W Niemczech go wyzywali. Amator pokazał, na co go stać

Getty Images / Michael Steele/EMPICS / Na zdjęciu: Lars Leese
Getty Images / Michael Steele/EMPICS / Na zdjęciu: Lars Leese

Lars Leese zaistniał w latach 90. W Niemczech wyzywano go od gejów przez przyjaźń z kolegą. W Anglii amator zapisał się na kartach historii jednego z klubów.

W tym artykule dowiesz się o:

[b]

Mariusz Zięba - Retrofutbol[/b]

Początek sezonu, czwarta kolejka. Najważniejszy dzień w życiu bohatera tekstu. Barnsley FC pierwszy raz w swojej 110-letniej historii gra w najwyższej lidze w Anglii. Raczej mało kto daje im szansę na utrzymanie. Dopiero, co dostali w cymbał 0:6 od Chelsea. Niewielu weekendowych fanów Premier League zna pierwszego bramkarza zespołu, a co dopiero rezerwowego…

Zaproszenie dla babci Oakwell Stadium. The Tykes podejmowali na własnym obiekcie Bolton Wanderers. Ponad 18 tysięcy widzów pojawiło się na trybunach. Na ławce rezerwowych po raz kolejny zasiadł niemiecki bramkarz, Lars Leese. Jak zawsze zasznurował swoje buty i razem z innymi oczekiwał pierwszego gwizdka. Był całkowicie rozluźniony. Nie do końca podobało się to młodemu menadżerowi Barnsley. Lars dziwnie przeczuwał, że zagra. Dwie godziny przed spotkaniem ostatecznie zadzwonił jednak do babci swojej żony, którą wcześniej zaprosił na mecz:

"Babciu proszę, odpoczywaj. Nie będę grał. Jestem rezerwowym. Słyszysz? RE - ZER - WO - WYM." (Wszystkie cytaty podane zostały przez autora za „The keeper of dreams” Ronalda Renga).

ZOBACZ WIDEO: Gol sezonu?! To co zrobił można oglądać godzinami

Nie posłuchała go. Przyjechała zobaczyć swój pierwszy mecz w życiu. Przebyła daleką drogę z Niemiec do Anglii. Nie mogła zrozumieć, dlaczego mąż jej wnuczki nie zagra. Przed spotkaniem zrobiła sobie z nim pamiątkowe zdjęcie. Niesamowity doping, rodzina na trybunach, a on grzać będzie ławę. Nie mógł być zadowolony. Raz na sto, może sto pięćdziesiąt przypadków zdarza się, że na skutek kontuzji pierwszego bramkarza rezerwowy golkiper musi wejść na boisko. Debiut w 1997 roku to spełnienie marzeń. Urodzony w Kolonii 26-letni zawodnik zagrał w jednej z najlepszych lig na świecie. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że był to jego… pierwszy profesjonalny mecz w karierze.

Od początku. Po dotarciu na stadion Lars spokojnie rozsiadł się na ławce, czyli w swoim ulubionym miejscu. Myślał, że po raz kolejny spędzi na niej 90 minut. W trakcie spotkania pomocnik Boltonu, Jamie Pollock, zderzył się z Davidem Watsonem. Bramkarz od razu padł na ziemię. Stadion zamarł, wszyscy czekali, aż golkiper gospodarzy da oznaki życia. Na murawę wbiegli lekarze, zabierając Davida na noszach. To była ta chwila. Jedna na sto, czy tam sto pięćdziesiąt.

"Powiedziałem sobie: „Pełny stadion, a Ty jesteś bramkarzem profesjonalnego zespołu. To moment, o którym marzyłeś przez całe swoje życie”. Ale wiadomo, nie byłem zadowolony. Miałem tremę. Tak, tremę… zamurowało mnie. Kiedy Watson leżał na ziemi, moją pierwszą myślą było: „Przestań, wstań, proszę podnieś się!”. Starałem też motywować samego siebie: „Nie zepsuj tego Lars!”. A później znowu wracały myśli: „Watson, wstań!”. One biegały tak, jak ja podczas mojej rozgrzewki. Udawałem, że się rozciągam, ale w ogóle nie mogłem tego zrobić. Kolana się pode mną uginały. Machałem rękami, aby pokazać kibicom, że wszystko jest ok. Wtedy nie mogłem nawet zawiązać butów. Czułem, że wszyscy na mnie patrzą.

Lars stanął przy linii boiska, a wszyscy zaczęli wykrzykiwać: Leeece, Leeece, Leeece.

"Chciałem być jak tygrys. Toni Schumacher, mój idol z dzieciństwa mówił: „Bramkarz to duży kot, który łapie piłkę tak, jakby łapał swoją zdobycz”.

Kiedy napastnik reprezentacji Macedonii, Gorgi Christow, wyprowadził Barnsley na prowadzenie na początku drugiej połowy, to Bolton zaczął śmielej atakować bramkę Larsa. Jego żona za każdym razem, kiedy widziała szarżę przeciwników wołała: Nie pozwól zdobyć im bramki, nie pozwól zdobyć im bramki.

Udało się dowieźć 2:1. Po meczu prasa pisała o nim wiele dobrego. Wszyscy byli zdziwieni, że to był jego pierwszy profesjonalny mecz w karierze. Nie dał po sobie tego poznać. Kiedy przychodził do Anglii, to został przedstawiony jako wspaniały bramkarz, mający za sobą świetną karierę w Bayerze Leverkusen, z którym grał w Lidze Mistrzów. Prawdę mówiąc… był tam tylko przez rok. Aha, no i jako trzeci golkiper. Po tym zwycięstwie Leese stał się ulubieńcem kibiców. Z całkowicie nieznanego zawodnika zmienił się w człowieka, którego każdy w Barnsley rozpoznawał na ulicy.

Wykopany ze szkółki

Jeszcze cztery lata wcześniej, Lars siedział na niebieskiej kanapie w swoim salonie, mówiąc do siebie, że wszystko, co sobie wyobraża, jest jeszcze tak daleko. Słowa te brzmią nierealnie, zważywszy na to, że przed chwilą czytaliście o jego debiucie. Jego występ był jak marzenie każdego nastolatka. Chociaż profesjonalna kariera trwała tylko trzy sezony, był to wspaniały czas. W wieku 22 lat grał w najniższej klasie rozgrywkowej zwanej Kreisligą, w zespole Neitersen. Sześć lat później trafił do beniaminka Premier League, Barnsley, aby zagrać we wspaniałym meczu z Liverpoolem, który wygrali 1:0 przy aplauzie 41 tysięcy kibiców.

Było to jedno z najlepszych spotkań w jego karierze. Został okrzyknięty bohaterem miasta. Po wielu wspaniałych interwencjach, kiedy zatrzymywał Michaela Owena czy Karla-Heinza Riedlego. Po bramce Ashleya Warda „The Reds” doświadczyli bolesnej porażki.
Wcześniej na Wyspach grali Eike Immel i Bert Trautmann. Lars Leese był trzecim Niemcem w najwyższej lidze angielskiej. Zaczynał swoją karierę w szkółce klubu z Kolonii, ale w wieku 16 lat zrezygnował. Dlaczego? - Ponieważ jak pół miliona innych dzieciaków, odkryłem piwo i kobiety – przyznał.

Po przegranym meczu z Alemannią Aachen w juniorach Kolonii nie poszedł na trening. Jego dziewczyna Claudia powtarzała: Nie myślisz o niczym innym, tylko o tym przeklętym futbolu. Po wysokiej porażce trener zarządził mocniejsze zajęcia. Zamiast do klubu, Leese wybrał się ze swoją partnerką na dyskotekę.

"To był pierwszy raz. Chodzi o rzeczy, których nie było, bo nie miałem na nie czasu ze względu na częste treningi. Wtedy pomyślałem: „Widzisz, miałeś racje, że nie pójdziesz na trening”. Ale dopiero potem zaczęło się piekło."

Wszyscy byli zaniepokojeni, a trener postawił na nowego bramkarza. Kariera zawodowa golkipera zatrzymała się, zanim zdążyła się rozpędzić. Bardzo tego żałował, ale nie mógł już cofnąć czasu i zmienić swojej decyzji. Poszukał innego otoczenia i zaczął wszystko od nowa.

On jest gejem!

Rudolf Bellersheim – prezes i entuzjastyczny patron Sportfreunde Neitersen, czyli klubu do którego Leese zdecydował się dołączyć, mówił wprost, że nie ma lepszego bramkarza w powiecie Westerwald. Raz na treningu Leese zderzył się z jednym z kolegów, a ten burknął jego stronę: Czy Tobie się wydaje, że jesteś kolejnym Schumacherem?

Oczywiście, że tak myślał. To przeczucie go nie opuszczało. Wszyscy dziwili się jednak, dlaczego młody golkiper dojeżdża na wioskę, oddaloną o 70 kilometrów od Kolonii, by właśnie tam pokopać. Uważano, że umiejętnościami przewyższa bramkarzy drugoligowych. W pierwszym sezonie w Kreislidze zarabiał 300 marek miesięcznie plus 30 za wygrany mecz. Kiedy latem 1990 roku panowały okropne warunki pogodowe, Bellersheim dał mu 3 tys. marek ekstra, ze względu na niebezpieczeństwo panujące na drodze. Dlaczego poszedł grać do Neitersen? Być może to był jeden z powodów…

"On jest gejem Nie może się pokazywać w Kolonii! Leese jest pedałem? – takie przyśpiewki można było usłyszeć ze strony złośliwych kibiców i ludzi, którzy nie życzyli Larsowi zbyt dobrze."

Gejem jednak nie był. To kibice zaczęli o tym opowiadać i śpiewać. Od najmłodszych lat przyjaźnił się z Holgerem Wackerem. Zabierał go dosłownie wszędzie. Nawet na mecze do Neitersen. Wszyscy dziwili się, że woził ze sobą faceta, który nie grał w piłkę. Zaczęły się pojawiać plotki. Teoria o jego orientacji szybko upadła, ponieważ obydwaj lubili towarzystwo kobiet w dyskotekach. Dlaczego trafił do takiego zadupia? Sam nie pamiętał dokładnie…

Telefon od Leverkusen i ręka zdrętwiała od autografów

VfB Wissen był kolejnym przystankiem Larsa. Grając w piłkę w dziewięciotysięcznej mieścinie, nie miał prawa przypuszczać, że wkrótce sięgnie po niego Bayer Leverkusen. W Wissen Prowadził go Elmar Muller, który posiadał już spore doświadczenie – wcześniej był szkoleniowcem Preussen Munster. Pracowało się u niego ciężej niż w poprzednim klubie, biegało się szybciej, kopało mocniej.

Miał już 26 lat, nie widział tam dla siebie żadnych perspektyw i nie chciało mu się harować. W 1995 roku (po sześciu latach) wrócił do Kolonii, aby grać w lokalnym SCB Preussen (znanym dzisiaj jako Viktoria Koeln). Nie spodziewał się, że przygoda z Oberligą nie potrwa zbyt długo. Lars kochał rozmawiać, a pewnego dnia do jego biura zadzwonił telefon.

"– Dzień dobry. Tutaj Rettig z Bayeru Leverkusen.
– W czym mogę pomóc? – odezwał się zdziwiony Lars.
– Pan Calmund chcę się z Panem widzieć. Kiedy miałbyś chwilkę?
– Za 5 lub 10 minut?"

To było nie do wiary. Przez głowę Larsa nagle przeszła burza, która w jednej chwili uruchomiła tysiąc myśli na minutę. Jedna z nich była kluczowa. Właśnie ta, która mówiła: spełniaj marzenia.

"Bardzo chciał mnie Bayer Leverkusen, jeden z najlepszych klubów w niemieckiej Bundeslidze. Ale po co? Do swojego zespołu rezerw, który grał w Nadrenii Północnej, jak Preussen Koeln, czy miałem się stać profesjonalistą? Nie odważyłem się zapytać Rettiga. Nawet nie wiedziałem, kim był Rettig. Ale jeśli miałem udać się do Calmunda, dyrektora generalnego drużyny Bundesligi, oznaczało to, że Bayer chciał wziąć mnie jako profesjonalistę. Co Calmund mi powie? Z pewnością nie pokaże tylko kontraktu? O Boże! Nie miałem pojęcia o ile pieniędzy mam prosić. Potrzebowałem papierosa."

Podczas rozmowy z Calmundem Lars się targował. Nie miał jednak doświadczenia i nie wiedział o jaką kwotę negocjować. Sprytny dyrektor wpadł na ciekawy pomysł. Wziął dwie kartki. Jedną dla siebie, a drugą dla bramkarza. Obaj mieli wpisać wysokość pensji. Calmund wpisał 12 tysięcy, a Lars 14. Dyrektor chciał dać 13, jednak bramkarz stał przy swoim. Gdy zaproponował 13 tysięcy marek, zawodnik cały czas konsekwentnie obstawał przy 14. Doszło do porozumienia. 1 lipca 1996 stał się zawodowcem, podpisując trzyletni kontrakt. Kto by to przewidział?

Pierwszym przejawem sławy u Larsa było… trzy tysiące kart, na których miał złożyć autografy. Swoim czarnym piórem pisał bardzo starannie: Lars Leese. Po 30 minutach podpisywał już tylko L.Leese, po godzinie Leese, a później po prostu Lee.

Grał w Oberlidze, czyli w tej samej klasie rozgrywkowej, co jego poprzedni klub, Preussen Koeln. Był u Christopha Dauma tylko trzecim bramkarzem. Cieszył się jednak wszystkim dookoła, całym profesjonalnym światem futbolu. Jego kolega z Preussen, Frantisek Straka, który potem grał w Gladbach i Rostocku, mówił:

"Popatrz, to zbiorowisko rekinów. 25 facetów od poniedziałku do piątku walczy niemiłosiernie o to, aby w sobotę znaleźć się w 11."

Christoph Daum, trener Aptekarzy, miał obsesję na punkcie piłki nożnej, był prawdziwym motywatorem, kiedy coś mówił – wierzyłeś w to. Według „Frankfurter Rundschau” szkoleniowiec miał dar przekonywania. Twierdzono, że mógłby wcisnąć mrożonki nawet Eskimosom.

Apteka zamknięta, nie mamy dla Ciebie etatu

Pewnego dnia Lars otrzymał tajemniczy telefon. Zadzwonił do niego Tony Woodcock, człowiek, który trenował go w Preussen. Powiedział, że klub z Middlesbrough poszukuje bramkarza. Zespół ten prowadził Viv Anderson, który utrzymywał dobry kontakt z Woodcockiem. Leese wybrał się na testy do Anglii. Tam jednak po okresie próbnym, nikt nie powiedział mu, co dalej. Podziękowano mu za czas spędzony na Wyspach. Nikt nie wspomniał nawet, co robił źle, a co dobrze. Nie wiedział, czy ktoś się odezwie. Po dwóch dniach zadzwonił Anderson mówiąc: tak jest, chcemy Cię! Następnego dnia Lars zapukał do drzwi Dauma.

Trener powiedział, że nie trzyma tutaj trzech bramkarzy dla zabawy. Nie było mowy o odejściu w trakcie sezonu, ponieważ gdyby któremuś przydarzyła się kontuzja, a nie daj Bóg obydwu… W tym momencie coś w nim drgnęło. Pierwszy raz poczuł się ważny dla drużyny i trenera. Postanowił, że nie wyruszy w świat. Dał się przekonać, że najlepszym wyjściem w tym momencie będzie pozostanie w Leverkusen.

W piłce nożnej musisz jednak podejmować odważne decyzje. Szanse przybywają znikąd. W Anglii miał zarabiać dwa razy więcej i być numerem jeden. Chciał więcej od Dauma. Marzył, żeby chociaż raz usiąść na ławce. Jego rywalem o miejsce na ławce był Rudiger Vollborn. Do tamtej pory rozegrał 397 spotkań w Bundeslidze. Dopiero przez dwa ostatnie lata oglądał plecy Dirka Heinena. Leese czekał na kontuzje Vollborna, ale się nie doczekał. Po sezonie nie był już potrzebny w klubie. Viv Anderson pamiętał jednak o Larsie. Niestety dla bohatera tekstu do Boro pozyskano już Marka Schwarzera z Kaiserslautern. Leese został polecony do innego klubu. Danny Wilson, menadżer Barnsley, zadzwonił do Woodcocka. Tony wychwalił Niemca, nakłamał, że jest drugim, a nie trzecim bramkarzem Aptekarzy i wytargował przyzwoity kontrakt.

Nieznany zyskuje sławę

Działacze Barnsley zaproponowali kontrakt na trzy lata. Lars jednak wolał dwa. Zabezpieczał się przed nudą. Jak już pisałem wcześniej, był to pierwszy sezon w najwyższej lidze dla beniaminka. Ian McMillan, lokalny poeta, powiedział: Lato 1997 było latem złota. Leese był nazywany w Barnsley niemieckim gigantem (miał prawie dwa metry wzrostu). Starał się być jak najlepszy na treningu i podczas spotkań, ale przede wszystkim chciał być dobrym człowiekiem.

"Kiedy byłem chłopcem do podawania piłek w Kolonii, chciałem dostać rękawice. Nigdy ich nie otrzymałem. Jako zawodnik, chciałem być inny niż reszta bramkarzy. Podjąłem decyzje: nigdy nie być nieprzyjaźnie nastawionym do fanów."

Jego najlepszym meczem w karierze było spotkanie z Derby County. Barnsley przegrało 0:1, ale ale Lars wyprawiał w bramce cuda. Franko Baiano pokonał go tylko z karnego (i to powtórzonego, bo pierwszego obronił), a mogło się skończyć kompromitacją beniaminka. Lepsze mecze przeplatał gorszymi. Przez to dziennikarze bywali uszczypliwi dla golkipera, który bronił na profesjonalnym poziomie od… kilku tygodni.

"Gdybym miał 200 spotkań w Bundeslidze za sobą, to mógłbym przejmować się tym, co o mnie piszą. Zagrałem dopiero mój trzeci profesjonalny mecz w karierze. To było zupełnie nowe doświadczenie, gdy dziesiątki tysięcy ludzi patrzą mi na ręce, a dziennikarze wytykają każdy błąd. Wiedziałem, że muszę przestać słuchać tego, co mówią inni. Ale to nie jest takie proste. Olivier Kahn kiedyś powiedział, że lubi, gdy wszyscy są przeciwko niemu. To go motywowało. Nie jestem taki. Potrzebuję wsparcia."

Lars po treningu czyścił rękawice szamponem. Watson i trzeci bramkarz Anthony Bullock patrzyli na niego z zazdrością. Miał rękawice ze swoim imieniem z firmy Velcro – zaopatrującej profesjonalnych zawodników w Niemczech. Podczas meczu jego jedynym mottem w głowie było: Musisz złapać następną. Nie załamywał się jak inni bramkarze, kiedy tracił gola. Wszystko analizował na chłodno po meczach i wiele razy oczyszczał się z winy, gdyż po prostu nie mógł się w danej sytuacji lepiej zachować. Trener Wilson zadecydował, że Watson wróci do bramki. Lars był wściekły. Dopiero, co dostał taką szansę od losu. Decyzja menadżera była całkowicie niezrozumiała, podobnie jak ta z 22 listopada…

Otłukiwany przez Liverpool

22 listopada Leese wrócił do składu. Zwątpił w siebie, ponieważ nie grał przez siedem tygodni. Dany Wilson znów zmienił bramkarza i Lars dostał szansę gry na legendarnym Anfield. Po przegranym 1:4 meczu z Southampton szkoleniowiec postanowił wstrząsnąć drużyną i przed spotkaniem z Liverpoolem wymienił aż pięciu graczy pierwszej jedenastki.
Liverpool nie mógł Niemcowi strzelić bramki. Przegrał z beniaminkiem 0:1 na własnym stadionie. To dzięki temu starciu zdobył sławę. Po meczu 2,5 tys. fanów Barnsley podniosło ręce w górę i krzyczało Sieg Heil. Kolega z drużyny, Andy Liddel, po pucharowym meczu z Chesterfield zapytał go, jak się z tym czuje, że kibice wrzeszczą w ten sposób. Leese odpowiedział, że nic nie słyszał. Jedyną metodą było olanie sprawy. Nie chciał drążyć tematu i rozkręcać awantury.

Ostatni mecz sezonu. Barnsley gra z United. Dr Jeckyll i Mr Hyde. Jedni grają o utrzymanie, drudzy o mistrzostwo. Beniaminek przegrał 0:2 i wylądował w drugiej lidze. Leese przeżył jednak wspaniałe chwile na boiskach w Premier League. Kibice byli zadowoleni. Podrzucali Ashleya Warda na rękach, a maskotka, buldog Toby Tyke, robiła striptiz po końcowym gwizdku. Jeszcze powrócimy – powiedział Ward.

Marihuana

Podczas wakacji, razem ze swoją partnerką Danielą Hess, Lars chciał zaszaleć. Kupił marihuanę, której nigdy w życiu nie próbował. Niedługo później został wytypowany do kontroli antydopingowej.

"Nagle zacząłem panikować. Byłem z Danny na wakacjach na Karaibach i kiedy wzięliśmy podwodną taksówkę na małą wyspę, taksówkarz zapytał czy nie chcemy trochę trawy. No dalej – powiedziałem do Danny, „Plaża na Karaibach, jak nie tutaj, to gdzie? Spróbujmy.”

To był tylko jeden raz. W Bradford przypomniał sobie nagle, że marihuana znajduje się na liście zabronionych substancji. To właśnie z jej powodu zdyskwalifikowano Fabiena Bartheza. Z nerwów był cały spocony. Nie wiedział, jak długo narkotyki mogą być wykrywalne. Po trzech tygodniach Sean McCleare, drugi zawodnik, który był wytypowany do kontroli, otrzymał wynik – negatywny. Do Larsa nadal nic nie dochodziło. W Bayerze Christoph Daum miał 5-6 palaczy w zespole i przymykał na to oko, w Barnsley tylko Lars i pochodzący z RPA Eric Tinkler potajemnie palili w swoich pokojach. Zupełnie inne standardy. Na szczęście kilka dni później Leese otrzymał wyniki, które go uspokoiły – również były negatywne. Nigdy nie najadł się tyle strachu. Nawet na Anfield.

W styczniu 1999 roku działacze Barnsley zadzwonili do Larsa. Jego kontrakt kończył się w czerwcu i powiedziano mu, że nie zostanie przedłużony. - OK, dobrze wiedzieć – powiedział Leese. Danny dziwnie czuła się z myślą, że za pół roku będzie musiała opuścić Barnsley. Na początku to miejsce całkowicie się jej nie podobało, lecz potem śmiało podkreślała, że to jest właśnie jej dom. W końcówce swojej przygody z klubem szedł na trening, wracał do domu, oglądał telewizję. I tak w kółko. Spełnił swój sen gry w Premier League, lecz po spadku do drugiej ligi był już zdecydowanie rezerwowym, tak jak wtedy, kiedy przychodził do Anglii. Na samym początku rola ta mu nie przeszkadzała, był szczęśliwy. Stanowił część zespołu, czuł wszechobecne wsparcie. Kiedy już zasmakował boiska, to obudziła się w nim ambicja. Czuł się beznadziejnie, siedząc na ławce. Jak nigdy przedtem.

Karuzela transferowa

Menadżer Alex McLeish chciał mu pomóc, więc porozumiał się z Tonnym Woodcockiem, że załatwi testy w szkockim Hibernian, ponieważ islandzki bramkarz Olafur Gottskalksson chciał odejść. Lars poleciał na trzydniowe testy do Edynburga. Zagrał w wygranym meczu rezerw Hibernian z Ayr United 3:1 i wszystko mu się udawało. Menadżer klubu był zadowolony. Niemiec odzyskał nadzieję i wierzył w pomyślne zakończenie sprawy. Miał razem z bonusami zarabiać cztery tysiące funtów tygodniowo i dostać kontrakt na 3 lata. Był już spakowany, kiedy Tony zadzwonił tydzień później. Podał smutną wiadomość, że Hibernian go nie zatrudni. Brakuje im pieniędzy, wycofał się sponsor.

Woodcock szukał innej opcji – na przykład w Norwegii. Znany był z tego, że często wiele obiecywał: Znajdziemy Ci coś innego, OK? – wybrzmiało od Tony’ego. Wciąż opowiadał, ze szuka czegoś w Norwegii, jednak brakowało konkretów. Tak zaczęła się cała karuzela transferowa… Zabrał rodzinę na farmę do Holandii, żeby dzieci zobaczyły zwierzęta hodowlane. W tym samym czasie Alemannia Aachen, która awansowała do 2.Bundesligi, poszukiwała bramkarza. Lars miał tam spróbować, ale Woodcock się nie odzywał i wykręcał brakiem czasu. Na dwa tygodnie przed rozpoczęciem obozów przygotowawczych, Lars był bez klubu, a Tony odpowiadał: no problem, no problem. Kręcił i mącił.

Kocaelispor z Turcji również poszukiwał bramkarza. Agent z tamtych stron, Ahmed Bulut, zapewniał, że zarobi tam 250 tysięcy funtów, a w piątej drużynie poprzedniego sezonu będzie miał stałe miejsce w bramce. Nieoczekiwanie do gry wkroczył także Uerding KFC, klub, który grał w regionalnej lidze. Zaproponowali bardzo dobre pieniądze. Jednak menadżer Uerdingen, Hans-Peter Jakob, który na początku wydawał się przyjazny, zasmucił bohatera tekstu dwoma słowami – poszukujemy rezerwowego. Lars Leese miał być opcją zastępczą dla 19-letniego Christiana Vandera, który był przyszłością klubu. Podziękował. Miał również oferty z Malezji.

Jego przyjaciel, Holger Wacker, który z piłką miał niewiele wspólnego, chcąc mu pomóc, rozsyłał jego CV do różnych klubów. Wynikła z tego zabawna sytuacja. Działacze z Essen odezwali się do Holgera, jednak ten nie wiedział, kim jest Klaus Berger, ówczesny trener Rot Weiss Essen, co wyraźnie zezłościło szkoleniowca, który mu podziękował po wymianie zaledwie kilku zdań.

Lars był też blisko Walhofd Manheim, ale w ostatniej chwili zaangażowano tam Achima Hollerichta z VfB Stuttgart. Powiedzieć, że był załamany – to jak nic nie powiedzieć. Pomocną dłoń wyciągnął do niego były prezes Pressen Koeln, Winfred Putz, który zaproponował mu grę w Oberlidze od przyszłego sezonu. Prawdę mówiąc, nie była to bezinteresowna pomoc – Volker Struth, partner biznesowy Putza szukał kogoś do pracy w biurze, a że Leese miał doświadczenie w tej sprawie, więc zgodził się na takie rozwiązanie.

Już po roku zrezygnował, ponieważ płacono mu mniej, niż obiecywano na początku. Po krótkiej przygodzie z rezerwami Borussii Moenchengladbach powrócił do Kolonii, do miejsca, w którym zaczęła się jego przygoda z piłką nożną. To stąd sprzedawca materiałów biurowych w wieku 26 lat wyruszył na Wyspy Brytyjskie, żeby zagrać w najwyższej klasie rozgrywkowej. Ostatnie dwa lata grał w rezerwach Koeln. Wrócił tu, skąd kiedyś go pogoniono za olewanie treningów. Wrócił do domu.

Nigdy nie jest za późno, zapamiętajcie. Trzeba walczyć o własne marzenia, starać realizować się założone sobie wcześniej cele. Nie odpuszczajcie w żadnym wypadku, bo nigdy nie wiadomo, kiedy pojawi się szansa, prawdziwa okazja, która wywinduje was na szczyt i zapisze wasze imię na kartach historii. Lars Leese jest doskonałym przykładem i inspiracją.

Czytaj więcej:
Sędzia zmienił decyzję, burza po meczu Barcelony

Komentarze (0)