Mijała właśnie 64. minuta meczu Paris Saint-Germain z OGC Nice (3:1) w ćwierćfinale Pucharu Francji, gdy Koreańczyk Lee dokładnie przymierzył z wolnego w okienko, Marcin Bułka zdołał jakimś cudem sparować piłkę na słupek, ale tak niefortunnie, że kiedy spadła na pole bramkowe i chciał ją znowu wybić, z impetem wpadli na niego obrońca Rosario i Goncalo Ramos z PSG.
Uderzenie kolanem w nos przez tego pierwszego wyglądało tak dramatycznie, że Polak przez długie minuty nie podnosił się z murawy. Wszystko wskazywało na to, że nie będzie w stanie kontynuować gry. Rezerwowy bramkarz Nicei na wszelki wypadek zaczął nawet przygotowywać się do zmiany. Dopiero gdy Bułka wstał, można było zobaczyć, jak silny dostał cios. Krew lała się z nosa tak mocnym strumieniem, że musiały tamować ją dwie pokaźne chusteczki.
Jednak Polak ani myślał się poddawać. Tak jakby chciał udowodnić, że nieprzypadkowo fascynują go sporty walki, szczególnie MMA, i że nawet po piekielnie mocnym ciosie, jest w stanie się szybko otrząsnąć.
ZOBACZ WIDEO: Polecieli prywatnym odrzutowcem. Tam ukochana Ronaldo zabrała dzieci na wakacje
Do sztabu medycznego rzucił tylko: "Jest w porządku, gram dalej", potem poprosił o wymianę zakrwawionej koszulki i znowu stanął między słupkami.
Największy paradoks środowego wieczoru na Parc des Princes polega na tym, że Bułka spisywał się o niebo lepiej już po feralnym uderzeniu, gdy wybronił kąśliwe strzały Dembele i Barcoli, i przede wszystkim, gdy brawurowo zatrzymał indywidualną akcję Zaire'a-Emery'ego na sam koniec doliczonego czasu gry. To oznacza, że zachował koncentrację do ostatniego gwizdka.
Pierwsza połowa była bowiem dla niego pod tym względem fatalna. Z występu na tym samym stadionie przed dwoma laty, też w Pucharze Francji - kiedy został bohaterem po serii rzutów karnych i wyeliminowaniu PSG, swojego dawnego klubu - nie zostało nic.
Przegrany pojedynek z Mbappe, który już na początku środowego spotkania sprytnie znalazł przestrzeń, by uderzyć piłkę między nogami Bułki i wyprowadzić gospodarzy na prowadzenie, zapowiadał trudną przeprawę Polaka. Ale jeszcze gorszy kiks przydarzył się przy drugim golu. Złe przyjęcie piłki od Todibo, który niepotrzebnie zagrywał ją akurat do bramkarza, stawiając go w nerwowej sytuacji, potem pressing ze strony Dembele, wreszcie kompletna dezorientacja Bułki, bezradnie szukającego wzrokiem futbolówki, mogły zakończyć się tylko jednym - podwyższeniem wyniku przez paryżan. Szybko wykorzystali to też ultrasi PSG i po Parku Książąt poniosło się ironiczne: "Merci Bulka, merci Bulka".
Mówiąc trochę pół żartem, już wcześniej Todibo, walczący o miejsce na środku obrony w reprezentacji Francji, wisiał Bułce kasę za wygrany zakład po karnych na jednym z treningów. Sytuacja z meczu z PSG na pewno tego "długu" nie pomniejszy.
A bardziej serio - jeszcze pięć tygodni temu Bułka mógł się chwalić, że jest liderem najlepszej obrony w lidze i że zachował czyste konto w trzynastu z dwudziestu meczów w lidze. Od tego czasu seria jest katastrofalna, w sześciu spotkaniach (w tym pięciu ligowych) tylko gracze Clermont, czerwonej latarni Ligue1, nie trafili do siatki Nicei. Goli straconych - jedenaście.
Szczęście w nieszczęściu - po katastrofalnym wieczorze w Paryżu, na każdym poziomie, Bułka nie wydawał się mocno przybity. Mimo zapewnień sztabu, że szybko pojedzie do szpitala na dodatkowe badania, jeszcze długo i żywo rozmawiał ze znajomymi w podziemiach Parc des Princes. Tak jakby chciał udowodnić, że po kontuzji i nieudanym występie szybko się podniesie.
Niepytany bezpośrednio o Bułkę, trener Nicei Francesco Farioli po meczu sam z siebie chwalił nastawienie Polaka: - Popełnił błąd, ale potem udowodnił, jaka jest jego wartość - jako zawodnika, jako człowieka i jako lidera drużyny. Doceniam to. Bo rzeczą najtrudniejszą jest, aby się podnieść. Zresztą, powiedziałem mu o tym w przerwie.
To ważne słowa, bo na murawie po ostatnim gwizdku było widać zupełnie co innego. Bułka, pocieszany krótko przez Mbappe i trochę dłużej przez Donnarummę, potem symbolicznie klepnięty przez Fariolego, samotnie schodził do szatni.
Akurat ta droga była wyjątkowo długa.
Remigiusz Półtorak, dziennikarz Wirtualnej Polski, z Parc des Princes w Paryżu
Czytaj także:
Powrót FC Barcelony do ćwierćfinału Ligi Mistrzów po czterech latach >>
"Spłaca się Barcelonie". Błysk geniuszu warty miliony >>