Dlaczego wszyscy? To proste - bo to nasza reprezentacja. I ona będzie zawsze nasza. Także wtedy, kiedy nie będzie już Czesława Michniewicza, który doprowadził kadrę do największego kryzysu w ostatnich latach. A nawet i wówczas, gdy nie będzie już premiera Mateusza Morawieckiego, który obiecywał publiczne pieniądze, a opamiętał się dopiero wówczas, gdy usłyszał ogólnonarodowe, chóralne: NIE! Reprezentacja nadal będzie nasza, kiedy nie będzie też już Cezarego Kuleszy, który bije rekordy nieporadności i nieudolności, zarówno w zarządzaniu związkiem, jak i próbach zarządzania kryzysem. Wizerunek reprezentacji zachlapał się brzydko pachnącym błotem i ten zapach wokół kadry jakąś chwilę pozostanie. Dobrze że następne mecze dopiero za trzy miesiące, będzie czas to wszystko przewietrzyć.
Nie mam wątpliwości, że te kolejne spotkania Kuleszy z Michniewiczem do niczego nie prowadzą i tylko szkodzą drużynie narodowej. Kulesza mógł się widzieć z selekcjonerem w Katarze codziennie i codziennie mógł o wszystko pytać trenera (tak jak robił Zbigniew Boniek z Adamem Nawałką). Jeśli się z Michniewiczem nie spotykał, to chyba tylko dlatego, że nie mógł na niego patrzeć. I ja to nawet po ludzku rozumiem, bo nikt nie lubi się czuć ignorowany. A już szczególnie bolesne jest ignorowanie przez podwładnego.
Po co więc Kulesza spotyka się teraz z Michniewiczem w różnych układach personalnych, nie potrafię zrozumieć. Gdyby go od razu wywalił, albo od razu przedłużył selekcjonerowi kontrakt, wyszedłby na mocnego szefa, który się nie boi trudnych decyzji. A tak wyszedł jak… ostatnio zawsze. Bo nie chce mi się wierzyć w teorie pojawiające się w mediach, że to celowa forma upokarzania selekcjonera za jego nielojalność. Trochę na zasadzie, żeby kotka nie bolało, to będziemy mu obcinać ogonek po kawałku.
ZOBACZ WIDEO: Nie ma chwili spokoju. Miss mundialu pokazała codzienność w Katarze
Zamienił minimum w sukces
Ten mundial przegraliśmy kilka razy. Pierwszy raz już wtedy, gdy po meczu z Chile Grzegorz Krychowiak wypalił, że będziemy grać brzydko, bo inaczej nie umiemy. Szybko okazało się, że nie umiemy dużo więcej. I fatalny styl gry - na sam koniec - nie był już taki ważny. To, co się działo się w tej kadrze poza boiskiem, było gorsze od antyfutbolu w meczu z Argentyną.
Michniewicz w kolejnych wywiadach brnął w swoje "niewyjaśnienia" i chyba liczył, że ludzie to kupią. Niestety, zarówno treść jak i forma, w jakiej selekcjoner raczy uprawiać politykę medialną, jest nie do przyjęcia. Styl, w jakim domagał się od Jacka Kurowskiego, żeby ten przyznał, że kadra osiągnęła w Katarze sukces, był żenujący. W którym momencie to, co przed turniejem było planem minimum, stało się nagle wielkim sukcesem, do końca nie wiadomo. Trener tego nie wyjaśnia.
Żelazny argument o tych 36 długich latach, gdy czekaliśmy na wyjście z grupy na mundialu, jest jedynie faktograficznie prawdziwy. Został propagandowo wykorzystany, żeby podkreślić, jaki to wyjątkowy sukces odniosła reprezentacja w Katarze. Ale tak naprawdę na sukces Biało-Czerwonych czekamy dużo krócej, od 2016 roku, od mistrzostw Europy we Francji. I wtedy był to prawdziwy sukces, myśmy drużynę Nawałki kochali i podziwiali. I byli z niej dumni. To było raptem 6 lat temu, nie pół wieku wcześniej.
Kibic nie chce się wstydzić
Obecnej reprezentacji nie tylko nie dało się kochać, jej nie dało się nawet lubić. Zarówno ze względu na styl, jak i na tę wstydliwą aferę premiową. Mam wrażenie, że Michniewicz nie rozumie, po co Polakom reprezentacja narodowa? Otóż jest to drużyna, z której chcemy być dumni, chcemy się nią chwalić, chcemy, żeby świat nas podziwiał. Moglibyśmy - czego dowodem reakcje kibiców po meczu z Francją - nawet przegrać, ale z honorem, po walce, po pokazaniu dobrego futbolu. Kibic nie jest głupi, potrafi wiele wybaczyć. Nawet porażki. Nie wybacza tylko jednego: gdy musi się za reprezentację wstydzić.
A tu się trzeba było wstydzić jeszcze długo po odpadnięciu z turnieju. I nadal człowiek czyta z zażenowaniem kolejne doniesienia prasowe, gdy wychodzą na jaw szczegóły dzielenia kasy. Łukasz Olkowicz pisze w "Przeglądzie Sportowym" o tym, jak dzielenie premii podzieliło drużynę.
"Wewnątrz reprezentacji za sprawy finansowe odpowiadają Robert Lewandowski, Kamil Glik, Wojciech Szczęsny i Grzegorz Krychowiak. Nic w tym dziwnego - są najstarsi, najbardziej doświadczeni. […]. Pierwotny podział zaproponowany przez rządzącą czwórkę zakładał, że ci z podstawowego składu wezmą z premii od premiera po 3 mln zł. Do tych, którzy nie podnieśli się z ławki, miało trafić 400 tys. zł. Propozycja nie spodobała się znacznej większości reprezentantów […]" - pisze Olkowicz.
"W podgrupach zaczęło się narzekanie na podział zaproponowany przez starszyznę. Pozostali uważali, że przy tak ogromnej premii różnica pomiędzy grającymi i tymi z ławki jest zbyt duża. Wielu nie spodobało się, że mają tak po prostu zaakceptować ich ustalenia. Zaczęły się narzekania, choć po cichu. Otwarcie nikt przed grupą trzymającą władzę nie wystąpił. […] Być może pieniądze trafiłyby z Polski do zawodników po spotkaniu z Argentyną, ale nie mogły, bo zainteresowani nie wiedzieli, jakie ustalenia dotyczące rozliczeń przekazać otoczeniu premiera" - dodaje.
To są rzeczy porażające. Czy tak funkcjonująca drużyna może osiągnąć jakiś sukces? Opowieści selekcjonera i liderów kadry, że na nic nie liczyli, a dzielenie premii zajęło im 5 minut, nie są warte nawet funta kłaków.
Jeśli do kadry Jerzego Brzęczka przylgnęło określenie: "niekochani", to jak nazwać reprezentację Michniewicza? Zaślepieni? Nigdy nie dowiemy się, na ile fakt obiecania premii zdeterminował sposób, w jaki kadra grała w Katarze. Czyżby przy pomocy tej obietnicy udało się na tyle ogłupić piłkarzy, żeby nie chcieli grać w piłkę, a tylko awansować? Bo przecież za to była nagroda?
Wywiady Roberta Lewandowskiego i Grzegorza Krychowiaka tylko ich pogrążyły. Czego bym oczekiwał od kapitana (bo od Krychowiaka niczego już nie oczekuję)? Żeby Robert wziął ten cały syf na klatę. Czasem trzeba mieć odwagę powiedzieć: "Pobłądziliśmy, przepraszamy". To byłoby takie ludzkie. Wypada lepiej niż jakieś krętaczenia.
Ponury byłby to prezent
Dziś nie ma dobrego klimatu wokół reprezentacji. Nie ma sympatii dla tej kadry. Dobrze, że za chwilę są święta, to ludzie trochę zapomną. Chyba że prezes Kulesza szykuje nam niespodziankę pod choinkę i jeszcze do osoby Michniewicza wróci.
Kiedyś wydawało się na płytach stare mecze reprezentacji Polski. Jeśli prezes PZPN wpadłby na pomysł kontynuowania współpracy z Czesławem Michniewiczem, powinien także zrobić kibicom tę przyjemność i wydać na płytach mecze Biało-Czerwonych z Kataru. Koniecznie ten z Argentyną.
Kto z was chciałby dostać taki prezent pod choinkę?
Dariusz Tuzimek
Czytaj więcej:
Marokańczycy śnią na jawie. "Niezapomniany czas"
Tragiczna śmierć podczas meczu MŚ. Wstrząsające okoliczności