Reprezentant Zjednoczonego Królestwa pomimo okazałego dorobku jest notorycznie pomijany w przeróżnych rankingach najlepszych kierowców w dziejach królowej motorsportu.
Dyslektyk
John Young Stewart, bo tak brzmią jego właściwe personalia, przyszedł na świat 11 czerwca 1939 roku szkockiej wsi Milton, położonej około dwadzieścia pięć kilometrów na zachód od Glasgow. Od najmłodszych lat miał problemy z nauką, spowodowane niezdiagnozowaną dysleksją. W efekcie tego jako piętnastolatek rzucił szkołę i poszedł do pracy.
– Edukacja to pole, na którym poniosłem największą życiową porażkę – mówi w wywiadzie dla magazynu Car and Driver. – Nie mam właściwie żadnego wykształcenia. W tamtych czasach trudności z nauką oznaczały upokorzenie i utratę poczucia własnej wartości. Kiedy jednak odkrywałem już coś, w czym byłem dobry, to z pełną determinacją dążyłem do perfekcji. Nieważne, czy chodziło akurat o tankowanie paliwa, czy o strzelectwo. To zabawne, ale dyslektycy mają przewagę nad tą mądrzejszą częścią społeczeństwa, ponieważ nie kroczą głównym szlakiem, który jest bardzo zatłoczony.
Mechanik
Jackie zatrudnił się w rodzinnym biznesie. Stewartowie posiadali salon samochodowy, a po nawiązaniu bliskiej współpracy z Jaguarem rozszerzyli swoją działalność o warsztat.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: fenomenalny strzał w Ameryce Południowej. Prawdziwe "golazo"!
– Najpierw tankowałem paliwo, potem pracowałem przy smarach, a następnie zostałem mechanikiem i po sześciu latach uzyskałem odpowiednie papiery – opowiada w rozmowie z The Drive. – Mniej więcej w tym czasie zacząłem też jeździć samochodami wyścigowymi, a miałem już wtedy dwadzieścia trzy lata na karku.
Śladami ojca i brata
Tata Jackiego, Bob, ścigał się amatorsko na motocyklach, a starszy brat późniejszej legendy F1, Jimmy, był utalentowanym kierowcą wyścigowym. Sportową rywalizację „Latający Szkot” miał więc we krwi. Na pierwszą szansę za kółkiem musiał jednak czekać bardzo długo, a otrzymał ją dzięki swojemu klientowi, dla którego serwisował wyścigowe Porsche Super 90.
– Taki Lewis Hamilton zaczął się ścigać w wieku ośmiu lat, a pierwsze kroki stawiał w kartingu – dodaje. – Jego ojciec pracował w czterech różnych miejscach, żeby mieć pieniądze na najlepszy sprzęt dla syna i to wiele lat później zaowocowało mistrzowskimi tytułami w Formule 1. Dawniej kierowcy zaczynali od Formuły Ford, ale w moich czasach jej też nie było. Dlatego też moje początki w wyścigach to tradycyjne auta sportowe.
Strzelec wyborowy
Zanim Jackie Stewart na dobre zajął się motorsportem, odnosił spore sukcesy w… strzelaniu do rzutków. Niewiele zabrakło, a dostałby się do kadry narodowej na igrzyska olimpijskie w Rzymie w 1960 roku.
– Zwiedziłem kawał świata robiąc to – opowiada Mike’owi Spinelliemu. – Startowałem w mistrzostwach Europy i mierzyłem się z Amerykanami w mistrzostwach świata. Tych drugich nigdy nie wygrałem, ale udało mi się zająć szóste miejsce. Byłem czempionem Starego Kontynentu, państw basenu Morza Śródziemnego, Wielkiej Brytanii, Szkocji, Irlandii, Walii oraz Anglii. Co ze strzelectwa udało mi się przenieść do wyścigów? Na pewno chłodną głowę. Zdenerwowany człowiek często wypowiada słowa, których później żałuje, i których w normalnych okolicznościach by nie wypowiedział. Nerwy są złym doradcą.
Wyścigowe początki
W 1962 roku Jackie Stewart poślubił Helen McGregor i tak skończyła się jego strzelecka kariera. Musiał zarabiać na utrzymanie rodziny, a zdecydowanie lepsze pieniądze gwarantowała mu praca mechanika. Rezygnacja z olimpijskich aspiracji pozwoliła mu też na rozwój fascynacji wyścigami samochodowymi. W międzyczasie młodzieńca pod swoje skrzydła wziął Barry Filer, klient firmy Stewartów, który umożliwił mu udział w testach na Oulton Park, po czym podstawił Marcosa i Astona Martina DB4GT, a młody kierowca odwdzięczył się czterema wygranymi gonitwami.
– Nigdy nawet nie pomyślałem, że mam do czegokolwiek naturalne zdolności – zwierza się w wywiadzie dla The Drive. – Jestem dyslektykiem, do dziś nie nauczyłem się czytać i pisać, a moje podstawowe narzędzie komunikacji to zwykły telefon komórkowy. Nie mogę korzystać z tabletów czy smartfonów, ponieważ nie potrafiłbym nawet wpisać swojego imienia przy pomocy klawiatury. Kiedy jesteś kimś takim i znajdziesz jakąś dziedzinę, w której czujesz się dobrze, to myślisz sobie tylko: „Mój Boże, jednak nie jestem idiotą”. Dysleksja w pewien sposób motywowała mnie do robienia różnych rzeczy. Sukcesy na torze zawdzięczam głównie temu, że nauczyłem się trzymać nerwy na wodzy. Wyścigi wygrywałem zazwyczaj na pierwszych pięciu okrążeniach, ponieważ wtedy wszyscy moi rywale byli spięci.
Droga do Formuły 1
Jackie z tygodnia na tydzień piął się w wyścigowej hierarchii, aż w 1964 roku od menadżera toru Goodwood usłyszał o nim Ken Tyrrell, kierujący wówczas zespołem Formuły Junior w Cooper Car Company. Jegomość ten zadzwonił później do Jimmy’ego Stewarta, żeby dowiedzieć się, czy jego młodszy brat będzie zainteresowany testami. Jackie podjął rękawicę i zasiadł za kółkiem nowego i bardzo konkurencyjnego T72-BMC, czyli bolidu Formuły 3, który testował wcześniej Bruce McLaren. Stewart poprawił czasy McLarena, czym zmusił go do powrotu na tor i wykręcenia kilku jeszcze szybszych okrążeń. Następnie jednak za kółkiem znów zasiadł Jackie i znów był szybszy. Wtedy Tyrrell zaoferował mu miejsce w swoim teamie.
W F3 młodzieniec poczynał sobie na tyle dobrze, iż po zaledwie kilku dniach był kuszony przez zespół Coopera rywalizujący w F1. Odmówił, by doskonalić swoje umiejętności w niższej serii. W cuglach wygrał swój debiutancki wyścig na Snetterton, a w całym sezonie nie triumfował w tylko dwóch gonitwach, w efekcie czego świętował tytuł mistrzowski. W sezonie 1964 Stewart ścigał się też w Formule 2 w teamie Lotusa u boku Jima Clarka. Rodak bardzo mu imponował, ale gdy przyszedł wreszcie czas na przenosiny do F1, Jackie z premedytacją wybrał ofertę BRM w obawie przed tym, że w Lotusie przypadłaby mu rola giermka bardziej utytułowanego kumpla.
– Nie należeliśmy do śmietanki towarzyskiej – mówi na łamach magazynu GQ. – Jim był rolnikiem z Borders, a ja byłem mechanikiem z Dumbuck. To było poważne życie. Dużo się ścigaliśmy. Stawaliśmy wspólnie na podium i dzieliliśmy mieszkanie. Ludzie nazywali nas Batmanem i Robinem. Nigdy nie było wątpliwości, który jest który.
Kraksa na Spa-Francorchamps
W sezonie 1965, swoim pierwszym w królowej motorsportu, Jackie Stewart wygrał Grand Prix Włoch na Monzy, a cztery inne wyścigi zakończył na podium. Jako debiutant wywalczył brązowy medal mistrzostw świata, ale to go wcale nie zadowalało. Chciał być najlepszy nawet pomimo tego, że w latach sześćdziesiątych mało bezpieczne tory i bolidy oznaczały ekstremalnie wysokie ryzyko śmierci za kółkiem. Podczas GP Belgii 1966 na Spa-Francorchamps panowała ulewa, a on gnał swoim BRM-em P261 z prędkością ponad 260 km/h. W pewnym momencie znalazł się na poboczu i uderzył kolejno w słup telefoniczny, szopę oraz inne budynki gospodarcze. Chyba tylko cud sprawił, że zalewające kokpit paliwo nie zaczęło się momentalnie palić, i że dwaj koledzy z toru, Graham Hill i Bob Bondurant, w porę uwolnili go przy pomocy klucza ślusarskiego, rzuconego przez jednego z kibiców. Był o krok od śmierci, ale ostatecznie miał tylko popękane żebra i złamany obojczyk.
– Pierwszy groźny wypadek przeżyłem w 1966 roku i jestem niemal przekonany, że właśnie dlatego doczekaliśmy się z żoną tylko dwójki potomstwa – zwierza się w rozmowie z The Sunday Times. – W takich chwilach zaczynasz się zastanawiać jak to będzie, kiedy rodzina straci ojca. Nienawidziłem tych myśli. Może to zabrzmi trochę melodramatycznie, ale pod koniec lat sześćdziesiątych zawód kierowcy wyścigowego oznaczał spore ryzyko utraty życia.
Trzykrotny mistrz świata
Po nieudanych dla Jackiego Stewarta kampaniach 1966 i 1967 ponownie skrzyżowały się jego drogi z Kenem Tyrrellem. W barwach zarządzanego przez Anglika teamu Szkot w ciągu sześciu sezonów aż pięciokrotnie stanął na podium mistrzostw świata Formuły 1. W latach 1968 i 1972 był drugi, a w sezonach 1969, 1971 i 1973 okazywał się najlepszym kierowcą w stawce. Jako swój ulubiony wyścig wskazuje Grand Prix Monako na torze Monte Carlo, którą wygrywał trzykrotnie, a jego faworytem wśród bolidów jest Matra MS80 z 1969 roku.
– Na torze bardzo ważna była dla mnie pełna koncentracja – opowiada w wywiadzie dla The Drive. – Jeśli jesteś zbyt pewny siebie, to popełniasz później głupie błędy. Uważam, że miałem szczęście rywalizować w tamtej epoce. Ścigałem się z Jimem Clarkiem, Grahamem Hillem, Jackiem Brabhamem, François Cevertem i Jochenem Rindtem, czyli całą śmietanką najlepszych kierowców w dziejach. To były wspaniałe chwile.
Sport dla szaleńców
Mówi się, iż w latach sześćdziesiątych ryzyko śmierci za kierownicą bolidu było na tyle duże, że na podjęcie go decydowali się jedynie totalni szaleńcy. Pewnego dnia „Latajacy Szkot” policzył, że na torze stracił łącznie pięćdziesięciu siedmiu przyjaciół i kolegów. 7 kwietnia 1968 roku na Hockenheimringu zginął Jim Clark, a dwa lata później na Monzy życie stracił Jochen Rindt.
– Jochen rozbił się, a ja byłem przy nim, kiedy umierał – wraca do tamtych chwil w rozmowie z Dannym Scottem. – Zabrali go do szpitala, ale wiedziałem, że już nic się nie da zrobić. Nieco ponad pół godziny później siedziałem w bolidzie i wykręciłem swój rekordowy czas okrążenia na Monzy. To zabrzmi przerażająco, ale kiedy ścigałem się, wszystko dookoła przestawało mieć znaczenie. Nie mówię, że jestem z tego dumny, ale kiedy wsiadasz do samochodu wyścigowego, rywalizacja pochłania cię bez reszty. Jednak kiedy wróciłem do padoku, rozpłakałem się.Mój przyjaciel nie żył.
Czara goryczy
W roku 1973 po tragicznej śmierci François Ceverta na Watkins Glen czara goryczy się przelała. Stewart miał dość patrzenia z bliska na opłakane w skutkach wypadki ważnych dla siebie osób. W tamtych czasach ostrej rywalizacji nie brakowało, ale poza torem kierowcy często się kumplowali i przyjaźnili. Szkot martwił się też o swoich bliskich. Jeden z jego synów nabawił się tiku nerwowego, a Helen przed każdym wyjazdem męża na tor drżała o to, czy Jackie wróci do domu cały i zdrów.
– Starałem się, żeby to na mnie nie wpływało, ale wiem, że takie rzeczy uderzały mocno w Helen – dodaje. – Tamte czasy były bardzo trudne dla żon i dziewczyn kierowców. Kiedy zginął jeździec, żony i dziewczyny jego rywali organizowały się, żeby pomóc rodzinie uporać się z tragedią. Moje przejście na emeryturę w 1973 roku było podyktowane chęcią spędzania większej ilości czasu z rodziną. Chciałem widzieć jak dorastają moi synowie i być częścią ich życia. Pragnąłem być w domu również dla Helen.
Pominięty czempion
Stewart ze śmiercią na torze oswoił się do tego stopnia, że po tragicznych wypadkach nie ronił łez. Każda kraksa była jednak jak kolejna kropla drążąca skałę. Siłą rzeczy to właśnie Jackie stał się orędownikiem walki o poprawę bezpieczeństwa w Formule 1. To głównie dzięki niemu w królowej motorsportu pojawiły się ognioodporne elementy garderoby, sześciopunktowe pasy bezpieczeństwa oraz certyfikowane kaski. Również Stewart sprowadził do świata F1 wybitnego neurochirurga – profesora Sida Watkinsa. W ciągu dziewięciu sezonów w Formule 1 Szkot wywalczył aż sześć medali mistrzostw świata: trzy złote, dwa srebrne i brązowy. To wyśmienity dorobek, ale wielu ekspertów po latach zarzucało mu metodyczną jazdę, a jego walka o poprawę bezpieczeństwa przez władze F1 została skwitowana słowami: „Sugerujemy, byś zakończył karierę, a wyścigi zostawił prawdziwym mężczyznom”. To dziwne, ale pomimo fenomenalnych osiągnięć w romantycznych przecież czasach wyścigów, Jackiego Stewarta raczej próżno szukać w przeróżnych rankingach najlepszych kierowców w historii.
– Juan Manuel Fangio był najlepszy, a zaraz za nim Jim Clark. Myślę, że Alain Prost był lepszy niż Ayrton Senna – twierdzi na łamach magazynu GQ. – Prost nigdy nie przekraczał pewnych granic. Senna stał się wielką postacią i zasługiwał na to, ponieważ był szybki. Wystarczy jednak spojrzeć na sposób prowadzenia bolidu. Senna wykręcał samochód jak starą gąbkę, a Prost jechał gładko. Ayrton i ja oczywiście się o to pokłóciliśmy, ale potem się pogodziliśmy. Chciał mnie naśladować w tym, co zrobiłem dla bezpieczeństwa F1 i był tym, któremu się to udało. Musiał być liderem. Senna był też z pewnością… zaradny. Ale ostatecznie zostaliśmy dobrymi przyjaciółmi.
Poza torem
W 1973 roku Stewart jako pierwszy i jedyny do tej pory kierowca wyścigowy zgarnął nagrodę Sportowej Osobowości Roku, przyznawanej przez prestiżowy magazyn Sports Illustrated. W roku 1971 Jackie odebrał natomiast Order Imperium Brytyjskiego, a trzydzieści lat później otrzymał tytuł szlachecki.
Poza Formułą 1 Jackie Stewart próbował swoich sił m.in. w Indianapolis 500 czy 24h Le Mans. W tych drugich zmaganiach w 1965 roku wywalczył drugie miejsce do spółki z Grahamem Hillem. Na sportowej emeryturze odnalazł się jako komentator telewizyjny oraz… właściciel zespołu F1. Team Stewart Grand Prix, którym Jackie zarządzał wspólnie ze swoim synem Paulem, rywalizował w królowej motorsportu w latach 1997-99. Stajnia ma w dorobku zwycięstwo w Grand Prix Austrii 1999, którego autorem jest Johnny Herbert.
Autor: Ziemowit Ochapski