Od początku kariery była uważana za spory talent. Wróżono jej wielką koszykarską karierę. Życie napisało jej jednak trudny scenariusz.
Jeszcze rok temu była w reprezentacji Polski, w tym sezonie miała grać w ekstraklasie, ale tuż przed startem rozgrywek zdecydowała się opuścić Wrocław i wrócić do Pabianic.
Koszykarskie perypetie to jedno, ciężkie życiowe doświadczenia to drugie. Wiele razy słyszała, że jej życie to materiał na książkę. W końcu wzięła sobie te słowa do serca, a 10 proc. ze sprzedaży zdecydowała się na przekazać na fundację Mania Pomagania z Bydgoszczy.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: co za zdjęcia! Żona Grzegorza Krychowiaka znów zachwyca
Krzysztof Kaczmarczyk, WP SportoweFakty: Sezon 2020/2021 miała pani spędzić w Ślęzie Wrocław. Finalnie w klubie tym zadebiutować się nie udało. Dlaczego?
Ewelina Gala, koszykarka Grot TomiQ Pabianice: Tak, pojechałam do Wrocławia i miałam podpisany kontrakt na cały sezon. Jednak na miejscu z każdym dniem okazywało się, że najprawdopodobniej moja współpraca z trenerem nie ułoży się najlepiej. Totalnie nie mogliśmy znaleźć wspólnego języka.
Co okazało się "kością niezgody"?
Nie jest tajemnica, że trener Arkadiusz Rusin nie toleruje kontuzjowanych zawodniczek, a mi w sezonie przygotowawczym pękła torbiel w kolanie. Nic groźnego, ale zanim mnie zdiagnozowano miałam tydzień wolnego. Później w końcu dotarłam do własnego lekarza i okazało się, że mogłam normalnie trenować, ale wymagałam dużej pracy z fizjoterapeutą. Jednak druga strona miała własną wizję, więc nie było sensu się przepychać. Szkoda mi już energii na takich toksycznych ludzi w swoim życiu. Gdybym była tam sama, to zacisnęłabym zęby i dokończyła sezon, ale jestem mamą i to wszystko odbijałoby się na synu Leonie.
Sytuacja potoczyła się tak, że opuściła pani w ogóle Energa Basket Ligę i występuje w pierwszoligowej ekipie z Pabianic. Nie żal przenosin poziomu niżej?
Kiedy w środowisku rozniosła się wieść o moim odejściu, odezwało się do mnie wiele osób mówiąc, że to zły pomysł. Przecież szkoda, bo jestem zawodnikiem, który powinien grać w ekstraklasie. Tu już nie chodzi jednak o poziom rozgrywek, a miłość i radość z grania w koszykówkę. Wiedziałam, że decydując się na rozwiązanie kontraktu ze Ślęzą, nie zdecyduję się na inny klub w EBLK.
Propozycji z innych klubów chyba jednak nie brakowało?
Propozycje były, a moja agentka usilnie chciała mnie do tego przekonać, ale... Kolejna niania w życiu mojego dwuletniego synka, kolejne nowe miejsce. Rodzina byłaby już zdecydowanie dalej. Po prostu nie widziałam w tym żadnego sensu. Jest mi dobrze, czuję ogromny spokój wewnętrzny. Nie ma chorej presji i po prostu cieszę się grą w koszykówkę.
Nie gra pani w EBLK - nie pojechała pani na kadrę. To miało decydujący wpływ? Były jakieś rozmowy z trenerem Marosem Kovacikiem czy po prostu nie było powołania, nie było tematu?
Taka była decyzja trenera i nie było żadnych rozmów na ten temat. Nie mam z tym jednak kompletnie żadnego problemu, bo szanuje trenera Kovacika i rozumiem, że może się obawiał powołania mnie, skoro zeszłam ligę niżej. W moim odczuciu nie przełożyłoby się to negatywnie na moją grę, ale tak jak powiedziałam: to decyzja trenera, którą ja szanuję.
Koszykówka w ostatnim czasie nie było jedynym zajęciem Eweliny Gali. W tzw. między czasie twój wolny czas, którego za dużo i tak nie było, wypełniło pisanie książki pt. "Cztery kwarty | (Nie)prawdziwa historia Aśki Gie". Skąd decyzja?
No tak, większość osób w nocy śpi, a ja klepałam w klawisze. Przy Leonie tylko nocami mogłam w spokoju zbierać myśli i konstruować kolejne zdania w mojej książce. To było dla mnie coś zupełnie nowego. Decyzja pojawiła się z dnia na dzień. Pomyślałam, że chcę napisać książkę i po prostu to zrobiłam.
Jest satysfakcja i zadowolenie?
Powiedzmy sobie szczerze, że nie każdy może powiedzieć, że sam napisał i wydał książkę. Nie zdarza mi się to często, ale w tym przypadku jestem z siebie dumna. Zrobiłam to sama bez pomocy żadnego wydawnictwa. Oczywiście bardzo pomógł mi mój przyjaciel, który na bieżąco sczytywał kolejne rozdziały i dzielił się swoimi spostrzeżeniami. To bardzo mi pomagało. Momentami brakowało mi bowiem wiary, że faktycznie robię coś fajnego. Od samego początku powtarzał mi, że książka jest na prawdę dobra.
Życie mocno panią doświadczyło. I to tak w sporcie zawodowym, jak i w życiu prywatnym. Dużo razy słyszała pani, że "twoje życie to materiał na książkę"?
Czasem mam wrażenie, że moje życie jest nieustanną lekcją. Tak, jak mówisz, trochę tych doświadczeń zebrałam. Marzenia zawodowe i prywatne gdzieś po drodze zostały zdeptane przez różne wydarzenia, ale to wszystko sprawiło, że jestem silną kobietą. Kilka razy, kiedy zwierzyłam się najbliższym znajomym, faktycznie przecierali oczy i mówili, że to materiał na książkę czy też film.
W książce nie brakuje opisów nawet tych najtrudniejszych momentów. Ciężko było wrócić do tych, nazwijmy to delikatnie, nie najmilszych wspomnień z pani życia? Złe emocje nie wróciły?
Książkę pisałam w momencie, w którym moja psychika wróciła już do siebie, a połamane serce posklejał czas i miłość do mojego synka. I właśnie dzięki temu tak lekko i płynnie powstawały treści pomimo, że bywały momentami trudne. Poruszane w niej tematy często są tematami tabu.
Jakie na przykład?
Wiele osób wstydzi się tego, że mają w swoim otoczeniu osobę, która boryka się z uzależnieniem, tkwią w toksycznych relacjach czy sami są osobami współuzależnionymi. To jest piekielnie ciężki mechanizm i nie jest łatwo z takich sytuacji się wyplątać. Przecierpiałam swoje i wylałam morze łez w poduszkę. Przyszedł jednak moment, w którym postanowiłam opisać tą historię. Dlaczego? Bo głęboko wierzę, że pomoże innym osobom, które borykają się z takimi problemami.
Jak przy tym wszystkim co działo się w pani życiu prywatnym udawało się to łączyć z koszykówką? Podczas meczów czy treningów myśli nie uciekały gdzie indziej? A może koszykówka była taką odskocznią?
Nie było łatwo tego pogodzić, bo jednak jestem osobą, która kocha całą sobą i jest w stanie wiele poświęcić dla rodziny czy przyjaciół. Jednak koszykówka oprócz tego, że jest moją pasją jest również moją pracą. Starałam się więc profesjonalnie podchodzić do każdego meczu czy treningu. Nie dawałam po sobie poznać, że coś jest nie tak.
W koszykówce również łatwo nie było i zaczęły się "schody". Pamiętam, jak próbowano panią "złamać" w Polkowicach, ale się nie udało. Mówiła pani nawet, że koszykówkę zamieniła na pływanie.
Dobrze to ująłeś. Próbowano mnie złamać. To nie jest takie proste zadanie i Polkowicki klub również się o tym przekonał. Cala ta sytuacja w klubie była dla mnie absurdalna.
Może pani rozwinąć ten temat?
Dostałam telefon od menadżerki zespołu, która nie przebierając w słowach przekazała mi informacje, że nie chce mnie już w zespole. Trener natomiast powiedział, że to nie jego decyzja, a on jak najbardziej widzi mnie w składzie. Niestety nie może nic zrobić. Szybko zdałam sobie sprawę, że są to zagrywki pozasportowe.
Dlaczego nie zdecydowała się pani rozwiązać kontraktu? Wiem, że taka opcja była.
Kiedy nie zgodziłam się na propozycje rozwiązania kontraktu na warunkach, jakie przedstawił mi klub, zaczął się cały cyrk. Byłam informowana o godzinie 23, że o 6 mam trening indywidualny na basenie. Później miałam oglądać w pokoju trenerskim mecz i wypisywać błędy popełnione przez drużynę. Zostałam wyrzucona z szatni i odsunięta od drużyny. Wszystko po to, aby przymusić mnie do rozwiązania gwarantowanego kontraktu.
Nie było próby normalnych negocjacji?
Gdyby cała sytuacja zaczęła się od normalnego telefonu z poszanowaniem drugiego człowieka, to najpewniej doszlibyśmy do porozumienia. Nigdy nie byłam jednak szarą myszką, którą można skopać jak śmiecia. Życie nauczyło mnie, że muszę o siebie walczyć. I tak też zrobiłam. Skorzystałam z pomocy prawnej i po tygodniu takich działań klub wycofał się z tych, nazwijmy to, nieprofesjonalnych zachowań.
Do składu już jednak pani nie wróciła...
Nie mogłam wrócić do gry i treningów z zespołem. Muszę jednak powiedzieć, że nigdy za zaistniałą sytuację nie miałam pretensji do sztabu trenerskiego czy prezesa klubu. Jakkolwiek to zabrzmi w tamtym okresie byli tylko pionkami i nawet jeśliby chcieli, to nic nie mogli zrobić.
Można to zatem nazwać prawdziwą kumulacją problemów?
To był dla mnie bardzo trudny czas. Tak, jak wspomniałeś wcześniej, koszykówka była odskocznią od problemów w życiu prywatnym. Kiedy jeszcze to mi odebrano, nie miałam już żadnej drogi ucieczki, nawet na chwilę. Problem gonił problem, a ja każdego dnia psychicznie spadałam coraz niżej. Mogłam zmienić klub, ale zdecydowałam, że najbliższa wtedy mi osoba potrzebuje mnie przy sobie, więc zrezygnowałam z siebie, co jak się z czasem okazało, było złą decyzją.
Z perspektywy czasu żałuje pani tej decyzji? Wiem, że w pewnym momencie czuła się pani nawet zagrożona...
Nie, nie mogłabym jej żałować, bo mam cudowne dziecko, które każdego dnia daje mi ogrom radości. Wynagrodził mi wszystko, a tamten czas traktuję jako bolesną, ale przydatną lekcję życia. Byłam stłamszona psychicznie do tego stopnia, że przez pewien czas nie byłam w stanie racjonalnie myśleć. To sesje u psychologa pomogły mi spojrzeć na wszystko inaczej i dostrzec, że to nie ja jestem winna.
Miesiące minęły. A czy najgorsze też już minęło? W końcu wyszło słońce i nastał spokój?
Mam taką nadzieję, że wszystko co najgorsze jest już za mną. Mam wrażenie, że ze wszystkim jestem w stanie sobie poradzić. Do pełni szczęścia brakuje nam tylko pełnej i szczęśliwej rodziny. Liczę, że na to też przyjdzie czas.
Zobacz także:
Michał Michalak nie do zatrzymania w Niemczech, komplet zwycięstw naszych w Hiszpanii
Kontuzja Przemysława Żołnierewicza. Jakub Kobel ma wesprzeć Asseco Arkę