Sezon 2009/2010 był bez dwóch zdań jednym z najlepszych dla polskich drużyn w Europie. Nie tylko koszykarze Asseco Prokomu Gdynia dotarli do Elite 8 w Eurolidze (więcej o tym TUTAJ). W żeńskich rozgrywkach szalała Wisła CanPack Kraków.
Zespól spod znaku Białej Gwiazdy szedł jak burza - od samego początku. Czasem dopisywało szczęście, czasem po prostu krakowianki były zdecydowanie poza zasięgiem rywalek. Miały też za sobą niesamowitych fanów, którzy dawali power lepszy od niejednego napoju energetycznego.
Razem do celu
Już po losowaniu było wiadomo, że Wisła spokojnie włączy się do walki nie tylko o awans do kolejnego etapu (wówczas grano w czterech grupach po sześć drużyn - do fazy play-off awans uzyskiwały po cztery najlepsze), ale i dobrą lokatę. Los był bowiem tak łaskawy, że wszystkich gigantów rozstawił gdzie indziej. I tak zaczęła się piękna historia.
ZOBACZ WIDEO: Siatkówka. Koronawirus pokrzyżował plany Grajber i Nowakowskiemu. W lipcu planowali ślub
Podopieczne Jose Ignacio Hernandeza rozpoczęły zmagania w Eurolidze od ośmiu kolejnych zwycięstw! Te triumfy "budowały" zespół. Wisła często wygrywała w końcówkach pokazując, że czuje się mocna i pewna swoich umiejętności. Szła za ciosem, tydzień po tygodniu zadziwiając Europę.
- Siłą tamtej drużyny była chemia wewnątrz zespołu oraz fantastyczna publiczność, która wypełniała halę przy Reymonta do ostatniego miejsca. Oni tworzyli niesamowitą atmosferę, co nas tylko motywowało - mówi Hiszpan.
Ostatecznie fazę grupową jego podopieczne zakończyły z bilansem 9 zwycięstw przy zaledwie jednej porażce (na wyjeździe z Familą Schio), a to dało awans z pierwszego miejsca. I tutaj po raz pierwszy w głowach zaczęło pojawiać się magiczne Final Four.
Twierdza Białej Gwiazdy
- Trener nieustannie powtarzał nam, że w domu nie możemy przegrać żadnego meczu. I to ostatecznie nam się udało - wspomina wszystko Ewelina Kobryn. W fazie grupowej Wisła w domu się nie potknęła - teraz "wystarczyło" tą passę utrzymać w fazie play-off.
I rzeczywiście hala w Krakowie pozostała niezdobyta w Eurolidze. W drodze do Final Four Biała Gwiazda najpierw musiała odprawić MiZo Pécs. Po efektownym zwycięstwie na otwarcie (80:53) wydawało się, że w drugim meczu Wisła pójdzie za ciosem. Gorący węgierski teren dał jednak znać o sobie. Potrzebny był mecz numer trzy - Wisła zrobiła swoje, wygrała 69:57.
Ostatnim przystankiem przed wylotem do Walencji był ćwierćfinał z Frisco Sika Brno z Jeleną Skerovic, DeWanną Bonner czy Taj McWilliams-Franklin w składzie. Wisła nie była faworytem, ale miała handicap - przewagę parkietu. W Krakowie fani byli świadkami dwóch wojen (mecz w Pradze czeska ekipa wygrała bez problemów).
Pierwszy mecz serii długo nie układał się po myśli gospodyń. Rywalki z Brna czuły się doskonale przy Reymonta i w połowie trzeciej kwarty prowadziły nawet różnicą 15 punktów. Na nic to jednak - finisz należał do Wisły, która wygrała ostatecznie 78:74.
Decydujące starcie to przede wszystkim wielka Janell Burse i znakomita defensywa. Wisła wygrała 78:73, Bonner trafiła jeden rzut z gry, hala eksplodowała, a Liron Cohen przejęła rolę wodzireja. Kraków tego wieczora długo nie poszedł spać.
Maluczki pomiędzy gigantami
Skład Final Four był kosmiczny. Spartak Moskwa Region Vidnoje, UMMC Jekaterynburg i ROS Casares Walencja. Wszędzie aż roiło się od gwiazd i to formatu światowego. Największe nazwiska grały właśnie w tych trzech klubach. Obok nich była Wisła. Kopciuszek.
- To było wspaniałe uczucie móc przylecieć na turniej wspólnym czarterem z kibicami, przyjaciółmi i rodzinami. Było pięknie mimo tego, że ostatecznie zajęłyśmy czwarte miejsce - wspomina Kobryn.
Wisła faktycznie w Walencji nie miała argumentów na podjęcie rękawicy. W półfinale przegrała z Ros Casares 59:86, a w meczu o trzecie miejsce z UMMC 50:84. To i tak nie zmieniło faktu, że w klubie wszyscy i tak czuli się zwycięzcami tamtego sezonu.
Całe rozgrywki wygrał Spartak z genialną wówczas Dianą Taurasi. W półfinale Amerykanka zaliczyła 37 "oczek", 12 zbiórek i 6 asyst. Potem w finale dołożyła 29 punktów. Ekipa ze stolicy Rosji wykonała swoją misję. W listopadzie zastrzelony został właściciel klubu Szabtaj von Kalmanowicz. To była wielka motywacja dla zespołu, tak zawodniczki oddały mu hołd.
W Eurolidze genialne, w lidze fatalne
To było zupełnie niewytłumaczalne. Klub, który szalał w Eurolidze, nie był w stanie poradzić sobie na krajowym podwórku. W samej rundzie zasadniczej Wisła przegrała 7 z 24 meczów i była dopiero piąta.
- Cały sezon ligowy - porównując do Euroligi - był bardzo słaby. Można powiedzieć, że zespół w tamtym sezonie miał dwie twarze - komentuje Kobryn. I trudno z tymi słowami polemizować.
W lidze Wisła notowała wpadkę za wpadką, ale finalnie i tak wszyscy myśleli, że w fazie play-off krakowianki "odpalą" i pójdą za ciosem niesione sukcesem w Eurolidze. Nic takiego miejsca jednak nie miało. Biała Gwiazda przepadła już w ćwierćfinale przegrywając 1:2 serię z CCC Polkowice. Szok i koniec sezonu z bardzo mieszanymi uczuciami.
Zobacz także:
Artur Pacek: Czas pandemii, czasem okazji. Zainwestujmy go w siebie
Rolands Freimanis wychwala Anwil: W takim klubie jeszcze nie grałem