Wunderteam pod dachem. Polska inwazja na Wielką Brytanię

Agencja Gazeta / Piotr Gutkowski / Na zdjęciu: Ewa Swoboda na Młodzieżowych ME w 2017 r.
Agencja Gazeta / Piotr Gutkowski / Na zdjęciu: Ewa Swoboda na Młodzieżowych ME w 2017 r.

Biało-Czerwoni zaczynają halowe mistrzostwa świata w lekkiej atletyce. Kiedyś dach naszych ograniczał, a dziś limitem jest tylko niebo, bo rodzi się nowy Wunderteam. Zawody w Birmingham mogą być wyjątkowe.

Nie, nie chcemy przesadnie rozbudzać nadziei czy pompować balonika. Po prostu reklamujemy i zachęcamy, bo to mogą być dla Polski naprawdę fajne mistrzostwa.

Poprzeczka z napisem "historyczny wynik" nie wisi w chmurach. Polski rekord z HMŚ jest skromny, to pięć krążków sprzed dwóch dekad, z japońskiego Maebashi (1999). Dwa ostatnie halowe czempionaty kończyliśmy z trzema miejscami na podium, teraz może być podobnie. Ale może być i dużo lepiej. Dach nie jest już dla nas limitem, brak konkurencji rzutowych (młot, dysk, oszczep) nie zwiastuje posuchy. Przed nami weekend emocji.

Cel: Tokio

Zapowiadamy uczciwie: szans na medale jest nawet dziesięć - analizowaliśmy je w środę - ale wedle prawideł sportowej matematyki zawsze trzeba je dzielić przez trzy, nawet cztery. I dopiero taki rachunek daje liczbę medali.

Dobry wynik przyniesie radość, chwałę i pieniądze (Międzynarodowa Federacja Lekkiej Atletyki płaci za medale odpowiednio: 40, 20 i 10 tys. dolarów), po słabszym nikt nie załamie rąk. Birmingham to przystanek. Prezes Polskiego Związku Lekkiej Atletyki (PZLA) Henryk Olszewski podczas środowego spotkania z kadrowiczami podkreślił: - Te zawody to nie cel sam w sobie, tylko etap. Najważniejsze są igrzyska olimpijskie w Tokio.

Widać to na listach startowych. O ile kontuzje wykluczyły ze startu Igę Baumgart-Witan i Joannę Jóźwik, to już rezygnacje Sofii Ennaoui czy Anny Jagaciak-Michalskiej były spowodowane nie kiepskim zdrowiem, tylko rozsądkiem i kalkulacją. Do ostatniej chwili w sprawie startu wahał się zaś Adam Kszczot, który tej zimy pod dachem biega jak profesor i na dystansie najtrudniejszym z trudnych - 800 metrów - zgarnia zwycięstwo za zwycięstwem.

Praca na etykietkę

"Nowym Wunderteamem" (tak Niemcy nazwali wybitne pokolenie polskich lekkoatletów przełomu lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych) niektórzy okrzyknęli biało-czerwoną drużynę już przed rokiem. Nasi przywieźli wówczas z halowych mistrzostw Europy dwanaście krążków (siedem złotych, srebrny, cztery brązowe) i wygrali klasyfikację medalową. Smakiem obeszli się Niemcy, w pokonanym polu zostawiliśmy Brytyjczyków.

To była hala, rozgrywki europejskie i rok poolimpijski; łatwo było ładne hasło zakwestionować. Pół roku później Polacy wyrwali więc osiem krążków podczas mistrzostw świata na stadionie. A teraz zmagania w Birmingham mają być kolejnym krokiem w rzetelnej pracy na wspomnianą etykietkę.

Birmingham w objęciach mrozu

Dla gospodarzy halowe zawody to kolejny dzień w biurze, mistrzostwa nie dały miastu nowych szat. Flag i bannerów jest niewiele; w hotelu na informację o celu naszej podróży recepcjonistka zrobiła wielkie oczy. Lepszą orientację wykazał konsjerż z Rumunii. Wspólnie uznaliśmy, że lekkoatletyczne zawody zawsze były ważniejsze dla nas - ludzi szeroko pojętego Wschodu - niż dla Wyspiarzy. A na koniec nowy przyjaciel wywróżył nam worek medali.

ZOBACZ WIDEO Aniołki Matusińskiego podbiją Birmingham? "Jest taka możliwość"

Tubylców bardziej od sportu interesuje pogoda. Mróz, wiatr i śnieg trzymają miasto w szachu od kilku dni, a lokalne media regularnie informują o możliwych przerwach w dostawie prądu, opóźnieniach transportu publicznego oraz nieuniknionych korkach. Więcej: w drodze na halę słyszymy od kierowcy, że "takiej zimy to on w Birmingham nie pamięta."

Nowy król

Świat podczas zawodów w Birmingham będzie patrzył przede wszystkim na bieżnię. Fantastycznie zapowiada się zarówno rywalizacja sprinterek (o finale marzy Ewa Swoboda), jak i sprinterów, a walkę tych ostatnich ozdobi Christian Coleman. Amerykanin w biegu na 60 metrów dopiero co pobił 20-letni rekord świata Maurice'a Greene'a, a jego przyjaciele już przekonują, że wybitnych wyników popełni więcej, że to dopiero początek.

Pesymiści strofują: nie ten typ, nie te możliwości. Coleman nigdy nie będzie Usainem Boltem; to meteoryt, nie wschodząca gwiazda. Kibice i tak jego wielkości będą wypatrywać spragnieni. Lekka atletyk dziś - po abdykacji króla z Jamajki, po odejściu Mohammeda Faraha - potrzebuje nowych idoli.

Kamil Kołsut z Birmingham

Autor na Twitterze:

Źródło artykułu: