Właśnie poznaliśmy datę kolejnego starcia Szymona Kołeckiego. W czwartkowy wieczór Babilon MMA ogłosił, że były olimpijczyk wystąpi w walce wieczoru 14 marca. Nie jest jeszcze znany jego rywal.
Dariusz Tuzimek, WP SportoweFakty: Kiedy zacząłeś bić się w MMA, byłeś już utytułowanym sportowcem, dwukrotnym medalistą igrzysk. Pewnie zetknąłeś się wtedy z opiniami, że takiemu mistrzowi nie wypada brać udziału w bijatykach?
Szymon Kołecki, sztangista, zdobył srebro na IO w Sydney i złoto w Pekinie, 4-krotny medalista mistrzostw świata, 6-krotny medalista mistrzostw Europy: Nikt mi prosto w twarz tak nie powiedział, ale wyczuwałem dystans. Zwłaszcza że 8 lat temu, kiedy wchodziłem do MMA, wielu deprecjonowało tę dyscyplinę. Ale to i tak było nieporównywalne do czasów, gdy dekadę wcześniej w MMA zaczynał karierę Paweł Nastula. On to się dopiero nasłuchał: że taki zawodnik, że olimpijczyk, a zgadza się, by wejść do klatki, że to zezwierzęcenie... Ja nie podejmowałem decyzji z dnia na dzień, przemyślałem to. Kiedy przestałem dźwigać ciężary, przez cztery lata byłem prezesem związku. Mogłem kandydować na kolejną kadencję, ale wiedziałem już, że chcę spróbować mieszanych sztuk walki, a nie wypada, żeby prezes związku walczył. To by było niepoważne. Kończyłem 35 lat i czułem, że to ostatni moment, żeby wrócić do treningów i startów.
No ale chyba nie było tak, że wszedłeś do oktagonu wprost zza biurka?
Oczywiście, trenowałem ćwiczenia siłowe i startowałem w zawodach w wyciskaniu sztangi na ławce, chodziłem na siłownię. Od 2016 wróciłem do ćwiczeń ogólnorozwojowych, a od 2017 już regularnie trenowałem MMA. Wtedy jeszcze nawet mój trener ciężarów Ryszard Soćko był do tego zdystansowany, nie bardzo mu się to podobało. Ale gdy już walczyłem, sam w jednej z rozmów zaczął podsuwać pomysły, jak atuty z podnoszenia ciężarów można przełożyć na coś do MMA.
ZOBACZ WIDEO: Siatkarz kandydował w wyborach do sejmu. "Nie chodziło o to, żeby się tam dostać"
Ale najpierw musiałeś nauczyć się bić od podstaw.
No tak. Nigdy wcześniej z nikim się nie biłem. Nawet na ulicy. Nie boksowałem. Kiedyś na treningu zapaśniczym trochę się siłowaliśmy na macie z fizjoterapeutą Marcinem Krzysztoszkiem. On mi tak często głowę w dół "zaciągał", że gdy wróciłem do pokoju, nie mogłem szyją ruszyć. Niesamowicie mi kark zmęczył. Wchodząc do MMA, musiałem się nauczyć podstaw. Do czasu pierwszej poważnej kontuzji, która mnie wykluczyła na 3,5 roku, zrobiłem aż 2,5 tys. treningów! Różnych: jiu-jitsu, zapasów, boksu, siły, techniki, taktyki, sparingów. Czasem robiłem trzy treningi dziennie. Nie szło łatwo, aż dwa lata zajęło mi poznanie wszystkich technik.
Ale pierwszą walkę miałeś dużo wcześniej niż po dwóch latach treningów?
Pierwszą walkę miałem już po… ośmiu tygodniach treningów. Bazowałem tylko na tym, że jestem szybki, dynamiczny i agresywny. No i przeciwnik nie był z najwyższej półki (Dariusz Kaźmierczuk - przyp. red). Uczyłem się tego MMA w biegu. Z każdą następną walką potrafiłem więcej. Dopiero gdy wychodziłem do walki z Damianem Janikowskim, po prawie trzech latach treningów, mogę powiedzieć, że byłem przygotowany, miałem umiejętności.
Na początku grudnia ubiegłego roku walczyłeś z Olim Thompsonem na 50. gali Babilon MMA. To był pierwszy twój pojedynek po 3,5-letniej przerwie spowodowanej poważną kontuzją. Nie miałeś obaw?
Nie, byłem przygotowany. Fizycznie, technicznie i taktycznie. Miałem za to problem zdrowotny, ponieważ w jednym ze sparingów 10 dni przed galą złamałem palec u nogi, wykonując kopnięcie. Bolał mnie, krzywo chodziłem, musiałem łykać tabletki. Bałem się, że mnie osłabią, ale było już za blisko gali, nikt nie myślał, żeby ją odwoływać z takiego powodu. Przed walką nie znieczulałem palca, bałem się, że to mogłoby źle na mnie wpłynąć. W czasie pojedynku nie oszczędzałem tej nogi, normalnie kopałem, adrenalina zadziałało. Zaczęło boleć po wszystkim.
Zdążyłeś się już "zaprzyjaźnić" z kontuzjami? Jak to było z kolanami?
Na oba miałem w sumie… 12 operacji.
Ile?!
No 12…
To ty się powinieneś wybrać do sanatorium do Ciechocinka, a nie na galę MMA.
Wszystkich operacji miałem aż 15! Bo oprócz kolan jeszcze kręgosłup, przepuklina i miałem też przyszywaną klatkę piersiową, bo mi się naderwała.
No tak, sport to zdrowie! Wiadomo. A co na to żona, Magda? Macie czwórkę dzieci, wątpię, by ich mama była zachwycona taką perspektywą, że musi się denerwować, czy ktoś ich tacie nie zrobi poważnej krzywdy.
Kiedy po raz pierwszy wspomniałem o MMA, kazała mi się puknąć w łeb. Ale to było dawno. Później, już w należącym do nas klubie fitnessowym w Ciechanowie, zacząłem chodzić na pierwsze treningi. Magda powoli się oswajała. Ale walki były dla niej trudnym doświadczeniem. W mojej czwartej potyczce, z Michałem Orkowskim, 50 sekund wychodziłem z duszenia. I to nie za dobrze wyglądało. Obiecałem wtedy, też jej, że gdy trzeba będzie, to bez zwłoki poddam walkę.
Czyli nie było czarnych myśli, że ktoś cię może tak trafić, że stracisz przytomność?
Nie. Najbardziej bałem się, że dostanę jakiegoś słabego zawodnika, on mnie przypadkiem znokautuje i będzie śmiech. Wtedy wszyscy zapominają, że byłeś medalistą olimpijskim. Będzie tylko szydera.
Masz 43 lata, więc śmiało mogę zapytać o sportową emeryturę?
W marcu dojdzie do mojej drugiej walki dla Babilonu, a potem zobaczę, co dalej. Jeśli pojawią się poważne propozycje, to jeszcze powalczę. A jeśli nie… Nic na siłę. Daje sobie czas na zakończenie kariery do skończenia 45. roku życia. Ale oczywiście trenował będę nadal.
A nie chciałbyś wrócić do kariery działacza?
Nie chciałbym już wchodzić w te buty. Gdy byłem prezesem, wielu kolegów stało się moimi przeciwnikami, bo im nie wszystko dałem, nie spełniałem każdej zachcianki. Odnosiłem wrażenie, że oczekują ode mnie nawet tego, żebym za nich ciężary dźwigał. Trochę przerysowuję, ale to oddaje skalę oczekiwań.
A na końcu liczą się wyniki na igrzyskach. A nie dość, że ich nie było, to jeszcze pojawiły się wpadki dopingowe pięciu zawodników kadry seniorów. W tych okolicznościach nie miałem nawet innego wyjścia. To moja wina, że nie dopilnowałem trenerów, a trenerzy zawodników. Ale decyzję o odejściu podjąłem wcześniej, a te wydarzenia utwierdziły mnie, że słusznie robię.
Jaką w tym rolę odegrał fakt, że w MMA można naprawdę sporo zarobić?
Dużą. Nie ukrywam, że walczę też, by zapewnić dobre życie rodzinie. Ale nie robię tego wyłącznie dla pieniędzy. Po prostu lubię trenować. Nie byłbym w stanie zrobić tych 2,5 tys. treningów, o których już wcześniej wspomniałem, tylko z powodów finansowych. Ja przecież mogłem nie trenować i brać pieniądze za walki. Po prostu bym je przegrywał. Ale jestem ambitny. Uwielbiam trenować, startować, czuć adrenalinę. To moje życie.
Grudniową walkę z Olim Thompsonem powinien każdy obejrzeć, bo było to wielkie widowisko. Wygrałeś wyraźnie, rywal kończył w kałuży krwi, a przecież wracałeś do po 3,5-letniej przerwie.
Od początku chciałem mieć wymagającego przeciwnika. Choć nie spodziewałem się, że od razu dostanę mistrza tej federacji. Mój trener Mirek Okniński był temu przeciwny, uważał Thompsona za zbyt silnego.
Thompson to były strongman. Twardy, silny, z mocnym ciosem, dobry w zapasach, ma nie najgorszą kondycję. Dlatego od początku ustaliśmy, że nawet jeśli go trafię, to nie idę na hurra, bo on nawet w zamroczeniu potrafi zaatakować jakimś hakiem czy sierpem. W końcówce walki rzeczywiście przyśpieszyłem z zadawaniem ciosów, ale to dlatego, że przeciwnik był już rozbity. Na zimno realizowałem plan.
Co czułeś, gdy dowiedziałeś się po 9 latach od igrzysk w Pekinie (2008), że zostałeś mistrzem olimpijskim, bo złoty medalista Ilja Iljin został zdyskwalifikowany za doping?
Wielkie spełnienie. Przeglądałem akurat stronę Światowej Federacji Podnoszenia Ciężarów i zobaczyłem, że są zaktualizowane protokoły z zawodów. Był wśród nich też protokół z igrzysk w Pekinie, z kategorii do 94 kg. I na pierwszym miejscu pojawiło się moje nazwisko. Od razu widziałem, co to znaczy. U siebie w domu, w jadalni z komputera dowiedziałem się, że zostałem mistrzem olimpijskim. Czułem spełnienie, bo miałem dwa srebrne krążki, ale tego złota brakowało. O niczym w sporcie bardziej nie marzyłem. Gdybym miał nawet 200 medali, to zamieniłbym je właśnie na ten jeden. Poszedłem na górę i pokazałem to Magdzie.
I co? Wystrzeliły korki od szampanów?
Nie! Ucieszyliśmy się na spokojnie. Niedługo później poszliśmy spać.
Rozmawiał Dariusz Tuzimek
Prawdziwy Mistrz, który może być inspiracją dla innych.
Tylko kibicować.