Maryna Gąsienica-Daniel: Czułam smutek i złość

Newspix / EXPA / Na zdjęciu: Maryna Gąsienica-Daniel
Newspix / EXPA / Na zdjęciu: Maryna Gąsienica-Daniel

- Myślałam, dlaczego akurat to mnie musiało spotkać, gdy wszystko sie układało - tak Maryna Gąsienica-Daniel wspomina poważną kontuzję. Po upadku pękła jej kość piszczelowa. Wróciła jednak do sportu i zaczyna osiągać sukcesy w Pucharze Świata.

W tym artykule dowiesz się o:

2019 rok - trening w Nowej Zelandii. Maryna Gąsienica-Daniel upada i cały sezon ma z głowy. Przechodzi ciężką operację, później rehabilitację. Wraca i zaczyna odnosić sukcesy. Na początku sezonu w fińskim Levi zajmuje 9. miejsce w slalomie równoległym. Kilka tygodni później, w jeszcze bardziej prestiżowym gigancie, osiąga 11. miejsce we francuskim Courchevel. Media w Polsce zaczynają rozpisywać się o niej.
Szymon Łożyński, WP SportoweFakty: Jak to jest być w czołówce najpopularniejszej narciarskiej dyscypliny na świecie?

Maryna Gąsienica-Daniel, narciarka alpejska: Świetnie. Dwa dni zawodów w Courchevel były bardzo emocjonujące dla całej mojej drużyny. Pierwszego dnia, po pierwszym przejeździe, zajmowałam 12. miejsce. To był bardzo dobry wynik, bo startowałam z wysokim numerem. W drugim przejeździe popełniłam błąd i skończyło się spadkiem na 21. lokatę.

ZOBACZ WIDEO: Rafał Kot analizuje formę syna. "Jestem w kropce"

Po tym starcie czułam niedosyt. Wiedziałam jednak, że stać mnie na wiele. Następnego dnia to się potwierdziło. Już pierwszy przejazd był dobry, a drugi jeszcze lepszy. Wykorzystałam dobry numer startowy i sporo awansowałam. To 11. miejsce pokazuje, że praca, jaką wykonujemy, przynosi efekty.

Po takim sukcesie dwa razy wystartowała pani w zawodach Pucharu Europy, odnosząc dwa zwycięstwa. Trudno jest się przestawić na zawody niższej rangi, gdy odnosi się sukces w Pucharze Świata?

Często startowałam w Pucharze Europy, bo z trenerem kładziemy duży nacisk na te zawody. Nie była to dla mnie nowość. Oczywiście pojechałam tam teraz jako jedna z faworytek i towarzyszy temu trochę inne uczucie. To jednak cenne doświadczenie. Cieszę się, że sprostałam roli faworytki, nie popełniłam głupich błędów. Ten start pokazał jeszcze raz, że jestem w dobrej formie.

Po 11. miejscu w Courchevel zwiększyło się zainteresowanie panią?

Tak. Sukces napędza media. Cieszę się, że mój wynik poszedł w świat. Narciarstwo alpejskie dotarło do kolejnych, nowych kibiców. Liczę, że coraz więcej fanów będzie śledzić relacje z zawodów, interesować się tą dyscypliną. Przez koronawirusa startujemy bez kibiców, więc takie większe zainteresowanie medialne pomaga się nakręcić do startów. Dzięki temu czujemy, że mamy dla kogo startować.

Rok temu, na treningu w Nowej Zelandii, doznała pani bardzo poważnej kontuzji. W wyniku upadku doszło do pęknięcia kości piszczelowej. Ciężko było wrócić po takim urazie?

Uraz był bardzo poważny. Operacja była skomplikowana i trudna. Doznałam kontuzji po najlepszym sezonie w swojej karierze. Czułam smutek, złość. Byłam tym wszystkim zmęczona, pojawiły się myśli "dlaczego spotkało to mnie akurat teraz, gdy wszystko się układało". Miałam jednak ogromne wsparcie trenerów, całej mojej rodziny i Polskiego Związku Narciarskiego. Dużo łatwiej było mi przez to wszystko przejść.

Pojawiła się myśl, czy dam radę wrócić do zawodowego narciarstwa?

Nie, nawet przez chwilę tak nie pomyślałam. Kontuzji doznałam we wrześniu. Po operacji cały czas powtarzałam sobie, że chcę wrócić do treningów już w marcu przyszłego roku. Wiedziałam, że to mało realne, ale cały czas powtarzałam to sobie, by mieć jeszcze większą motywację podczas rehabilitacji. Kontuzja szybko się goiła, rehabilitacja też przebiegła wzorowo i na dzisiaj nie mam już żadnych problemów z nogą.

Ze względu na pandemię, tak jak skoczkowie narciarscy, żyjecie w tzw. bańce?

Zdecydowanie. Ograniczamy kontakty ludzkie do absolutnego minimum. Cały Puchar Świata przypomina bańkę. Miejscowości górskie, które o tej porze roku były pełne ludzi, teraz są wyciszone, puste. Widzimy to podczas kolejnych zawodów Pucharu Świata.

Testowani jesteście bardzo często?

Tak, przed każdymi zawodami mamy testy. W ostatnim czasie przechodziłam je co trzy-cztery dni. Czasami zawody dzieliły tylko dwa dni, a my i tak dwukrotnie przeszliśmy testy. Nie jest to łatwe, ale zdajemy sobie sprawę, jaka jest sytuacja na świecie, i trzeba to zaakceptować.

W Polsce przyjęło się, że PZN dba przede wszystkim o skoki narciarskie. Jak jest zatem z narciarstwem alpejskim? Jakie ma pani warunki do przygotowań?

Polska nie jest krajem alpejskim, więc już na samym początku kariery jest trudniej. Trzeba szukać miejsc do treningów. Polski Związek Narciarski staje jednak na wysokości zadania. Mam zapewnione dobre warunki do przygotowań i później już w okresie startowym. Mogę w pełni skupić się na przygotowaniu wysokiej formy i startach w zawodach.

Święta spędza pani z najbliższą rodziną w Polsce?

Tak. Ustaliliśmy tak program moich startów, że miałam możliwość wrócić do domu na kilka dni. Przerwa nie potrwa jednak długo. W drugi dzień świat, 26 grudnia, wyruszamy już na kolejne zawody. Cieszę się jednak, że na kilka dni wróciłam do domu, mogę odpocząć, naładować baterie. Przez ostatnich 7 tygodni wraz z całym sztabem trenerskim byliśmy ciągle na wyjeździe.

W tym sezonie możemy liczyć na to, że zobaczymy panią w pierwszej dziesiątce Pucharu Świata?

Nie mogę złożyć obietnic, bo to jest tylko sport. Będę się jednak starać o tą dziesiątkę. Mam wysokie cele, marzenia, dam z siebie wszystko. Co z tego wyjdzie, to czas pokaże.

Czytaj także:
Piotr Żyła zarobił najwięcej z polskich skoczków
Jakub Kot wskazuje atut Polaków przed Turniejem Czterech Skoczni

Źródło artykułu: