Jak to się stało, że jeden z najwybitniejszych przedstawicieli słynnej Class`92 w Manchester United, zdecydował się opuścić Old Trafford? I dlaczego wybrał akurat Real Madryt, chociaż jego usługami zainteresowana była także FC Barcelona?
W 2003 r. kapitan reprezentacji Anglii był już globalną megagwiazdą, której brak sukcesów na arenie międzynarodowej absolutnie w niczym nie przeszkadzał. Przecież Synowie Albionu na MŚ 2002 odpadli w 1/4 finału finału, a to właśnie Becks był traktowany przez azjatyckich fanów niczym bóstwo. Mistrzowie świata - Rivaldo, Ronaldo czy Ronaldinho o takim statusie mogli tylko pomarzyć.
Sława Becksa wykraczająca daleko poza futbol coraz bardziej irytowała jednak sir Aleksa Fergusona. Szkocki menedżer miał problem z podopiecznym w zasadzie już od momentu ślubu z wokalistką Spice Girls, Victorią Adams w 1999 r. Już wówczas, podopieczny w jego oczach z piłkarza przeobraził się w celebrytę. Czara goryczy przelała się jednak dopiero cztery lata później.
- Kłócili się w zasadzie co drugi tydzień, tego naprawdę było już za wiele - opisał po latach ich relację Ryan Giggs w rozmowie z beIN Sports.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: "Bezczelny". Jest głośno o golu w Norwegii
Kopnięcie, które zmieniło bieg historii
Punkt wrzenia relacje obu panów osiągnęły w lutym, gdy Czerwone Diabły przegrały z Arsenalem 0:2 w V rundzie FA Cup. Nie było dla Fergiego bardziej znienawidzonego wówczas rywala, więc ta porażka mocno go zabolała.
Po zakończonym meczu rozjuszony wpadł do szatni i kopnął leżący na podłodze but, który trafił w twarz Bekchama, rozcinając mu łuk brwiowy. Właśnie wtedy Anglik zdał sobie sprawę, że jego czas na Old Trafford dobiegł końca. Doskonale wiedział też, że cel jego destynacji może być tylko jeden.
O ile mistrzostwa Anglii dla Becksa były chlebem powszednim (od momentu debiutu w pierwszym zespole, a więc od sezonu 1992/1993 wywalczył ich sześć), o tyle europejskie puchary to dla MU zwykle były za wysokie progi.
Dzięki wydatnym wsparciu Beckhama od pokutującego wówczas za winy z MŚ 1998 (czerwona kartka w meczu 1/8 finału z Argentyną, która przesądziła o odpadnięciu Anglików), Red Devils w wielkim stylu wygrali Champions League w sezonie 1998/1999.
W kolejnych edycjach ich szczytem możliwości był półfinał w rozgrywkach 2001/2002. Wydawało się, że przełomowa może być kampania 2002/2003, w której piłkarze Fergusona szli jak burza, w II rundzie fazy grupowej, dwukrotnie pokonując przyszłego finalistę Juventus FC (2:1 i 3:0).
Gdy jednak przyszło do rywalizacji z Realem Madryt w ćwierćfinale, Czerwone Diabły przypominały raczej małe diabełki, które jedyne, co potrafią, to dużo krzyczeć. 1:3 w pierwszym meczu na Santiago Bernabeu to był dla MU najniższy wymiar kary. Bezradny jak reszta kolegów, Beckham zdał sobie sprawę, że kolejny Puchar Mistrzów prędko na Old Trafford nie zawita.
W rewanżu, gospodarze co prawda wygrali 4:3, ale było to pyrrusowe zwycięstwo. Ferguson w dodatku po raz kolejny upokorzył swoją gwiazdę, sadzając ją na ławce rezerwowych. Wściekły decyzją szkoleniowca Anglik na murawie pojawił się dopiero w 63. minucie. Zdołał jeszcze dwukrotnie wpisać się na listę strzelców, ale do awansu do półfinału jego drużynie zabrakło jeszcze dwóch bramek.
Never, never, never
Plotki o przenosinach blondwłosego pomocnika do stolicy Hiszpanii przybrały wówczas na sile, a w czasie dwumeczu gracze Królewskich sami mieli go namawiać, aby latem do nich dołączył. Atmosfera była tak gęsta, że władze Los Blancos zdecydowały się wydać specjalne oświadczenie, w którym zaprzeczyły o zainteresowaniu graczem United.
"Wbrew spekulacjom, które dotyczą tej sprawy, Real Madryt nie zamierza negocjować umowy o zatrudnieniu pana Beckhama. Chociaż klub ma politykę nieużywania oficjalnych kanałów do zaprzeczania plotkom, niniejsze oświadczenie zostało wydane w celu położenia kresu rosnącym spekulacjom, które bez żadnej podstawy łączyły pana Beckhama z Realem Madryt" - czytamy.
Pytany osobiście przez dziennikarzy o angaż Becksa, prezydent Florentino Perez perfekcyjną angielszczyzną odparł: - Never, never, never.
Ustne porozumienie między oboma panami już dawno zostało jednak zawarte.
Stworzeni dla siebie
"Byli dla siebie stworzeni" - tak po latach, o transferze z 2003 r. pisał "FourFourTwo". Co jednak tak właściwie dawała obu stronom ta transakcja? Co zyskiwał angielski pomocnik, a co madrycki klub?
Beckham, jak już się rzekło, miał obsesję kolejnego triumfu w Lidze Mistrzów. Od 1998 r. do 2003 r. Królewscy w ciągu pięć lat, trzykrotnie wygrywali uszaty puchar, a dwa razy odpadali w półfinale. W tym czasie dwukrotnie również eliminowali Manchester United z tych najbardziej prestiżowych europejskich rozgrywek (2000, 2003).
Anglik wierzył również, że występy na Santiago Bernabeu przybliżą go do zwycięstwa w plebiscycie magazynu "France Football". W 1999 r., gdy United jako pierwszy w historii angielski zespół wywalczył potrójną koronę, Beckham był drugi, przegrywając z Rivaldo, który przecież z FC Barcelona zdobył tylko mistrzostwo Hiszpanii.
Z kolei w 2001 r., pomocnik był tuż za podium. "Madryt wart jest Złotej Piłki" - mógł sobie pomyśleć Becks, parafrazując słowa Henryka IV, który dla francuskiej korony, w 1589 r. zmienił wyznanie na katolicyzm.
Sportowy aspekt tego transferu nie wszystkim jednak przypadł do gustu. Na transfer Anglika nosem kręcił przede wszystkim legendarny Alfredo Di Stefano: - On nie pasuje do stylu gry Realu. Gdyby zestawić ranking atutów, to Anglik musiałby zadowolić się 12 albo nawet 13 lokatą w zespole.
Głosy niezadowolenia można było również usłyszeć w królewskiej szatni. Najgłośniej protestował Guti: - Byłem podstawowym pomocnikiem w klubie. Gdy przyszedł tu Zidane, zostałem przesunięty do ataku, ale wkrótce po tym pojawił się Ronaldo i przejął tę pozycję. Zatrudnienie Beckhama oznacza, że moje szanse na grę w pierwszym składzie spadają jeszcze bardziej. Skoro nie mogę grać tutaj, to muszę znaleźć sobie jakieś inne miejsce.
Debatowano również, jak w pierwszej jedenastce zmieścić Becksa, skoro prawa pomoc do tej pory była królestwem Luisa Figo. Portugalczykowi w sezonie 2002/2003 daleko co prawda było do dyspozycji z debiutanckiej kampanii w Madrycie, ale obok jego liczb z tamtego okresu (12 goli i 19 asyst) nie można było przejść obojętnie.
Podkreślano również, że w pierwszej kolejności Los Merengues potrzebują wzmocnień w defensywie (fatalne błędy Fernando Hierro i Michela Salgado były powodem odpadnięcia w półfinale LM z Juventusem), a także w środku pola. Perez jednak miał swój plan, który konsekwentnie realizował i nie zamierzał dokonywać w nim żadnych zmian.
Od momentu objęcia prezydentury w Realu Madryt w 2000 r., prezes Grupo ACS tworzył swój projekt życia pt. "Galacticos". Na Santiago Bernabeu co roku mieli trafiać bezapelacyjnie najlepsi piłkarze świata, tak aby żaden klub na kuli ziemskiej nie mógł dorównać Królewskim. I po transferach kolejno Figo, Zidane'a i Ronaldo tak właśnie było. Beckham także wpisywał się w tę stratosferyczną koncepcję, ale w jego przypadku Perez chciał przy okazji otworzyć kolejną furtkę: ekspansji na rynek azjatycki.
Beckham jak Jordan
Los Blancos na przełomie XX i XXI w. byli bezapelacyjnie najlepszym klubem świata. Sukcesy sportowe nie szły jednak w parze z sukcesami marketingowymi. W tej kategorii prym od lat wiódł Manchester United, który szybko zdał sobie sprawę, że naprawdę wielkie pieniądze leżą poza boiskiem.
Znaleźć je można na rynkach do tej pory nieodkrytych, gdzie spragnieni wielkiego futbolu kibice za koszulki, szaliki czy inne gadżety związane z ukochanym klubem, gotowi są płacić krocie.
Marketingową ziemią obiecaną była Azja, w której zainteresowanie piłką nożną wzrosło wraz z organizacją MŚ 2002 przez Koreę Południową i Japonię. Jako że to właśnie Czerwone Diabły przetarły szlaki na Dalekim Wschodzie, to nic dziwnego, że bożyszczem azjatyckich fanów był nie kto inny jak właśnie David Beckham.
Ba, bożyszczem to mało powiedziane. On był tam uważany wręcz za Boga! Perez bardzo szybko dodał sobie 2+2 i jasno stwierdził, że aby odnieść komercyjny sukces w tamtej części świata, potrzebne do szczęścia mu są wielkie tournée po Azji i angielski pomocnik w składzie. W 2003 r. Królewscy rzucili zatem wyzwanie Czerwonym Diabłom w walce o serce azjatyckiego kibica.
Chrapkę na Anglika miała także FC Barcelona. W 2003 r. na Camp Nou odbywały się wybory prezydenckie, a jeden z kandydatów, Joan Laporta szedł do nich z hasłem, że sprowadzi pomocnika MU do stolicy Katalonii.
I choć Blaugrana, w przeciwieństwie do Realu, rozpoczęła negocjacje z mistrzami Anglii, to jednak Becksowi nie uśmiechało się przenosić do klubu, który nie będzie występował w Lidze Mistrzów. Nie chciał być również elementem walki politycznej, stąd decyzja o wyborze Los Blancos.
16 czerwca oficjalnie ogłoszono transfer Anglika, który kosztował 35 mln euro. Grosze, w porównaniu z kwotami, jakie zapłacono za Figo (60 mln euro) czy Zidane'a (77 mln euro).
Perez zatem triumfował, a na konferencji prasowej wychwalał pod niebiosa najnowszy nabytek: -Ma globalną atrakcyjność. Jest człowiekiem naszych czasów i symbolem współczesnej sławy. Co jest też pewne, Real pozyskał świetnego piłkarza i prawdziwego profesjonalistę.
Nawet nie ukrywał, że w tej transakcji chodziło w ogóle o futbol. Transfer Beckhama zaczął się zwracać, jeszcze przed pierwszym kopnięciem piłki przez Anglika. Po parafowaniu 4-letniego kontraktu z mistrzami Hiszpanii David wraz z żoną udał się do Japonii na tournee zaplanowane przez jednego ze sponsorów.
Azjatyccy kibice, chcąc godnie przywitać swojego idola, musieli już zaopatrzyć się w trykoty Realu. Problemem był jednak fakt, że pomocnik nie otrzymał jeszcze swojego numeru (z "7" grał bowiem Raul i nie miał zamiaru się jej zrzekać). Azjatycki rynek zalały zatem liczne podróbki, gdzie pod nazwiskiem Beckhama widniała liczba... 77.
Ostatecznie, w hołdzie swojemu idolowi, Michaelowi Jordanowi, Beckham zdecydował się grać "23", co też było znakomitym posunięciem marketingowym.
- Kupienie Beckhama można porównać do wkupienia się do biznesu. On przynosi ze sobą całą gamę klientów, nie tylko jako wartościowy piłkarz, ale także jako celebryta, który jest ikoną współczesnego świata. Real Madryt nie zamierza porzucać swoich hiszpańskich korzeni, ale w tej chwili jest to klub z rzeszami kibiców na całym świecie, i to jest powód do dum - powiedział wówczas dyrektor marketingu, Jose Angel Sanchez, którego słowa w książce "Piłkarska furia" cytował Jimmy Burns.
Ze szczęście nie posiadały się także władze Adidasa, który były sponsorem technicznym Królewskich: - Umieść nazwisko Beckhama na jakimkolwiek produkcie, a wysoką sprzedaż masz gwarantowaną.
Szał wokół Becksa najbardziej przeszkadzał... jego nowym kolegom klubowym. Sezon 2002/2003 w La Lidze rozpoczął się bowiem dopiero 31 sierpnia i trwał aż do 22 czerwca. Podczas gdy prasa na całym świecie donosiła o każdym, nawet najmniejszym kroku Anglika, Raul i spółka koncentrowali się na zaciętej walce o mistrzostwo Hiszpanii z Realem Sociedad San Sebastian. Ostatecznie, w końcówce czerwca Królewscy zapewnili sobie 29. tytuł w historii.
Azjatycka ziemia obiecana
2 lipca odbyła się huczna prezentacja Beckhama (akredytowało się na nią ok. 500 dziennikarzy!), a po niej rozpoczęło się tournée po Azji, które wydatnie pokazało, że Real ma wszelkie dane ku temu, aby w tej części świata odebrać prym Manchester United.
Prezentacja Beckhama w Realu:
Gdy tylko Anglik postawił stopy na dalekowschodniej ziemi, kibice oszaleli ze szczęścia. "Marca" donosiła o "Beckhamanii", zaś "AS" wyjazd Realu porównał do pierwszej trasy koncertowej The Beatles w 1964 r. w USA. - Rozumiemy gigantyczne zainteresowanie mediów, ale przyjechało tu 25 piłkarzy Realu - starał się tonować nastroje, dyrektor generalny Jorge Valdano. Również Beckham próbował odżegnywać się od pozy przedstawiciela popkultury: - Przede wszystkim chcę w Madrycie grać w piłkę.
Czy ktoś mu jednak uwierzył? Wszystkie koszulki (tym razem już te oryginalne, z właściwym numerem) rozeszły się na pniu. - Gdy dowiedziałem się, że David będzie grał z innym numerem, próbowałem je pozyskać, ale nie miałem szans. Bez względu na to, ile oferowałem, nie było możliwości, aby je dostać - żalił się "Marce" lokalny sklepikarz Zhong Baohua.
Na półkuli północnej ówcześni mistrzowie Hiszpanii spędzili w sumie 18 dni. Sparingi w Pekinie (z Dragon Team XI), Tokio (FC Tokio), So Kon Po (Hong Kong League XI) i Bangoku (reprezentacja Tajlandii) na żywo oglądało łącznie 210 tys. Każde spotkanie transmitowane było do 23 krajów, których widownia wyniosła prawie 2 miliardy ludzi.
Olbrzymim zainteresowaniem cieszyły się również treningi piłkarzy ze stolicy Hiszpanii, które zgromadziły z kolei 140 tys. widzów. Wszystko było podporządkowane prezentacji nowej gwiazdy. "Jego powitanie graniczyło z histerią" – opisywał "Sports Illustrated".
Perez mógł więc zacierać ręce. Jak wyliczył "AS", Real do Madrytu wrócił bogatszy o 10 mln euro. Ujął miejscowych fanów i zostawił sobie otwarte drzwi na kolejne tego typu tournee.
Oficjalny debiut Beckhama w Królewskich barwach miał miejsce na Majorce (mecz o Superpuchar Hiszpanii). Na Estadi de Son Moix, Anglik spisał się słabo (mimo asysty przy golu Figo). W rewanżu był jednym z ojców remontady (3:0), zdobywając, nietypową jak na siebie, bramkę głową
Ogólnie sezon 2003/2004 zamknął z niezłym dorobkiem siedmiu goli i 17 asyst w 46 grach. Piłkarze z Santiago Bernabeu polegli jednak wówczas na wszystkich frontach. W La Lidze zajęli dopiero 4. miejsce (najniższa pozycja od 2000 r.), zaś w finale Copa del Rey przegrali z Realem Saragossa (2:3).
Kibiców najbardziej zabolała jednak klęska w ćwierćfinale Ligi Mistrzów z AS Monaco (3:1 i 2:4). Real ostatni raz tak wcześnie odpadł z Champions League w 1999 r.
Od kampanii 2003/2004 rozpoczęła się trofeowa posucha Realu, która trwała przez kolejne cztery lata, gdy dopiero w zespole zastosowano właściwe proporcje. Przez ten czas, Królewscy z klubu przeobrazili się w piłkarski Harlem Globetrotters. Oczywiście to nie wina Beckhama, że priorytety Floretino Pereza były dalekie od futbolu. Ale właśnie on z tymi mrocznymi dla Los Blancos czasami kojarzy się najbardziej.