Zamieszanie wokół Lewandowskiego. Mamy komentarz prawnika

Zdjęcie okładkowe artykułu: PAP / FOTON / Na zdjęciu: Anna i Robert Lewandowscy
PAP / FOTON / Na zdjęciu: Anna i Robert Lewandowscy
zdjęcie autora artykułu

Posiadanie fałszywego dyplomu uczelni wyższej to nie tylko skaza na wizerunku. - Może to zostać uznane za działanie wypełniające znamiona czynu wskazanego w art. 270 § 3 - mówi WP SportoweFakty mec. Eliza Kuna. W sprawie są też poważne wątpliwości.

Afera dyplomowa wybuchła w lipcu 2021 roku. Onet ujawnił wtedy, że zatrzymano podejrzanego o handel dyplomami Zbigniewa D., byłego kanclerza Wyższej Szkoły Edukacji Zdrowotnej i Nauk Społecznych i Uczelni Nauk Społecznych w Łodzi. D. w przeszłości był związany z Łódzkim Klubem Sportowym jako dyrektor generalny. Więcej o D. TUTAJ.

W jego telefonie śledczy mieli odnaleźć korespondencję ze znanymi polskimi piłkarzami, członkami ich rodzin i znajomymi. Miały się tam znajdować również zdjęcia dyplomów ukończenia studiów wystawionych na nazwiska Roberta Lewandowskiego i Jacka Góralskiego, świadectwa maturalnego Arkadiusza Milika czy dokumentów członków rodziny Piotra Świerczewskiego. Wymienieni stanowczo zaprzeczali, by brali udział w procederze zorganizowanym przez D. Więcej TUTAJ.

Drugie życie

Po trzech latach sprawa wróciła za sprawą dr Barbary Mrozińskiej-Badury. Mowa o drugim życiu w przestrzeni publicznej, bo Prokuratura Okręgowa w Gdańsku prowadzi śledztwo nieprzerwanie od pięciu lat. "Robert Lewandowski kupił dyplom w prywatnej uczelni w Łodzi. Piszę to z całą odpowiedzialnością bo 'zdał' u mnie dwa egzaminy. O wszystkim dowiedziałam się w czasie przesłuchania jako świadek w tej obrzydliwej sprawie" - napisała na "X" była wykładowczyni WSEZiNS.

W rozmowie z Onetem dodała, że na przesłuchaniu w gdańskiej prokuraturze dowiedziała się, że Lewandowski otrzymał u niej trójki z dwóch egzaminów, a oceny widniały w elektronicznym systemie uczelni, choć ona ich tam nie wprowadzała. Zapewniła też, że nigdy nie widziała najbardziej rozpoznawalnego polskiego piłkarza na oczy.

- Gdyby zdawał u mnie egzamin, musiałby do mnie przyjechać. Tymczasem z karty jego ocen wynikało, że zaliczył u mnie dwa przedmioty, a takiej sytuacji na pewno nie było, zapamiętałabym tak znanego studenta - przekazała.

Nie tylko skaza na wizerunku

Po relacji Mrozińskiej-Badury skontaktowaliśmy się z reprezentantami Roberta Lewandowskiego. "Na tym etapie możemy tylko potwierdzić, że otrzymaliśmy informację od Prokuratury Okręgowej w Gdańsku, że Robert Lewandowski będzie przesłuchany w charakterze świadka w sprawie" - czytamy w oświadczeniu przesłanym WP SportoweFakty.

"Jesteśmy na etapie ustalania terminu i chcemy, aby stało się to w miarę możliwości szybko. Po przesłuchaniu będziemy mogli się szerzej wypowiedzieć. Nie mamy nic do ukrycia, ale chcemy zachować formalną ścieżkę i najpierw odpowiedzieć na pytania prokuratury" - zastrzeżono.

Dotąd, jak twierdził Onet, powołując się na źródła w prokuraturze, śledczy byli na stanowisku, że nawet gdyby wymienieni posiadali podrobione dyplomy, ale schowali je w szufladzie, nie popełnili żadnego przestępstwa. Zeznania i świadectwo Mrozińskiej-Badury mogły rzucić na sprawę nowe światło. A posiadanie fałszywego dyplomu to problem nie tylko wizerunkowy. Nawet jeśli posiadacz się nim nie posługuje.

- Sposób, w jaki sformułowany jest przepis art. 270 § 1 Kodeksu karnego, wprost świadczy o tym, że karze podlega nie tylko faktyczne posługiwanie się podrobionym dokumentem, ale także samo posiadanie go w celu użycia. Warunkiem występowania przestępstwa nie jest regularne używanie tego dokumentu czy wyrządzenie szkody osobom trzecim poprzez to używanie - mówi WP SportoweFakty mecenas Eliza Kuna.

- Opisana powyżej sytuacja, dotycząca posiadania dokumentu, który "leży w szufladzie" i nie jest wykorzystywany, została stypizowana w paragrafie 3 wskazanego przepisu. Posiadanie sfałszowanego dyplomu, nawet jeśli nie wiąże się z nim korzystanie z niego, może być uznane za działanie wypełniające znamiona czynu wskazanego w art. 270 § 3 i wiązać się z karą grzywny, ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2 - dodaje prawniczka.

- Samo kupienie czy nawet złożenie oferty kupna podrobionego dyplomu także może zostać uznane za przygotowanie, tym bardziej że z reguły takie dokumenty wykonywane są w sposób spersonalizowany, na zlecenie konkretnej osoby, która miałaby na takim dyplomie widnieć jako jego posiadacz. Pozwala to domniemywać, że ta osoba zakupiła go z zamiarem używania. Zakupienie podrobionego dyplomu czy nawet samo złożenie oferty kupna może być więc uznane za wypełniające znamiona przestępstwa z art. 270 § 3 Kodeksu karnego - wskazuje mecenas Kuna.

To jednak nie koniec. Zagrożone sankcją są także osoby, które pomagały i pośredniczyły w uzyskaniu fałszywego dyplomu (art. 18 Kodeksu karnego).

Znaki zapytania

Według źródła Onetu w organach ścigania, motywacją Lewandowskich - z D. w sprawie domniemanego dyplomu męża miała korespondować żona piłkarza Anna - miało być m.in. to, by Robert "miał wyższe wykształcenie i mógł w przyszłości pójść np. do szkoły trenerskiej". W podobny sposób chęć uzupełnienia wykształcenia przez piłkarza tłumaczyła żona D., której podpis jako rektorki widnieje na jego pracy magisterskiej obronionej na UNS.

Tymczasem wyższe wykształcenie nie jest niezbędne, by uczestniczyć w kursach trenerskich organizowanych przez PZPN w imieniu UEFA. Jak czytamy w kryteriach przyjęć na kursy C, B, A i Pro, jednym z warunków jest posiadanie matury.

To nie jedyny znak zapytania na temat udziału Lewandowskiego w aferze dyplomowej. Piłkarz miał pod opieką D. zdobyć licencjat na WSEZiNS, a następnie magisterium na UNS. W tym samym czasie kapitan reprezentacji Polski kończył rozpoczęte w 2007 roku studia na Wyższej Szkole Edukacji w Sporcie. W 2017 roku obronił pracę licencjacką, a trzy lata później - magisterską.

Tego wykształcenia nie ukrywał (więcej TUTAJ), dlaczego zatem o ukończeniu przez niego uczelni w Łodzi opinia publiczna dowiedziała się dopiero z dziennikarskiego śledztwa Łukasza Cieśli z Onetu? Lewandowscy tego nie komentują. Żona D. twierdzi natomiast, że stało się tak na wyraźną prośbę piłkarza, a warszawska uczelnia miała upublicznić egzaminy "Lewego" "wbrew jego woli".

W 2021 roku reprezentująca wówczas Lewandowskiego Monika Bondarowicz mówiła nam: - Robert Lewandowski ukończył studia w Wyższej Szkole Edukacji w Sporcie w Warszawie 2020 roku i obronił pracę magisterską, o czym publicznie informował. O prowadzonym postępowaniu dowiedzieliśmy się z mediów, nie komentujemy sprawy publicznie.

Wyższa Szkoła Teologiczno-Humanistyczna, na której znaleziony u D. licencjat miał zrobić Jacek Góralski, stanowczo zaprzeczyła, jakby piłkarz był jej studentem i absolwentem. Więcej TUTAJ. Z tym zresztą byłby problem, ponieważ Góralski nie ma nawet średniego wykształcenia - nie podchodził do matury. Uzupełnić wykształcenie ma zamiar dopiero po karierze.

Tymczasem w przypadku Lewandowskiego to sama UNS stoi na stanowisku, że kapitan reprezentacji Polski jest jej absolwentem, a wykształcenie zdobył legalnie. Pracę magisterską miał obronić 18 marca 2018 roku. Uczelnia wskazuje w pozwie wytoczonym Onetowi, że dyplom Lewandowskiego został odnotowany w bazie POL-on. Tam znajduje się m.in. ewidencja świadectw uzyskanych przez polskich studentów.

Ponadto dyplom piłkarza ma mieć swój numer, a w jego aktach osobowych są prace licencjacka i magisterska, sprawdzone w programie antyplagiatowym. Akta osobowe piłkarza w tej chwili są w posiadaniu prokuratury w Gdańsku. Dokumenty "mogą stanowić dowód służący do wykrycia i udowodnienia przestępstwa".

Maciej Kmita, dziennikarz WP SportoweFakty

Źródło artykułu: WP SportoweFakty