Alexis Patricio Norambuena Ruz trafił do Jagiellonii Białystok jako drugi Chilijczyk w historii PKO Ekstraklasy i po kilkunastu miesiącach osiągnął na tyle dobrą formę, że zainteresował się nim selekcjoner Marcelo Bielsa. Ostatecznie jednak powołania do drużyny narodowej nie dostał, a kilka lat później zadebiutował w... reprezentacji Palestyny.
40-latek zakończył karierę w 2019 roku. Na polskich boiskach w ciągu ponad siedmiu lat spędzonych w klubie z Podlasia (2008-13) i GKS-ie Bełchatów (2014-15) zagrał 189 meczów w różnych rozgrywkach oraz zdobył Puchar Polski i Superpuchar Polski. Z kolei w kadrze państwa z Bliskiego Wschodu wystąpił łącznie 22 razy, a zwieńczeniem tej przygody był udział w Pucharze Azji 2019.
Kuba Cimoszko, dziennikarz WP SportoweFakty: W 2008 roku trafił pan do Polski jako jeden z pierwszych Chilijczyków, aby kilka lat później zostać pierwszym palestyńskim piłkarzem w historii Ekstraklasy. Nietypowa historia.
Alexis Norambuena, były piłkarz m.in. Jagiellonii Białystok i reprezentacji Palestyny:
Szczerze mówiąc dotąd nie znałem tych danych i miło jest się dowiedzieć o tym, że przetarłem szlaki. W Chile mieszka spora grupa potomków Palestyńczyków i byli oni też wśród moich przodków. Do tamtejszej reprezentacji trafiłem tak naprawdę dzięki mojej babci, która miała nazwisko Nazar. No i tak przeżyłem ciekawe doświadczenia.
Obecnie trwa tam wojna, cały czas giną ludzie. Jak pan na to wszystko reaguje?
Znajomi mają tam krewnych, ale nie znam dokładnie sytuacji i trudno coś powiedzieć. Bez głębszej wiedzy można bowiem ocenić coś niesprawiedliwie i obrazić Palestyńczyków lub Izraelczyków. Mimo wszystko pamiętajmy, że ten konflikt jest mocno złożony. Choć fakt jest taki, że mamy 2024 rok i już ponad pół roku zabijają ludzi, ale nikt z tym nic nie robi. To smutne. Powiem więc tu tylko jedno: "free Palestine".
Kilka lat temu miał pan okazję występować w lidze palestyńskiej. Było niebezpiecznie?
Tak, był okres, że grałem tam i mieszkałem. Na pewno nie było tam tak jak zazwyczaj pokazują to zagraniczne media. Obecnie natomiast mam tam znajomych, ale nie ma wśród nich nikogo, kto mieszkałby w Strefie Gazy. Ja zresztą też nigdy tam nie byłem.
ZOBACZ WIDEO: Co dalej ze Szczęsnym? "Lewy" szczerze o jego końcu kariery
Przed czterema laty zakończył pan karierę sportową. Czym się pan obecnie zajmuje?
Obecnie pracuję w rozwijającej się agencji piłkarskiej, w której planie jest sprowadzanie piłkarzy m.in. do Polski. Dlatego też w ostatnich miesiącach kontaktowałem się telefonicznie z kilkoma byłymi kolegami. Sprawdzałem, jakie są potrzeby prezesów i dyrektorów sportowych oraz przedstawiałem im zawodników.
To zwiastun tego, że Jagiellonia może doczekać się drugiego Norambueny?
Trochę czasu minęło i mam nadzieję, że uda mi się umieścić kolejnego Chilijczyka w Jadze. Dlatego też trzeba być miłym w tej rozmowie, żeby prezes zainteresował się jakimś zawodnikiem z mojego polecenia. Oczywiście żartuję.
Tak już na poważnie, to kolejnych piłkarzy z Chile w Ekstraklasie nie widać.
Na razie nie udało nam się dopiąć żadnego transferu. Był jednak jeden ciekawy zawodnik, którego próbowaliśmy umieścić w Polsce. Problem w tym, że nie było wówczas konkretnych ofert i obecnie gra już w Rosji. Moim zdaniem to jednak tylko kwestia czasu jak sytuacja się zmieni, bo w Chile są naprawdę dobrzy gracze.
Obserwuje pan polską ligę?
Śledzę na bieżąco Jagiellonię, staram się też oglądać jej mecze. No i jestem pod wrażeniem jak ta drużyna dobrze funkcjonuje. Widać, że zawodnicy dobrze się ze sobą czują. Bije od nich duża pewność siebie i widać to na boisku. Nie sądzę, żeby coś tu zmieniła nawet ostatnia pucharowa porażka z Pogonią Szczecin.
W tym meczu mógł pan zobaczyć na boisku dwóch starych znajomych z Jagi. Kamil Grosicki poprowadził Pogoń do zwycięstwa, tak jak kilkanaście lat temu często robił to w pana drużynie.
Jakość "Grosika" wciąż jest duża. To już wtedy był piłkarz z dużym potencjałem, który zaczynał potwierdzać właśnie w tamtym okresie. Wymowne, że tak długo utrzymuje poziom.
W Jagiellonii zagrał natomiast Tomasz Kupisz.
Bardzo się ucieszyłem, gdy kilkanaście miesięcy temu zobaczyłem wiadomość o jego powrocie. To bardzo miły gość. Co prawda nie mamy już stałego kontaktu, ale dzięki portalom społecznościowym jakoś trzymamy znajomości z tamtego okresu. Czasem zwykła wiadomość o treści: "cześć, co słychać?" albo polubienie zdjęcia czy postu potrafią wywołać pozytywne emocje związane ze wspomnieniami.
Pan ma chyba trochę dobrych wspomnień z Polski?
Oczywiście! A najpiękniejsze jakie mam wiążą się z Jagiellonią i pobytem w Białymstoku. Zresztą nie tylko moje, bo moja rodzina również bardzo miło wspomina ten klub i miasto. Dla mnie szczególnym momentem był z pewnością triumf w Pucharze Polski, choć ogólnie cały tamten rok był bardzo udany. Tylko patrząc wstecz myślę, że zabrakło nam wtedy trochę wiary w siebie. Mogliśmy bowiem wygrać też ligę.
Uprzedził pan moje kolejne pytanie. Jestem właśnie ciekaw, czego pana zdaniem zabrakło wtedy Jagiellonii do historycznego mistrzostwa?
Nawet dziś trudno jednoznacznie odpowiedzieć. Z pewnością było to o czym wspomniałem, czyli brak większego przekonania do swoich umiejętności. Tej pewności, że damy radę to zrobić bez względu na okoliczności.
Część kibiców uważa, że gdyby nie sprzedano zimą Grosickiego, to by wystarczyło.
Czy z nim byłoby nam wtedy łatwiej? Nie mam pojęcia. Zresztą nieważne. Najważniejsze, że udało się wtedy osiągnąć historyczne sukcesy i i tak zostaniemy zapamiętani.
Jako architektów tamtych wyników określa się ówczesnego prezesa Cezarego Kuleszę i trenera Michała Probierza. Obecnie obaj mają te same stanowiska, ale już nie w Jagiellonii, a w PZPN i reprezentacji Polski.
Przede wszystkim cieszę się, że obaj są tam, gdzie są. Nic tu nie jest przypadkiem, bo przecież kiedy współpracowali, to Jagiellonia świetnie sobie radziła. To wówczas zdobyliśmy Puchar Polski i Superpuchar, które nadal są największym osiągnięciem w historii klubu. Kuleszy już nawet wybaczyłem, że nie chciał przedłużyć ze mną kontraktu i szczerze życzę im obu kolejnych sukcesów.
Pana były kolega z Jagiellonii Ensar Arifovic powiedział mi, że był spokojny o awans Polaków na Euro 2024 kiedy selekcjonerem został Probierz ze względu na jego metody motywacyjne.
Coś w tym jest. Sposób motywacji Probierza sprawdzał się szczególnie dobrze, gdy trzeba było rzucić piłkarzowi wyzwanie. Miał tu wrodzoną umiejętność i robił to bez problemu. Pamiętam jeden mecz, w którym mieliśmy dobry wynik w pierwszej połowie i się rozluźniliśmy. W szatni każdy spodziewał się spokojnej rozmowy, ale trener wszedł i sprowadził nas na ziemię. "Wjechał" nam wtedy na ambicję jakbyśmy przegrywali, a to zaowocowało dobrą grą po przerwie. Była też pamiętna historia z lodówką.
Lodówką?
Graliśmy z GKS-em Tychy w I rundzie Pucharu Polski, ale nie szło nam dobrze. W przerwie Probierz był wściekły i nie szczędził mocnych słów. W końcu ze złości rzucił o ścianę taką chłodziarką na napoje. Podziałało, bo zaczęliśmy grać lepiej i ostatecznie wygraliśmy po golu Grosickiego w ostatnich minutach. To był ten sezon, w którym zdobyliśmy trofeum.
Obecna Jagiellonia pucharu w tym sezonie już nie zdobędzie, ale ma dużą szansę na upragnione mistrzostwo Polski. Zdaniem wielu osób może o tym zdecydować mecz z Legią Warszawa.
Grając z Legią można wygrać lub... trzeba wygrać. Wiadomo jak ważne są to mecze dla kibiców Jagi. Dlatego też ogranie ich zawsze było dla nas szczególne, bo kolejny tydzień pracy stawał się przyjemniejszy. Najlepiej było grać z nimi u siebie, bo czułeś jak atmosfera trybun cię niesie. Na wyjeździe nie jest łatwo, bo to przeciwnicy mają ten atut.
Pana drużynie raz się to udało.
No tak. Zapamiętałem z tego dnia widok ich trybun z kilkudziesięcioma tysiącami ponurych min. Piękna rzecz. A poważnie, to w tych spotkaniach często decyduje odrobina szczęścia, jakiś moment. Choć jak patrzę na obecny zespół Jagi, to jestem dość spokojny. Jeśli tylko będą grać tak jak dotąd, to odniosą tam zwycięstwo.
Jagiellonia jest głównym kandydatem do tytułu?
Mam nadzieję, że drużyna będzie kontynuować dobrą grę i utrzyma wyniki do końca sezonu. Jest szansa aby przejść do historii i warto byłoby ją wykorzystać.
Kuba Cimoszko, dziennikarz WP SportoweFakty