[tag=3326]
David Ginola[/tag] w latach 1995-2003 był jedną z gwiazd Premier League. Francuz na angielskich boiskach reprezentował barwy: Newcastle United, Tottenham Hotspur, Aston Villi oraz Evertonu. We wszystkich klubach łączenie w najwyższej lidze angielskiej zagrał 195 razy. Strzelił w nich 22 gole oraz zanotował 33 asysty.
Swoją karierę zakończył w wieku 36 lat w Evertonie. Od tego czasu nie odciął się jednak od piłki nożnej. W 2016 roku wziął udział w meczu charytatywnym na południowym wybrzeżu Francji (Mandelieu).
W tym spotkaniu strzelił nawet gola. Ten dzień z jednej strony będzie wspominał, jako horror, a z drugiej jeden z najlepszych w życiu. Przed meczem poznał bowiem swoją przyszłą małżonkę - Maevę Denat. Kobietę przedstawiono mu w restauracji w Cannes godzinę przed spotkaniem.
ZOBACZ WIDEO: Niemoc Lewandowskiego w ostatnich meczach. "Złość rośnie"
W trakcie meczu doszło jednak do kilkunastu minut grozy. Ginola upadł w pewnym momencie na murawę i stracił przytomność, a po chwili także przestał oddychać. Kilka minut resuscytował go jego przyjaciel Frederic Mendy.
Mendy starał się utrzymywać funkcje życiowe u byłego gwiazdora Premier League. Po nim opiekę nad Ginolą przejęli już profesjonaliści. Francuz został trzykrotnie potraktowany defibrylatorem.
- Podczas meczu w 2016 roku pani strażak trzykrotnie poraziła mnie defibrylatorem, a następnie powiedziała mojemu przyjacielowi, że nie żyję. Powiedziała, że jeśli serce nie zacznie ponownie pracować po trzech razach, to koniec - wspomina Ginola dla "The Sun" w ramach kampanii "Uratuj życie w 15 minut", która ma na celu nauczenie ludzi resuscytację krążeniowo-oddechową.
- Kiedy jesteś nieprzytomny, znajdujesz się na rozdrożu, a drogi są dwie: życie lub śmierć. Ale moi przyjaciele widzieli, że walczę i kazali jej kontynuować - mówi dalej Francuz.
- Potraktowała mnie defibrylatorem jeszcze dwa razy, a potem moje serce znów zaczęło bić. Spotkałem tę strażaczkę rok później w Nicei i płakała, kiedy mnie zobaczyła. Powiedziała, że to było jak zobaczenie ducha - kontynuuje.
Według obecnych na miejscu lekarzy Ginola byłby martwy, gdyby nie jego przyjaciel Frederic. - Praktycznie umarłem na osiem minut. Lekarze powiedzieli, że gdyby Frederic nie działał tak szybko i nie prowadził resuscytacji przez ponad osiem minut, byłbym martwy lub pozostawiony w stanie wegetatywnym, ponieważ mój mózg był pozbawiony tlenu - wspomina były piłkarz.
Czytaj także:
Z mundialu będą wracać w strachu. Grozi im nawet kara śmierci
Tragedia w Katarze. Pojechał tam, by zajmować się mundialem