Sprawa ujrzała światło dzienne tuż przed MŚ 2022 w Katarze, gdy Fernando Santos był selekcjonerem reprezentacji Portugalii. Wyszło wtedy na jaw, że Santos przyjmował pensję od portugalskiej federacji (FPF) za pośrednictwem firmy-widmo o nazwie Femacosa. Szkoleniowiec założył ją wraz z żoną w 2014 roku, czyli wtedy, gdy otrzymał selekcjonerską nominację w ojczyźnie.
Organy podatkowe uznały, że firma powstała tylko po to, aby uniknąć płacenia większego podatku. W listopadzie 2022 roku sąd zadecydował, że Santos, jego żona i wspólnik muszą zwrócić państwu 4,5 mln euro tytułem nieodprowadzonego podatku i odsetek za lata 2016-17.
Santos spłacił zobowiązania, ale nie zgodził się z werdyktem. Złożył skargę do Naczelnego Sądu Administracyjnego. - Jestem przekonany, że mam rację i dlatego się odwołałem. Płacenie 80 procent podatku nie wydaje mi się uzasadnione - mówił wówczas szkoleniowiec.
ZOBACZ WIDEO: Eksperci są zgodni. Walia to drużyna "trzy piętra wyżej"
Po kilkunastu miesiącach NSA zajął się sprawą. W sobotę 23 marca portugalskie media poinformowały, że NSA odrzucił apelację Santosa. To oznacza, że 69-latek nie odzyska 4,5 mln euro, które - swoim zdaniem - nie należały się fiskusowi.
To jednak nie koniec problemów Santosa. W maju portugalski są zobligował FPF do przekazania informacji na temat kontraktu Santosa w latach 2018-21. Niewykluczone zatem, że były 69-latek będzie musiał uregulować kolejne długi podatkowe.
Po wypełnieniu kontraktu, który wygasł w grudniu 2022 roku, Santos został selekcjonerem reprezentacji Polski. Doświadczony szkoleniowiec prowadził Biało-Czerwonych przez 8 miesięcy, w trakcie których miał zarobić ok. 5 mln zł. PZPN zwolnił go przedwcześnie, ponieważ zamiast do Euro 2024, Portugalczyk prowadził drużynę narodową na manowce.
W styczniu tego roku zatrudnił go Besiktas, ale po udanym początku pracy w tureckim gigancie zawisły nad nim czarne chmury. Orły przegrały trzy ostatnie mecze i wiele wskazuje na to, że lada moment drogi Santosa i Besiktasu się rozejdą.