Mariusz Wójcik: Po raz pierwszy w rajdach wystartowałeś w lipcu 2004 roku. Skąd wzięło się u Ciebie zainteresowanie sportami motorowymi?
Krzysztof Janik: Szczerze? Dość przypadkiem znalazłem się na pobliskim Rajdzie Wisły w 2001 r. i tak mnie to wciągnęło, że zapragnąłem jeździć jak ci panowie. Wcześniej, jak większość chłopaków interesowałem się samochodami, jednak nic nie wskazywało na moje rajdowe zamiłowania. Z drugiej strony interesowałem się jednak, chyba już od roku 1991, wyścigami Formuły 1. Zatem jakaś tam mała iskierka do ekstremalnej jazdy tliła się we mnie od najmłodszych lat.
Mógłbyś przybliżyć kibicom sportów motorowych jak wygląda zdobywanie licencji rajdowej?
- Kiedy zacząłem ubiegać się o licencję w roku 2002 obowiązywały jeszcze stare zasady. Nie było praktycznie podziału na licencje kierowcy czy pilota. Każdy na początku musiał być kierowcą i startować w Konkursowych Jazdach Samochodowych (tzw. KJS). W takich zawodach, które nie polegały na niczym innym niż kręceniu się po placach wokół pachołków, każdy miał określony limit czasu, w którym musiał się zmieścić, by zdobyć punkt do profesjonalnej licencji. Wymagane było zdobycie 6 takich punków w sezonie. Po zaliczeniu "praktyki" przychodził czas na egzamin teoretyczny w Polskim Związku Motorowym, a także obowiązkowe badania psychotechniczne dla kierowców oraz lekarskie u specjalisty medycyny sportowej. Po pomyślnym przebyciu całej tej drogi otrzymywało się licencję kierowcy klasy krajowej, która uprawniała do startu w Pucharze PZM oraz z urzędu gwarantowała międzynarodową licencję pilota - do RSMP i wyżej. Dziś wygląda to nieco inaczej. Została utworzona tzw. rajdowa 3 liga i jest ona dodatkowym stopniem w karierze kierowcy pomiędzy amatorskimi zawodami typu KJS, a rajdami Pucharu PZM. Otwarto jednak furtkę dla osób chcących być wyłącznie pilotami rajdowymi. Zainteresowani mogą uzyskać licencję pilota po zaliczeniu samego egzaminu teoretycznego i przejściu badań.
Jakim autem startowałeś po raz pierwszy w rajdach?
- W profesjonalnym rajdzie, zaliczanym już do Pucharu PZM był to Peugeot 205 GTI, którym wydachowaliśmy już podczas pierwszego odcinka specjalnego! Wcześniej, jako pilot miałem okazję startować Fiatem Cinquecento w tzw. Rallysprintach, zaś licencję rajdową zdobywałem walcząc pomiędzy pachołkami "pożyczonym" od rodziców pojazdem marki Fiat Siena. Strasznie toporny był to "tapczan" jednak udało się, a sam pojazd jest nie do zdarcia aż po dzień dzisiejszy.
Co było lub jest największym problemem na początku kariery w sportach motorowych?
- Jak chyba w przypadku wielu innych dyscyplin sportowych - jest to brak wystarczających środków finansowych na starty. W przypadku pilota, koszty te są na pewno mniejsze, dlatego postanowiłem zacząć starty "na prawym" by w ogóle móc się ścigać.
Kiedy już otrzymałeś licencje, trudno było znaleźć "pracę" na prawym?
- Początkującym pilotom nie jest łatwo. Mało kto chce ryzykować start z zawodnikiem, którego jedyne doświadczenie, to wykonywanie piruetów podczas prób KJS. W ciągu całego sezonu 2004 wystartowałem zaledwie 2 razy w ramach Pucharu PZM. Za pierwszym razem skończyłem na dachu, jednak w drugim przypadku była już meta - forma zaczynała iść w górę.
Pierwszym kierowcą, z którym nawiązałeś dłuższą współpracę był Marek Paciorkowski wraz z którym jeździliście w Pucharze PZM. Możesz powiedzieć coś więcej o startach w tych rozgrywkach?
- Marek rozpoczynał starty w Pucharze PZM, ja miałem za sobą 2 imprezy z poprzedniego sezonu, zatem doświadczenie też praktycznie żadne. Wystartowaliśmy A - grupowym Fiatem Seicento w pierwszej edycji Zimowego Rajdu Magurskiego. Pojechaliśmy nieco w ciemno - po raz pierwszy w tym składzie personalnym, pierwszy raz na śniegu, na okolcowanych oponach. Na mecie okazało się, że wygraliśmy swoją klasę, zaś w klasyfikacji generalnej rajdu zajęliśmy 6 pozycję!
Były jakieś osiągnięcia w sezonie, w którym debiutowałeś?
- Jak już wspomniałem, w roku 2004 wystartowałem zaledwie 2 razy. W pierwszym pełnym sezonie (2005 - przyp. red.) zaskakujący wynik z Rajdu Magurskiego spowodował, że postanowiliśmy jeździć dalej. Przyszła kolej na asfalty oraz szutry. Prowadzenia w klasie jednak już nie oddaliśmy. Na 2 eliminacje przed końcem sezonu zapewniliśmy sobie nasz pierwszy mistrzowski tytuł - w klasie A-0 Rajdowego Pucharu PZM. Pojawiliśmy się praktycznie znikąd, więc mogliśmy być pewnego rodzaju zaskoczeniem. Jeździliśmy na luzie, bez większych obciążeń. Był to bardzo sympatyczny okres w mojej karierze. Nieco później zasłynęliśmy nawet jako pierwsza w Polsce załoga, która przejechała odcinek specjalny w rytm śpiewanego i zarazem rymowanego opisu.
W kolejnym sezonie zdecydowałeś się na zmianę i zacząłeś jeździć z Janem Chmielewskim. W pierwszym starcie udało się wam zwyciężyć w klasyfikacji generalnej. Można zatem powiedzieć, że zmiana okazała się strzałem w 10.
- I znowu był to Rajd Magurski w Gorlicach! Beskid Niski i Łemkowszczyzna chyba mnie polubiły. Do tej pory chętnie tam wracam na każdą edycję rajdu.
Rok 2006 był dla Ciebie bardzo udany. Zwycięstwo w klasie A-7 oraz zdobycie pucharu PZM. Te chwile chyba na długo musiały utkwić w pamięci?
- Dokładnie! Startowaliśmy Oplem Astrą w klasie A-7. Samochód szybki, choć część konkurencji dysponowała znacznie bardziej zaawansowanym technicznie sprzętem. Łącznie w sezonie 2006 zameldowaliśmy się 3 razy na najwyższym podium, raz byliśmy na 2 miejscu oraz dwukrotnie na 3 pozycji. To wszystko przyczyniło się ostatecznie do zdobycia Pucharu PZM w klasie A-7 oraz w klasyfikacji generalnej sezonu - najwyższe osiągnięcie, jakie może w Polsce zdobyć zawodnik z licencją krajową. Gdyby 2 lata wcześniej, ktoś mi to powiedział, zapewne uznałbym go za wariata bądź człowieka, który właśnie wyszedł z porajdowej imprezy.
Kiedy już miałeś osiągnięcia jako pilot nie chciałeś wystartować w rajdach jako kierowca?
- Jak już wcześniej wspomniałem, postanowiłem być początkowo pilotem ze względu na ograniczone możliwości finansowe. Jednak wkrótce po podjęciu tej decyzji miałem okazję trafić do profesjonalnej "Szkoły dla pilotów" prowadzonej przez wicemistrza Europy i wielokrotnego mistrza Polski - Jarka Barana, pilota m.in. Janusza Kuliga czy Leszka Kuzaja. Po kilku dniach zajęć wyszedłem z przekonaniem, że lepiej być dobrym pilotem niż przeciętnym, sporadycznie startującym kierowcą
W kolejnym sezonie pozostałeś więc "na prawym". Starty w RSMP były chyba jednak większym wyzwaniem dla Ciebie?
- I znów wszystko przez Rajd Magurski. Tydzień przed zawodami rozchorował się "etatowy" pilot Michała Streera - kierowcy z Nowego Sącza startującego Peugeotem 206. Dostałem telefon, czy bym nie pojechał. Odpowiedź była jednoznaczna - jadę! Wystartowaliśmy i tak zostało praktycznie już do końca sezonu. Wtedy w ramach Mistrzostw Polski istniały jeszcze rozgrywki Rajdowego Pucharu Peugeota i w tej klasie wyjeździliśmy z Michałem ostatecznie Wicemistrza Polski. Jak widać - zmiany chyba zawsze wychodziły mi na dobre.
Niedawno podjąłeś nowe wyzwanie. Trafiłeś do zespołu słynnego Jana Kościuszki. Skąd ta propozycja współpracy?
- Pana Jana miałem okazje poznać jeszcze w roku 2006, kiedy to podczas jazd testowych zaproponował mi, bym wsiadł do jego Mitsubishi Lancera. Chyba nie wypadłem najgorzej, skoro przed sezonem dostałem telefon z ofertą dla pilota.
Jaka jest twoja rola w zespole PROF Management?
- Generalnie moje obowiązki nie odbiegają zasadniczo od tego, co robię na każdym innym rajdzie. W mojej gestii leży zaplanowanie objazdu trasy rajdu, mającego za zadanie sprawdzenie warunków. Tam jako pilot czytam opis trasy oraz nanosimy odpowiednie poprawki, gdy zmieniły się warunki. Część osób nazywa mnie "szpiegiem". W trakcie rajdu, jeśli zachodzi taka potrzeba, mogę poprowadzić również inżyniera, mechaników bądź innych ludzi z zespołu do wybranego miejsca na odcinkach specjalnych.
Czyli dalej robisz to, co lubisz. Przygotowanie logistyczne do startu w rajdzie to chyba nie to samo co rywalizacja na trasie?
- Poniekąd tak, jednak patrząc realnie rywalizacja ta musiałaby kolejny rok przebiegać na tym samym poziomie, gdzie swoje już osiągnąłem. Lata lecą nieubłaganie, więc najwyższy czas iść dalej. Dzięki tak prężnemu zespołowi mam okazję poznać rajdowe rzemiosło oraz zdobyć doświadczenia na najwyższym krajowym czy wręcz międzynarodowym poziomie. To na pewno zaprocentuje w przyszłości.
Kolekcja twoich trofeów jest już dość spora. Zapewne nie zamierzasz na tym poprzestać i praca u boku Jana Kościuszki jest zapewne etapem przejściowym?
- Niekoniecznie. W zespole czuję się bardzo dobrze. Tutaj wszyscy są wobec mnie bardzo życzliwi i doceniają wykonaną pracę. Poza tym, Pan Jan był pierwszą osobą, która mnie dostrzegła i to właśnie od niego dostałem szansę dalszego rozwoju. Mogłem poznać, a przede wszystkim uczyć się od Jarka Barana czy Maćka Szczepaniaka - tych samych Panów, których po raz pierwszy zobaczyłem na Rajdzie Wisły w 2001 roku.
Odbiegając od tematu rozmowy. Czym się zajmujesz, kiedy nie jeździsz na rajdy?
- Poza rajdami pasjonują mnie również inne sporty ekstremalne, jak: biegi długodystansowe, trekkingi oraz zdobywanie coraz wyższych szczytów. Już taka niespokojna dusza we mnie. Swoje cele planuję jednak stopniowo. Na wszystko przyjdzie czas, jeśli będzie mi to dane. No i pozostał jeszcze jeden ekstremalny sport… obrona magistra na uczelni (śmiech). Na szczęście tutaj wszystko powoli zmierza do końca
Przy takim natłoku zajęć zapewne jest bardzo ciężko pogodzić pracę z nauką. Jak to wygląda u Ciebie?
- Niestety zajęcia oraz zawody wypadają w weekendy, zatem nieraz muszę nadrabiać zaległości. Na szczęście istnieją jeszcze konsultacje w ciągu tygodnia jak i poczta elektroniczna więc daję radę.
Czego można zatem życzyć pilotowi rajdowemu na początku kariery?
- Samych prostych i gumowych drzew. Poza tym, to na pewno budżetu umożliwiającego nieograniczoną liczbę startów, które pozwolą na szybkie zdobycie doświadczenia, ponieważ ono w naszym fachu jest najcenniejsze. Trzeba mieć oczywiście pewne szczególne predyspozycje oraz odrobinę szczęścia. Mówią, że przypadki są w gramatyce a nie w życiu, jednak sam jestem poniekąd przykładem i nie ukrywam tego, iż czasem odpowiedni zbieg okoliczności może zdziałać bardzo wiele.