Jego kariera to prawdziwy rollercoaster. Najpierw medale juniorskie na mistrzostwach Europy i mistrzostwach świata. Potem zrobiło się o nim głośno z powodu bójki z kolegą z kadry na igrzyskach olimpijskich. Gdy odbudował się i był finalistą mistrzostw świata, nadeszło rozstanie z trenerem w atmosferze skandalu.
Teraz Patryk Dobek wrócił na właściwe tory i jest jednym z kandydatów do medalu na mistrzostwach Europy w Berlinie na dystansie 400 metrów przez płotki.
Londyn, 2012 rok, igrzyska olimpijskie. Dla 18-latka z Kościerzyny znalezienie się w kadrze reprezentacji Polski było nobilitacją i wielką szansą. Niestety, w stolicy Anglii nawet nie pojawił się na bieżni, chociaż miał być tajną bronią trenera sztafety 4x400 metrów Józefa Lisowskiego.
Na kilka dni przed startem, w hotelu, gdzie mieszkali nasi sprinterzy, doszło do bójki między Dobkiem a Kamilem Budziejewskim. Nastolatek miał zostać zaatakowany przez starszego zawodnika i chociaż to Budziejewskiego usunięto z kadry, nastolatek oglądał bieg drużyny z trybun.
Pekin, 2015 rok, mistrzostwa świata. Chociaż przez płotki biegał zaledwie od kilkunastu miesięcy, w świetnym stylu awansował do finału tak wielkiej imprezy. Skalę talentu pokazał też pobity w stolicy Chin rekord życiowy - 48,40 s, tylko trzy dziesiąte sekundy gorszy od rekordu Polski (48,12). - Talent ma ogromny - zachwycał się Włodzimierz Szaranowicz.
I gdy wydawało się, że wszystko zmierza w dobrym kierunku, przyszedł rok olimpijski, który znów dla Dobka był pełen zawirowań. Po fatalnym starcie w Rio de Janeiro, gdzie zajął dopiero 42. miejsce, lekkoatleta publicznie oskarżył swojego trenera Krzysztofa Szałacha o błędy w przygotowaniach.
"Całe przygotowania w tym sezonie to jakiś wielki błąd, który przerósł szkoleniowca" - pisał w internecie, co spotkało się z odzewem m.in. Pawła Czapiewskiego. Były 800-metrowiec zabrał głos na temat publicznego prania brudów przez młodego zawodnika i nie ukrywał mocnych słów.
- Zawsze Ci kibicowałem jako ziomalowi. I kibicował będę. Czytając to, dochodzę jednak do wniosku, że właśnie szorujesz po dnie. Nie jako zawodnik, ale jako człowiek - przekonywał go brązowy medalista mistrzostw świata z Edmonton. Przed rokiem w Londynie przeszedł eliminacje, jednak odpadł w półfinale. Znów zawód.
ZOBACZ WIDEO Niesamowita historia Bukowieckiego. "Byłem przekonany, że w tym finale nie wystąpię"
Dobek postanowił zmienić trenera. Jego nowym opiekunem został został Walentyn Bondarenko, który przez wiele lat prowadził dwukrotną mistrzynię świata Żannę Pintusewicz-Block. Ukrainiec wprowadził swoje rządy i nowe metody, a dla Polaka wszystko było nowe.
Jak sam mówi, pod okiem nowego szkoleniowca musiał zmienić niemal wszystko. - Tak jakbym od nowa uczył się biegania - przekonywał wiosną. Nowe metody treningowe przyniosły efekty. Dobek bez problemu wywalczył minimum kwalifikacyjne na mistrzostwa Europy w Berlinie, dobrze zaprezentował się na Pucharze Świata w Londynie, gdzie był drugi, wygrał też mistrzostwa Polski. Przede wszystkim ustabilizował się i zaczął regularnie biegać w granicach 49 sekund.
Dzięki temu w stolicy Niemiec nie musiał startować w eliminacjach. Swój udział w imprezie rozpoczął od półfinału, gdzie pokazał, że chyba wrócił na właściwe tory. Drugie miejsce, tylko za mistrzem świata Karstenem Warholmem, awans do finału, a przede wszystkim uzyskany czas, 48,75 s (trzeci wynik w karierze) sugeruje, że Polak ma w swojej karierze wszystko pod kontrolą.
Polscy kibice chcą medalu, chociaż będzie o to bardzo trudno. Zdecydowanym faworytem jest Warholm, szybszy w tym sezonie jest od niego też Turek Yasmin Copello. O podium walczyć będą też Rasmus Magi (Estonia) i Ludvy Vaillant (Francja). Nasz rodak nie chce jednak skupiać się na medalach.
- Nie chcę mówić, na co stać mnie w finale. Zobaczymy. Awans do niego już i tak jest sukcesem. W Zurychu cztery lata temu zająłem dziewiąte miejsce, więc już jest lepiej - ostrożnie mówił Dobek po półfinale. I słusznie, bo na zdobywanie medali ma jeszcze czas. Najważniejsze, że wyszedł na prostą, a najtrudniejsze płotki w swojej karierze już pokonał.