Polska przyjechała do Niemiec jako faworyt do tytułu mistrza świata. Dotąd Polacy dwa razy grali w finale - w Lizbonie w 2018 i na Krecie w 2019 - i wrócili ze srebrnymi medalami. Po pandemicznej przerwie odświeżona kadra poleciała do Budapesztu i rok temu sięgnęła po brąz. Mimo to Biało-Czerwoni są liderem światowego rankingu reprezentacji w piłce nożnej sześcioosobowej Socca, a jej członkowie są gwiazdami dyscypliny.
Trener Klaudiusz Hirsch został wybrany najlepszym trenerem ubiegłego roku, a zdjęcie kapitana Bartłomieja Dębickiego reklamuje tegoroczny mundial w Essen. Jest jednym z najbardziej doświadczonych zawodników, dla Polski strzelił już 34 gole, co jest najlepszym wynikiem wszech czasów.
W rozmowie z WP SportoweFakty 39-letni Dębicki mówi o swojej pozycji w kadrze i wyzwaniom związanym z łączeniem gry w kadrze z pracą i rodziną i celach na tegoroczne mistrzostwa świata. Po wygranych ze Słowenią (2:1) i Urugwajem (6:0) Polacy mają już awans do fazy pucharowej. W grupie do rozegrania pozostał im jeszcze środowy mecz z Hiszpanią. Początek transmisji o godzinie 20 w WP SportoweFakty.
ZOBACZ WIDEO:Polacy wygrywają na MŚ! Zobacz skrót meczu
Maciej Siemiątkowski, WP SportoweFakty: Czy często widuje pan swoją twarz w mieście?
Bartłomiej Dębicki, reprezentant Polski w Socca: Dość często. Dostaliśmy zaproszenia na sesję przed turniejem, pojechałem na nią z myślą o tym, by o naszej drużynie było jeszcze głośniej. Sam nie mam parcia na szkło. Wolę tego unikać, ale zdaję sobie sprawę, że jako kapitan mam wiele obowiązków.
Czy Niemcy was dobrze przyjęli?
Czujemy się tu nieźle. Już na ceremonii otwarcia i przy pierwszych meczach było duże zainteresowanie. Pełne trybuny, a przed wejściem kolejki. Podobnie było podczas mundialu na Krecie cztery lata temu. Po drodze dużo ludzi nas zaczepia, robią sobie z nami zdjęcia, pytają o kolejne mecze, a niektórzy sami wiedzą, kiedy gramy. Świadomość tego, że ktoś cię wspiera i śledzi kolejne wyniki, dodaje skrzydeł. Zawsze jest z nami grupka kibiców. Mam nadzieję, że dołączą do nich miejscowi i będą naszym siódmym zawodnikiem.
Który turniej był dla pana przełomowy?
Postawiłbym na ten w Lizbonie w 2018 roku. Przed nim zwykle odpadaliśmy w ćwierćfinale i wracaliśmy z niedosytem. W Portugalii mieliśmy świetny wynik, srebrny medal, a ja pokazałem się z niezłej strony. Wprawdzie to rok później zostałem królem strzelców, ale indywidualnie lepiej pokazałem się w Lizbonie.
Rok temu w Budapeszcie było dużo nowych zawodników. Między tym mundialem a poprzednim minęły trzy lata. Dużo się zmieniło, względy osobiste, zdrowotne, piłkarskie i związane z pracą sprawiły, że niektórych zabrakło. Mimo dziesięciu debiutantów w składzie zdobyliśmy brąz.
Rozbawiło mnie to, bo w większości rozgrywek zajmuję drugie miejsce. Wiecznie drugi jak Adam Miauczyński. Liczyłem wtedy, że może uda się w końcu być pierwszym, nie chciałem kolejny raz być drugi. No to się spełniło, ale zajęliśmy trzecie miejsce.
Pan jest w kadrze od ośmiu lat. Jak wiele kryzysów pan pokonał?
W naszym przypadku zdarza się, że czasem brakuje chęci na trening. Przez lata zdałem sobie jednak sprawę, że jak odpuszczę trening, to ucieknie mi forma. A potem trzeba jeszcze mocniej pracować, żeby wrócić na odpowiedni poziom. Dlatego regularnie pracuję nad formą, nawet w przerwie zimowej wychodzę z kolegami na halę lub pod balon. Nie przesadzam z tym, bo chcę wtedy więcej czasu poświęcić rodzinie, ale zaliczam wtedy kilka turniejów i wyjść na boisko z kolegami. Nie wyobrażam sobie, bym na miesiąc całkowicie odciął się od sportu. Ale na tydzień już tak - wtedy wracam z podwójną chęcią i motywacją do gry.
Czym zajmuje się pan w pracy?
Jestem asystentem projektanta w firmie produkującej zbiorniki ciśnieniowe. Niedawno wszedłem w tę branżę, uczę się nowych rzeczy i męczę kolegów pytaniami.
Jak połączyć jednej dobry obowiązki rodzinne z pracą i sportem, by uniknąć katastrofy?
Nie jest łatwo, ale żona daje ze mną radę. Mam treningi w klubie piłki 11-osobowej, gramy w V lidze, spotykamy się trzy razy w tygodniu plus mecz. Do tego dochodzą rozgrywki Playareny (liga "szóstek") i zgrupowania reprezentacji. Żona wolałaby pewnie, żebym zdobył nareszcie złoto i skończył karierę. Ale póki dopisuje forma, a trener chce mnie w zespole, to będę grał, dopóki mogę to godzić.
Kiedy zaczął pan grać w piłkę?
Sport pojawił się typowo w dzieciństwie. Wracaliśmy ze szkoły, rzucaliśmy plecak na podłogę w pokoju i szliśmy na betonowe lub piaszczyste boisko. Kopaliśmy cały dzień. Kiedy miałem osiem lat kolega namówił mnie, bym przyszedł na treningi Wisły Płock. Grałem do 18 roku życia, potem miałem przerwę, ale szybko wróciłem do grania. Jako 19-latek dołączyłem do drużyny, która zaczynała grę od B klasy. Mogłem postawić na piłkę, ale zrobiłem inaczej. Teraz gram w V lidze z Amatorem Maszewo. Na ten wiek to dla mnie odpowiedni poziom.
Kiedy dowiedział się pan o rozgrywkach piłki sześcioosobowej?
Powiedzieli mi o niej moi znajomi z dużego boiska. W 2014 roku wciągnęli mnie do swojej ekipy na eliminacje mistrzostw Polski. Awansowaliśmy i pojechaliśmy na turniej do Warszawy. Potem dowiedziałem się o reprezentacji i postawiłem sobie cel: zagrać w reprezentacji.
Rok później byliśmy na kolejnych eliminacjach mistrzostw Polski i dostałem się do selekcji na reprezentacje. Trener wypatrzył z rozgrywek paru zawodników i zorganizował z nami trening. Chwilę później zostałem kapitanem.
Jako dziecko marzył pan o grze w reprezentacji?
Miałem mniejsze marzenia, o zagraniu w wyższej lidze. Gra w reprezentacji Polski w piłce 11-osobowej wydawała się nieosiągalna. Teraz słuchanie hymnu przed meczem i gra z orzełkiem na piersi stała się czymś naturalnym. Teraz moim marzeniem jest wygranie mistrzostw świata dla Polski.
Pamięta pan swój debiut?
To było w mistrzostwach Europy w Chorwacji w 2015 roku. Do dziś pamiętam ekscytację przy debiucie i motywujący stres. Nie mogłem doczekać się, aż w końcu zagram. Pokonaliśmy Francję 6:0, a ja strzeliłem gola. Doszliśmy tam do ćwierćfinału, prowadziliśmy z Bośnią i Hercegowiną 2:0, ale w końcówce straciliśmy dwie bramki, a oni wygrali w rzutach karnych. Medal był na wyciągnięcie ręki. W tamtym turnieju wytworzył się trzon kadry.
Co najbardziej różni piłkę 11-osobową od sześcioosobowej poza wymiarami boiska?
Trzeba się inaczej poruszać. Na dużym boisku są większe przestrzenie, można sobie wypuścić piłkę i nie trzeba mieć nad nią sporej kontroli. W sześcioosobowej rywal jest zawsze blisko, to ciągła gra jeden na jeden. Trzeba szybko podjąć decyzję. Liczy się kontrola piłki i szybkość reakcji. Jak za długo myślisz, to tracisz piłkę albo ratujesz się wybiciem.
Potem na trzech mundialach z rzędu zdobyliście medale. To rozbudziło apetyty?
Od początku zakładamy, że jedziemy na turniej po medal. To naturalne w sporcie, chcemy wygrywać mecze. Myślę, że u reszty w zespole jest podobne podejście. Ostatnie trzy mundiale to sukcesy. Ale w końcu trzeba sięgnąć też po złoty medal.
rozmawiał w Essen Maciej Siemiątkowski, dziennikarz WP SportoweFakty
Czytaj też:
Legenda pod wrażeniem Polaków. "To świetna szkoła"
Egzotyczny kierunek dla Lewandowskiego? "Kasa płynie jak woda w kranie"