Ciężki sprzęt zjechał pod Narodowy. A policjanci zaskoczeni

WP SportoweFakty / Na zdjęciu: policjanci podczas finału Pucharu Polski
WP SportoweFakty / Na zdjęciu: policjanci podczas finału Pucharu Polski

To już niemal tradycja, że mecze finału Pucharu Polski to przede wszystkim pokaz umiejętności i kreatywności kibiców. Mecz Wisły Kraków z Pogonią Szczecin rozkręcił się dopiero, gdy miał się już kończyć.

Mówiąc wprost - tegoroczny finał przez półtorej godziny był nudny jak flaki z olejem. Bramka Efthymisa Koulourisa była pierwszym groźniejszym przebłyskiem Pogoni. Dopiero po tej akcji temperatura na murawie trochę się podniosła. Gracz drużyny ze Szczecina cieszył się z gola ostentacyjnie przy ławce rezerwowych Wisły Kraków. Tego nie pokazały kamery - kilka osób ze sztabu szkoleniowego Pogoni wdało się w ostrzejszą wymianę zdań z Wiślakami, a w kierunku cieszących się graczy Pogoni poleciały butelki z wodą.

Pogoń Szczecin długo nie mogła znaleźć pomysłu na bardzo dobrze zorganizowaną Wisłę Kraków. Pierwszoligowiec miał kontrolę nad meczem. Wiślacy byli pewniejsi z piłką przy nodze i do momentu gola, to oni kontrolowali wydarzenia na boisku. I całkowicie zasłużyli na wyrównanie.

To, co zrobili piłkarze Pogoni w doliczonym czasie drugiej połowy, jest skandalem i hańbą dla profesjonalnych zawodników. Zawodnicy ze Szczecina już nie chcieli grać w piłkę, choć mieli jeszcze dwie-trzy dobre szanse z kontrataków. Rezerwowi ustawili się przy linii, by zaraz wbiec na boisko i świętować pod trybuną swoich fanów. Myślami pod sektorem znaleźli się też ci grający. Zawodnicy Jensa Gustafsona przetrzymywali piłkę na czas, co chwilę patrzyli na sędziego, by ten skończył spotkanie. Zostali za to ukarani - najpierw golem w ostatniej akcji meczu, a następnie w dogrywce. Tak Pogoń przegrała 1:2.

Aż półtorej godziny musieliśmy czekać na porządną dawkę emocji w tym spotkaniu, wtedy dopiero na dobre zaczął się mecz i mogliśmy ekscytować się tym, co działo się na murawie. Wcześniej zdecydowanie ciekawiej było na trybunach. Postronny kibic wybierający się na Stadion Narodowy mógł poczuć się jak na wernisażu. Za jedną i drugą bramką trwała wystawa sztuki, czyli wymiana efektownych opraw. Co kilka minut zmieniała się konwencja, ale jedno utrzymywało się przez dwie godziny - głośny i nieustający doping kibiców obu klubów. Panował taki tumult, że trudno było usłyszeć własne myśli.

To już niemal tradycja, że mecze finału Pucharu Polski to przede wszystkim pokaz umiejętności i kreatywności kibiców. W zeszłym roku Legia z Rakowem męczyła się przez dwie godziny aż do rzutów karnych, ale najciekawiej było na trybunach. Podobnych przykładów było w ostatnich latach więcej.

O takiej atmosferze możemy tylko pomarzyć na meczach reprezentacji Polski. Choć Stadion Narodowy zapełnia się po brzegi, gdy kadra gra w Warszawie, to jednak w środku tego kotła panuje cisza. Trzeba też oddać "niedzielnym" fanom wybierającym się na kadrę, że nie są przyzwyczajeni do śpiewów i budowania atmosfery. Obrazki z finału Pucharu Polski pokazują jednak, jak w łatwy sposób można podnieść atrakcyjność wydarzenia i jeszcze lepiej opakować mecz piłkarski. Bo gdy piłkarze nie rozpieszczali poziomem, można było zachwycać się kolorowymi trybunami.

Już kilkanaście dni przed meczem finałowym dużo mówiło się o tym, że 2 maja Warszawa zamieni się w pole bitwy pomiędzy kibicami Wisły i Legii lub też dojdzie do bojkotu tego wydarzenia najpierw ze strony fanów z Krakowa, a później ze Szczecina. Na szczęście, tak się nie stało. Było spokojnie wokół stadionu i kulturalnie wewnątrz.

Nawet patrolujący na ulicach policjanci byli zaskoczeni. - Na razie nic się nie dzieje, mamy wolne - przekazał nam jeden z nich tuż przed godziną 16.00. A mundurowi byli przygotowani jak na zatrzymanie najgroźniejszych kryminalistów Europy. Pod stadion zjechał się sznur policyjnych radiowozów, stali mundurowi w kaskach z tarczami, a przy bramach wjazdowych czekały w gotowości ogromne pojazdy z armatkami wodnymi na dachu.

Stare jak świat powiedzenie brzmi, że finały nie są piękne, a liczy się w nich przede wszystkim zwycięstwo. Niekoniecznie potwierdziło się to podczas ostatniego finału mistrzostw świata w Katarze, ale przyjmijmy, że dotyczy to drużyn prezentujących bardziej przyziemny poziom, w tym polskich.

Dla Pogoni Szczecin miało to być pierwsze trofeum w historii klubu i świetne zwieńczenie kilkuletnich, dużych postępów, które na stałe wzniosły Pogoń do czołówki ekstraklasy. W Szczecinie finał na Narodowym był najważniejszym wydarzeniem ostatnich dziesięcioleci. Na piątek 3 maja zaplanowano w Szczecinie wielką fetę drużyny z kibicami. Miała to być również piękna historia powrotu wychowanka Kamila Grosickiego, który po piętnastu latach występów w różnych ligach, został twarzą klubu, jej liderem i kapitanem z prawdziwego zdarzenia.

Ale to Wisła Kraków, po ostatnich latach upokorzeń - spadku do I ligi i gry na zapleczu ekstraklasy niekiedy na malutkich obiektach - tak zwanych "kurnikach" - wraca nie tylko na piłkarską mapę Polski, ale także znowu zagra w europejskich pucharach. To może okazać się przełomowy krok w odbudowie marki tego zasłużonego klubu.

Mateusz Skwierawski, dziennikarz WP SportoweFakty

Sensacja! Urwali się ze stryczka i zdobyli Fortuna Puchar Polski

Źródło artykułu: WP SportoweFakty