Jeszcze w 2022 roku Katarzyna Zdziebło sięgnęła po srebrne medale mistrzostw świata na 20 i 35 kilometrów, a także została wicemistrzynią Europy na 20 km. Ostatnie dwa sezony były jednak dla niej fatalne, łącznie z igrzyskami w Paryżu. 26-latka opowiada o powodach gorszego startu oraz wyjaśnia, jak doszło do scysji z koleżankami ze sztafety 4x400 metrów i dlaczego tuż przed swoim startem musiała spać oddzielona od korytarza... kotarą od prysznica.
Mateusz Puka, WP SportoweFakty: Jak to było z pani miejscem w pokoju, czy też jego brakiem podczas igrzysk?
Katarzyna Zdziebło, dwukrotna wicemistrzyni świata w chodzie z 2022 roku: Jeśli chodzi o sprawę pokoju, to nie była to wina dziewczyn.
Ale zmieniała pani lokum.
Tak, zostałam ulokowana przez pracowników misji w pokoju zastępczym, bo Olga Chojecka, z którą spałyśmy w jednym pomieszczeniu, była chora, a ja obawiałam się zarażenia. Udało mi się przespać w tym pokoju jedną noc, ale dwie kolejne przed moim startem spędziłam na łóżku w korytarzu oddzielonym od klatki schodowej prowizoryczną kotarą z prysznica.
No właśnie, nie można było zostać w tym pokoju?
Teoretycznie jedno łóżko w pokoju było jeszcze wolne, ale niestety dziewczyny nie wczuły się w moją sytuację. Organizatorzy zaś nie przewidzieli, że zawodnik może być chory i nie zapewnili izolatki. Nie miałam wyjścia i najważniejszą noc przed startem spędziłam śpiąc w mało komfortowych warunkach.
Podobno miały paść dość niegrzeczne słowa w stylu "wypad z pokoju".
Takie słowa nie padły dosłownie, ale dziewczyny powiedziały, że mam wziąć swoje rzeczy. Wszystko odbyło się bez agresji, choć oczywiście sytuacja nie była dla mnie komfortowa, a atmosfera była nieprzyjemna.
To niewątpliwie wpłynęło na dyspozycję, zajęła pani 30. miejsce, ale były też inne kłopoty jeszcze przed igrzyskami. Podobno przez kilka tygodni trenowała pani ze złamaną kością udową.
Od początku maja zmagałam się z bólem w lewym udzie. Objawy nie były jednak charakterystyczne, a ból pojawiał się nie tylko w czasie aktywności, ale także choćby tuż po przebudzeniu. Długo nie miałam diagnozy, więc trenowałam i liczyłam, że uraz sam ustąpi po odpoczynku po czerwcowych mistrzostwach Europy. Kluczowe były przecież igrzyska. Próbowałam się przyzwyczaić do bólu.
Sama skończyła pani studia medyczne i chce zostać radiologiem. Nie było szans, żeby w odpowiednim momencie dokładnie się zdiagnozować?
Już po pierwszych dwóch tygodniach obstawiałam się, że mogło dojść do zmęczeniowego złamania nogi. Wcześniej doznałam zmęczeniowego złamania żebra, więc siłą rzeczy bałam się powtórki. Kolejni lekarze podchodzili jednak bardzo sceptycznie do tego pomysłu i przekonywali, że to zbyt rzadka kontuzja, by mogła mi się zdarzyć, a ja liczyłam, że mają rację. Poza tym muszę przyznać, że diagnozowanie sobie urazów jest znacznie trudniejsze, bo im więcej się czyta, tym więcej bólów zaczynasz sobie wmawiać, a wyobraźnia działa coraz mocniej.
Ostatecznie okazało się, że miała pani dobre przeczucie.
Niestety tak, ale nie miałam z tego powodu poczucia satysfakcji. Bardziej żałuję, że nie dało się temu zapobiec. W ocenie urazu pomogło dopiero specjalistyczne badanie, które w naszych warunkach można szybko wykonać tylko prywatnie lub ustawiając się w kolejkę na NFZ i dotyczy to zarówno lekarzy, jak i sportowców.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie "Trening mięśni brzucha… i twarzy". Dziennikarka Polsatu znów pokazała moc
To dodatkowo opóźniło przygotowania?
Niestety kontuzja pojawiła się w najważniejszym okresie przygotowań, gdy do igrzysk pozostawały zaledwie dwa miesiące. Zgodnie z teorią tyle czasu zajmuje samo gojenie kontuzji i dopiero po takim czasie można stopniowo wracać do aktywności. Nie ma się więc co dziwić, że nagle musiałam zmienić swoje plany, a celem stał się sam start w Paryżu i osiągnięcie jak najlepszego czasu, ale przede wszystkim to, by nie pogorszyć swojego stanu zdrowia. Trudno było liczyć na lepszy wynik niż 30. miejsce, skoro w kluczowym okresie przygotowań jeździłam głównie na rowerze, pływałam i rehabilitowałam się. Sytuacja napawa jednak optymizmem, bo skoro wykonując takie treningi byłam w stanie być 30. zawodniczką świata, to znaczy, że przy dobrym treningu mam szansę wrócić do czołówki. W tym trudnym czasie pomógł mi bardzo mój obecny trener Krzysztof Kisiel.
Miniony sezon nie należał do udanych. Zdążyła już pani zapomnieć o bólu i stęsknić się za sportem?
Na szczęście nie czuję już bólu po kontuzji, z którą trenowałam w tym roku przez kilka miesięcy. Wyniki badań są na tyle dobre, iż po igrzyskach uznałam, że - przez ciągłe kontuzje - nie zdążyłam się zmęczyć tym sezonem. Postanowiłam, że trochę go sobie przedłużę.
Co to znaczy?
Po igrzyskach praktycznie nie miałam przerwy i od razu zaczęłam przygotowania do kolejnych zawodów. Już w ten weekend wystartuję w zawodach z cyklu World Race Walking Tour w niemieckim Zittau.
Opowiada pani dużo o zaangażowaniu w sport, ale jednocześnie podjęła pani decyzję o powrocie na Uniwersytet Medyczny i robienie specjalizacji radiologicznej. Wcześniej mówiła pani, że zamierza zaangażować się w sport na sto procent.
Zdecydowałam się na kontynuowanie specjalizacji. Jestem poza systemem rezydenckim, a większość kursów realizuję zdalnie. Regularnie chodzę do szpitala w Mielcu. Wygląda to więc tak, że albo idę do szpitala, albo rano siadam do komputera i kilka godzin słucham wykładów. Pracę w szpitalu zaczynam o godzinie ósmej, a trenuję popołudniami. Na szczęście nie mam nocnych dyżurów na SOR-ze, a najdłużej zdarza mi się zostawać w szpitalu do godz. 21.
Dlaczego zdecydowała się pani na zmianę decyzji?
Doświadczenia z ostatnich miesięcy nauczyły mnie wiele pokory i przezorności. Uprawiając sport, a zwłaszcza tak niszowy, jak chód sportowy, jest się zależnym od decyzji "zarządu”, który decyduje czy zawodnik, który spełnił międzynarodowe kryteria kwalifikacyjne do startu na igrzyskach lub mistrzostwach świata będzie mógł w nich wystartować.
Nie jest pani pierwszą zawodniczką, która mówi o bałaganie w zarządzaniu polskim chodem sportowym. Podczas igrzysk mieliśmy zamieszanie ze składem sztafety, a Dawid Tomala w ostatniej chwili dowiedział się, że jednak nie pojedzie na igrzyska jako rezerwowy.
To nie koniec. Mi przeszkadza choćby konieczność potwierdzania formy w zawodach, które kłócą się z przygotowaniami do najważniejszych startów. "Zarząd" może również w ostatniej chwili podjąć decyzję o zmianie terminu powrotu z igrzysk, tym samym narażając zawodnika na dodatkowe koszty. Tak było przecież ze mną w Paryżu. Te przeżycia utwierdziły mnie w przekonaniu, że nie należy stawiać wszystkiego na jedną kartę, bo jak mówi staropolskie przysłowie: łaska pańska na pstrym koniu jeździ. Dlatego podjęłam decyzję o dalszym kształceniu w zakresie radiologii.
Pacjenci rozpoznają panią w szpitalu?
Większość czasu spędzam z lekarzami na opisywaniu wyników badań. Kontaktu z pacjentami praktycznie nie mam. Pracownicy szpitala doskonale wiedzą jednak, że uprawiam sport i mam od nich duże wsparcie. Wiele osób dopytuje i jest na bieżąco ze wszystkimi moim startami.
Czy powrót do nauki i pracy w szpitalu oznacza, że sport zszedł u pani na drugi plan? To wszystko da się pogodzić?
Czasem myślę, że fajnie byłoby móc poświęcić się tylko sportowi i zapewne to pomogłoby mi być jeszcze lepszą zawodniczką. Okazuje się jednak, że w polskich warunkach nie jest to możliwe. Praca w szpitalu sprawia też, że nie czuję takiej presji związanej ze sportem. Mam dużą satysfakcję ze zdobywania nowej wiedzy, a możliwość studiowania medycyny daje mi poczucie bezpieczeństwa. Chcę odnosić kolejne sukcesy sportowe i muszę podkreślić, że wielką pomocą w realizacji pasji sportowych jest przynależność do Centralnego Wojskowego Zespołu Sportowego.
Może pani zadeklarować, że zostaje w chodzie sportowym do igrzysk w Los Angeles?
W ogóle nie myślę o takiej perspektywie czasowej. Skupiam się tylko na kolejnym sezonie i mogę potwierdzić, że na pewno zrobię wszystko, by wystartować we wrześniowych mistrzostwach świata w Tokio. Tam będzie szansa powalczyć o wysokie miejsce na dystansie 35 km, który pasuje mi znacznie bardziej niż 20 km. Ze względu na specjalizację w tym roku nie będę mogła wyjeżdżać na wszystkie obozy, ale przygotowania w Mielcu nie przekreślają moich szans.
Rozmawiał Mateusz Puka, dziennikarz WP SportoweFakty