Krzysztof Szubarga: Kariera jak pstryknięcie palcem. Żałuję tylko jednego [WYWIAD]

WP SportoweFakty / Rafał Sobierański / Na zdjęciu: Krzysztof Szubarga
WP SportoweFakty / Rafał Sobierański / Na zdjęciu: Krzysztof Szubarga

Na Ukrainie był świadkiem wojny, oszukał przeznaczenie kilka razy, ludzie za niego kończyli karierę. Nie zrobił tego, bo na drodze spotkał swojego anioła stróża. - Garnitur mi nieco ciążył, ale chcę być I trenerem - mówi Krzysztof Szubarga.

[b]

[/b]Po ostatnim meczu w sezonie 2020/2021 Krzysztof Szubarga ogłosił zakończenie kariery. Jego decyzja nie jest zaskoczeniem, bo doświadczony koszykarz już wcześniej deklarował chęć przejścia na drugą stronę rzeki i podjęcie pracy w roli asystenta pierwszego trenera.

Szubarga był kapitanem i generałem w jednym. To boiskowy twardziel, który nigdy nie odpuszczał. Nie odstawił ręki czy nogi. Zawsze walczył do samego końca. Nie bał się fizycznych starć z mocniejszymi rywalami. Dobro zespołu stanowiło największą wartość. Te cechy zaprowadziły go na sam szczyt.

Koszykarz w bogatej karierze zdobył złoty, srebrny i brązowy medal w PLK. Dwukrotnie był wybrany najlepszym polskim koszykarzem w rozgrywkach (2010, 2017). Z reprezentacją Polski wystąpił na mistrzostwach Europy w 2009 i 2013 roku.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Owczarz zaserwowała psu tort. Jaki? Dobrze się przypatrz

- Żałuję tego, że tak późno zdałem sobie sprawę, jak ważne w życiu sportowca są takie czynniki jak prawidłowe odżywanie, rozciąganie, utrzymywanie ciała poza sezonem. Gdybym miał taką świadomość wcześniej, to być może omijałyby mnie kontuzje i osiągnąłbym nieco więcej - mówi nam Krzysztof Szubarga, który organizuje także campy dla młodych adeptów koszykówki ("Krzysztof Szubarga Camp").

Karol Wasiek, WP SportoweFakty: Rzuty na rozgrzewce i na treningu, udział w amatorskiej lidze koszykówki (Trójmiejska Liga Koszykówki). Ciągnie wilka do lasu?

Krzysztof Szubarga, asystent trenera w Asseco Arce Gdynia, były reprezentant Polski, medalista mistrzostw Polski: Ciągnie i... to bardzo! Przecież przez ponad 15 lat byłem zawodowcem. I nie traktowałem koszykówki tylko jako pracy zarobkowej, ale przede wszystkim jako pasję. Dalej ją kocham, jest w moim sercu, dlatego jak jest możliwość porzucać przed czy po treningu, to z przyjemnością z tego korzystam. Nie ukrywam, że mecze w lidze amatorskiej dają mi wiele radości i frajdy.

W debiucie zdobył pan 22 punkty, miał 5 asyst, a zespół wygrał 72:42. Jak ciało zareagowało na taki wysiłek?

Dobrze, bo też nie jest tak, że ja nic nie robię. Staram się dbać o kręgosłup, wzmacniam mięśnie, utrzymuje formę, by te problemy ze zdrowiem nie wróciły.

Mógłby pan wrócić na zawodowstwo?

Nie. Podjąłem decyzję o zakończeniu kariery i nie zamierzam tego zmieniać. Tym bardziej, że moje ciało nie jest już w stanie trenować na pełnym obciążeniu. Teraz czuję się ok, na nic nie narzekam, a to mogłoby się zmienić, gdybym wrócił do treningów dwa razy dziennie. Pewnie znów odezwałyby się "stare demony". Świadomie zamknąłem ten rozdział, nie myślę o tym. Rozwijam się w innej dziedzinie koszykówki.

Czy gdy umieszczał pan post w mediach społecznościowych - po meczu w Radomiu - pojawiły się łzy, nutka wątpliwości?

Nie.

Dlaczego? To dla wielu bardzo trudny moment w życiu.

To był trudny moment, ale wszystko robiłem świadomie. Tak naprawdę od stycznia przygotowywałem się do tej decyzji. Nawet realny był taki scenariusz, że już wtedy nie wrócę do gry, ale po raz kolejny udało mi się to zrobić. Pomogłem w 2-3 ostatnich spotkaniach. Cieszyłem się, że zakończyłem karierę jako czynny zawodnik. Zakończyłem ją na własnych zasadach.

Mam wrażenie, że pan w ciągu kariery kilka razy oszukał przeznaczenie...

Tak. Po upadkach, a tych miałem kilka w swojej karierze, zawsze umiałem wrócić do gry i to... na wysoki poziom.

Najtrudniejszy moment?

Myślę, że 2016 rok, wtedy miałem długą przerwę po grze w AZS-ie Koszalin. Już wtedy mogłem zakończyć karierę, ale czułem się na tyle mocny psychicznie, że postanowiłem zawalczyć. Wiedziałem, że mogę jeszcze kilka lat pograć i się... nie pomyliłem. Wtedy też spotkałem na swojej drodze Artura Packa.

Swojego "anioła stróża"?

To dobre określenie. Wiele mu zawdzięczam. Artur bardzo mi pomógł, wyprowadził z problemów. Mogę dziękować niebiosom, że poznałem takiego gościa na swojej drodze. On mnie uświadomił, że wspólnie jesteśmy w stanie to zrobić. I tak też się stało. Od 2016 roku - w okresie letnim - byłem cały czas w treningu, poprawiałem swoje mankamenty.

Nie żałuje pan, że tak późno na swojej drodze spotkał takiego człowieka?

Żałuję tego, że tak późno zdałem sobie sprawę, jak ważne w życiu sportowca są takie czynniki jak prawidłowe odżywanie, rozciąganie, utrzymywanie ciała poza sezonem. Gdybym miał taką świadomość wcześniej, to być może omijałyby mnie kontuzje i osiągnąłbym nieco więcej.

Od 2016 roku rozegrał pan pięć sezonów w Arce Gdynia. Szybko minęło?

Chciałbym, żeby to było pięć długich lat, a zleciało jak... jeden sezon. Cała kariera przeleciała błyskawicznie, czasami sobie człowiek nie zdaje z tego sprawy. Pamiętam, jak po raz pierwszy wszedłem do szatni Noteci Inowrocław. Już wtedy doświadczeni koledzy mówili mi: "Szubi, zobaczysz, kariera zleci jak pstryknięcie palcem". I teraz wiem, że mieli rację.

Odszedł pan jako spełniony koszykarz? Zrealizował wszystkie cele?

Jednego żałuję.

Czego?

Żałuję, że nie zdecydowałem się wcześniej na wyjazd zagraniczny, a były takie możliwości. Wtedy uważałem, że nie muszę tego robić, jeśli w Polsce czuję się wystarczająco dobrze i komfortowo. Do tego finanse też się zgadzały. Teraz wiem, że to nie było dobre myślenie.

Dlaczego?

Pokazały mi to sytuacje, których doświadczyli później koledzy. Pierwsze wyjazdy za granicą - pod względem finansowym - są często za mniejsze pieniądze niż w Polsce. Ale jest możliwość pokazania się w silniejszej lidze, zbudowania swojej pozycji, a później - oczywiście przy dobrej grze - te sumy są znacznie większe. Tego żałuję, że nie spróbowałem swoich sił poza granicami kraju na dłuższą metę.

Pan wyjechał na kilka miesięcy. To była... Ukraina.

Tak. Otrzymałem dobrą ofertę. Wyjechałem na Ukrainę, która wtedy pod względem sportowym była mocniejszą ligą niż PLK. To był dobry krok.

To był burzliwy okres na Ukrainie, sporo pan tam chyba doświadczył i przeżył?

Tak. Jestem bardzo zadowolony, że podpisałem kontrakt na Ukrainie. W końcu zetknąłem się z inną sytuacją, zobaczyłem co to znaczy być obcokrajowcem w lidze i muszę przyznać, że to było bardzo ciekawe doświadczenie. Przede wszystkim konkurencja na Ukrainie jest dużo większa niż w Polsce. W tamtym czasie na Ukrainie wybuchła wojna. Poważnie zaczęło się robić, gdy weszły rosyjskie wojska…

Pięć ostatnich sezonów Szubarga spędził w Gdyni
Pięć ostatnich sezonów Szubarga spędził w Gdyni

Pana odejście z klubu było spowodowane tylko kwestią polityczną?

Tak. Po prostu moja rodzina została w Polsce i bardzo się martwiła. Rozmowy na skype już nie pomagały i trzeba było podjąć decyzję. Uznałem, że nie mogę narażać zarówno swojej rodziny, jak i siebie samego na dodatkowy stres spowodowany całą sytuacją i wróciłem do Polski.

Po przyjeździe do Polski podpisał pan kontrakt z AZS-em Koszalin. Tam spotkał się pan z Igorem Miliciciem, który debiutował w roli pierwszego trenera. Jak go pan wspomina? Już wtedy miał pan poczucie, że może zrobić taką karierę w PLK?

Było widać, że ma zupełnie inne podejście i pomysły od trenerów, z którymi wcześniej pracowałem. Część z nich nawet nazwałbym "dziwnymi", nawet trudno było nam do tego się dopasować, ale po latach okazało się, że myśl trenerska Igora Milicicia okazała się skuteczna. Doprowadziła go na samym szczyt PLK.

A jaka jest myśl trenerska Krzysztofa Szubargi? Ona już jest czy dopiero się kształtuje?

Cały czas się kształtuje. Staram się wracać pamięcią do sezonów z przeszłości, gdzie miałem okazję pracować z wieloma trenerami. Chcę wyciągać jak najlepsze wnioski, to, co mi się najbardziej podobało. Nie biorę wszystkiego od jednego szkoleniowca. Moja myśl trenerska to taki miks doświadczeń z przeszłości.

Teraz pan patrzy inaczej na koszykówkę?

Zdecydowanie. Cały czas się przestawiam. Czasami reaguję jeszcze jak koszykarz. Uczę się tej roli, chcę pomagać zespołowi, by wyglądał jak najlepiej. Z każdym tygodniem, miesiącem rozwijam się, idę do przodu.

Za co pan odpowiada w sztabie Milosa Mitrovicia?

Jestem odpowiedzialny za analizę pomeczową. Z trenerem Milosem wspólnie omawiamy strategię na kolejne spotkanie pod względem defensywnym i ofensywnym. Trener Tymański przeprowadza scouting rywali, robi to znakomicie, zawsze jesteśmy do meczu świetnie przygotowani.

Nie umiem się do jednego widoku przyzwyczaić: Krzysztofa Szubarga w garniturze.

Nie jesteś pierwszą osobą, która mi to mówi. Nawet po meczach spotykam się z opiniami: dobrze ci w garniturze, ale zdecydowanie lepiej w stroju koszykarskim. Na początku było ciężko, ten garnitur mi ciążył, ale teraz jest już lepiej. Zaczynam się przyzwyczajać.

Asystent to tylko przystanek?

Tak. Chcę w przyszłości poprowadzić drużynę, choć wiem, że jeszcze dużo muszę się nauczyć. Cieszę się, że akurat zacząłem pracę u boku Milosa Mitrovicia, który ma ogromną wiedzę, mogę się sporo nauczyć.

CZYTAJ TAKŻE:
Andrej Urlep - sprawiedliwy furiat. Ile zostało z jego magii?
Kluby dzwoniły do Zamojskiego. Wiemy, co im powiedział [WYWIAD]
Wygrywają, a ja pytam o transfery. Może niepotrzebnie?
Cesnauskis: Kluby dzwonią po naszych graczy! Mówi, jak zareagował na słowa Mitrovicia

Źródło artykułu: