, jak sam przebywałem za granicą i doświadczyłem innych kultur, chciałem promować własną, polską. Tutaj wszyscy uwielbiają włoskie ravioli, argentyńskie empanadas czy japońskie gyozy, dlaczego więc nie promować polskich pierogów? - wyjaśnia Kamil.

W barze można zjeść tradycyjne polskie przystawki. Ceny? Jak na Barcelonę bardzo przystępne. Na przystawkę porcja dwóch dużych pierogów ruskich - 3,90 euro. Te z mięsem kosztują 4,70 euro, a oscypek z żurawiną to 2,60 euro.

Na drugie danie można zjeść mielone z ziemniakami i mizerią za 10,90, gołąbki za 10,50 czy bigos za 11,90 euro. Na deser szarlotka za 5,90. Potrawy są przygotowane z myślą, by smakowały, jak w Polsce.

- Wszystko robimy sami z wyjątkiem oscypka i kiełbasy - chwali się nasz rozmówca. -  Używamy lokalnych produktów, ale są dwa wyjątki, których w Hiszpanii po prostu nie ma. To twaróg i śledzie, które sprowadzamy z Polski - opowiada.

Zaznacza, że jego lokal odwiedza bardzo dużo Katalończyków. Jego restauracja przez ostatnie siedem lat wrosła w lokalną społeczność i jest bardzo ceniona wśród mieszkańców dzielnicy. Świadczą o tym setki znakomitych opinii w internecie. Polska kuchnia generalnie smakuje Katalończykom czy Hiszpanom. Są jednak wyjątki.

- Nie lubią niczego, co jest z burakiem. Kiedyś robiliśmy bardzo dobry barszcz, ale nikomu stąd on nie smakował. Nawet jak podawaliśmy mielone z ziemniakami i buraczkami, to lokalsi odkrajali tę część ziemniaków, którą buraki tylko zabarwiły. Teraz dajemy ogórki czy kapustę. Strzałem w dziesiątkę są za to pierogi mięsne, żeberka i żurek - tłumaczy.

Opowiada, że lokal często odwiedzają polscy studenci, którzy tęsknią za swoją kuchnią. Przyprowadzają również znajomych.  - Bardzo często zdarza się, że Polacy najpierw przychodzą sami, żeby spróbować, i jak widzą, że nie ma wstydu, to robią od razu rezerwację dla 10 osób, by pokazać kolegom z biura lub uczelni nasze jedzenie. Podejrzewam, że już wcześniej gdzieś się nacięli i dlatego chcą najpierw samemu spróbować - zastanawia się restaurator.

- Promuję naszą kuchnie także w inny sposób - przyznaje. - Robimy cateringi na polsko-hiszpańskie śluby oraz ostatnio warsztaty z lepienia pierogów dla firm - dodaje.

To kameralny lokal. Obecnie pracuje tam tylko on oraz kucharz. Zazwyczaj jest jeszcze dodatkowa osoba do pomocy w barze. Kamil zaznacza, że szuka nowego pracownika, by mógł sobie w końcu chociaż na chwilę odpocząć.

Źródło artykułu: WP SportoweFakty