Bajor wraca do największej polskiej organizacji MMA po kilku latach przerwy. Już w pierwszym pojedynku zmierzy się z mistrzem KSW, który na tronie zasiada od kwietnia 2018 roku. W tym czasie Philip De Fries wygrał dziewięć walk, z czego siedem przed czasem. Polak i Anglik zmierzą się 15 lipca podczas gali KSW 84 w Gdyni.
Artur Mazur, WP SportoweFakty: Jeszcze nie tak dawno byłeś związany z organizacją PFL? Dlaczego się z nią rozstałeś?
Szymon Bajor, pretendent do pasa KSW: Dzień przed wigilią otrzymałem wiadomość, że dostałem się do turnieju o milion dolarów. Poinformowali mnie również, że powinienem zacząć przygotowania, bo już na początku stycznia pojawi się drabinka i terminarz walk do końca tego roku. Pierwsze walki turniejowe miały się zacząć w lutym.
Co takiego stało się później?
Po dwóch tygodniach przyszła kolejna wiadomość, ale mniej przyjemna. Na początku tego roku organizacja zwolniła mnie z kontraktu, nie podając przyczyny. Mój menadżer nie potrafił tej decyzji zrozumieć. Byłem traktowany jak zawodnik turniejowy, a nagle otrzymałem wypowiedzenie.
ZOBACZ WIDEO: "Ciężka amatorka". Dosadne słowa o postawie Mariusza Pudzianowskiego
Czy miałeś żal do organizacji? Szczerze powiedziawszy, potraktowali cię niepoważnie.
Nie, bo ten sport nauczył mnie cierpliwości. Nie byłem zły na organizację, ale oczywiście pojawiła się taka wewnętrzna frustracja, że przecież ciężko trenuję, poświęcam się, a tu taka historia. W dzisiejszych czasach ważna jest sprzedaż biletów, marketing. Tłumaczyłem sobie, że być może organizacji nie opłaca się zatrudniać zawodników z Europy. Pomiędzy mną a organizacją nie było złej krwi.
Kto był zainteresowany usługami Szymona Bajora po zwolnieniu?
Zainteresowanie było duże, bo dobry zawodnik wagi ciężkiej jest dziś na wagę złota. Jest nas po prostu mało, a większość jest z kimś związana kontraktem. Ofert było sporo, ale część nie była poważna - były organizacje, które chciały mnie na jedną walkę, ale też takie, które chciały mnie w roli chłopca do bicia. Bardzo mocną ofertę złożył Bellator, ale najlepsza okazało się ta z KSW.
Czy wybór pomiędzy Bellatorem a KSW był trudny?
Bellator rzadziej organizuje gale w Europie i to był dla mnie czynnik decydujący. KSW robi gale co miesiąc. Zależało mi na dużej częstotliwości walk i uznałem, że KSW jest mi w stanie to zapewnić. To nie sztuka być dobrym zawodnikiem, ale walczyć raz do roku.
Kiedy się dowiedziałeś, że pierwszym rywalem po powrocie do KSW będzie Phil de Fries?
Już w trakcie negocjacji kontraktu otrzymałem informację, że już w pierwszej walce mogę się mierzyć z mistrzem organizacji. Ale dla mnie przeciwnik nie był w tamtym momencie najważniejszy. Chciałem jak najszybciej poznać termin walki, bo w sierpniu minie rok od mojego ostatniego występu. Gdybym nie dostał walki o pas, to i tak robiłbym wszystko, żeby sobie na nią zapracować. O tym, że jednak zmierzę się z de Friesem dowiedziałem się na tydzień przed galą na PGE Narodowym. Mieliśmy tam nawet stanąć twarzą w twarz w klatce.
Po raz ostatni wszedłeś do klatki KSW w 2016 roku. Czym różni się obecny Szymon Bajor od tamtego?
Na pewno jestem o siedem lat starszy. Wracam z większym bagażem doświadczeń, bo w tym czasie nie leżałem na kanapie, tylko walczyłem w różnych częściach świata. Dojrzałem jako zawodnik i mam większą świadomość tego, co robię. Mam nowy sztab trenerski, nowy klub. Zmieniło się wiele, ale nie jestem całkiem innym Szymonem Bajorem, bo natury nie da się oszukać. Mogę za to powiedzieć, że wskoczyłem na wyższy poziom sportowy. Poza tym mam wspaniałą rodzinę, dach nad głową, mam po prostu wszystko, żeby zostać mistrzem KSW.
Ale i tak jesteś skazywany na ścięcie.
Nie wiem, czy tak jest, a nawet jeśli - historia pokazała, że wolę walczyć z pozycji underdoga. Presja zawsze spoczywa na faworycie. Kompletnie nie przeszkadza mi, że ludzie mnie skreślają. Umówmy się, gdybym to ja był kibicem i zobaczył zestawienie niepokonanego od kilku lat mistrza z Szymonem Bajorem, to postawiłbym kasę na tego pierwszego. Ale ja mocno w siebie wierzę i nie czytam opinii przed tą walką. Wiem, że ludzie będą stawiać na niego i mnie to nie dziwi, bo ja sam przez ostatnie lata byłem ogromnym fanem Phila de Friesa. Uwielbiałem go oglądać. Ludzie często mówili, że jego walki były nudne i mało widowiskowe, ale ja uważam, że on jest po prostu profesorem MMA. Miałem nawet plan, żeby polecieć do niego na wspólne treningi i poznać te jego wszystkie myki. To nie jest licencjat czy magisterka z MMA, to jest doktorat. Cieszę się, że będę mógł się z nim zmierzyć i w końcu czuję się doceniony.
Z drugiej strony mogę powiedzieć, że nie takie sensacje w MMA widziałem.
Bo to nieprzewidywalny sport, a małe rękawice robią różnicę. Tu wystarczy znaleźć mikrobłąd, niewielką lukę i zakończyć walkę przed czasem. Z drugiej strony nie chcę kibicom obiecywać, że ja tę walkę wygram, że zleję de Friesa, bo nie chcę nakładać na siebie presji. Wyjdę bez dodatkowego ciśnienia, ale nie powiem, że to walka, w której nie mam nic do stracenia, że jeśli przegram, to nic się nie stanie. Stanie się, bo mam wiele do stracenia. Jestem świetnym zawodnikiem, mam za sobą serię zwycięstw, doszedłem bardzo wysoko i mam zamiar wejść wyżej, a na przeszkodzie stoi rywal. Ktoś może powiedzieć "jak przegrasz, to i tak nie jest źle, bo żaden Polak z nim nie wygrał". Na pewno nie z takim podejściem wyjdę do tego pojedynku.
Czy mogę porównać twoje zadanie do filmowego hitu "Mission: Impossible"?
Właśnie, że nie. Pokonanie de Friesa to nie jest misja niemożliwa. Traktuję to jako ogromne wyzwanie z datą realizacji.
rozmawiał Artur Mazur, WP SportoweFakty