Dziennikarzy interesowało, jak wygląda kontakt zawodnika NBA z mediami. - Obowiązkiem każdego zawodnika jest z nimi rozmawiać. Media mogą zawodnika wynieść na szczyt, ale i sprowadzić na dno. Ja się sam o tym przekonałem, miałem fantastyczne doświadczenia z mediami w finale, gdzie więcej pisało się o moim aucie i tatuażu, niż o przegranym meczu z Lakers. Nauczyłem się wiele i na pewno drugi raz tych samych błędów nie popełnię - zapewnił Marcin Gortat. - Natomiast życie codzienne koncentruje się tylko i wyłącznie wokół koszykówki. Trzeba być przygotowanym na każde spotkanie, a z tym wiąże się wiele wyrzeczeń. Osiem miesięcy w roku ma się w głowie tylko basket.
Padły pytania również o pseudonim Gortata - "Polski młot". - Pewnie jakiś kibic na forum to napisał, jakiś dziennikarz powtórzył na meczu, a jak coś na meczu zostanie powiedziane, to zostaje na długo. Nie mam nic przeciwko temu, jeżeli kibice tak mnie postrzegają. Na pewno w języku angielskim słowo "młot", nie mam takiego znaczenia jak w polskim. Przez całe życie miałem ksywkę "polska maszyna", bo ciężko pracowałem na treningach - przyznał.
Wiele uwagi Gortat poświęcił mistrzostwom Europy i występowi reprezentacji Polski. - Stać nas na wiele i myślę, że nadzieje należy rozbudzać nadzieje. Stać nas na medal, jesteśmy silną drużyną, mamy przewagę własnego parkietu i fantastycznych kibiców. Miejmy nadzieję, że to zaprocentuje. Mamy drużynę, w której są zawodnicy decydujący o obliczu wielu zagranicznych drużyn - jest Dylewicz, która dobrze gra w Eurolidze, Szewczyka, który gra w lidze rosyjskiej, Maciej Lampe jest czołowym zawodnikiem Europy, mianowaliśmy Polakiem Logana, jest paru młodych zawodników i jeżeli dobrze się przygotujemy, to jest szansa na medal. Ja obiecuję, że pod koszem zrobię wszystko, żebyśmy żadnego meczu nie przegrali - powiedział, zapewniając równocześnie, że nie ma obaw o brak zgrania. - Graliśmy ze sobą naprawdę dużo. Z większością chłopaków znamy się z reprezentacji młodzieżowych, graliśmy też na turniejach. W kadrze, oczywiście z przerwą, gram od czterech lat i każdy z nas, wie, czego może po innych się spodziewać. Wiem, że Dylewicz potrafi rzucać za trzy, Szewczyk wejść pod kosz, Ignerski właściwie potrafi wszystko, na Koszarka trzeba uważać, bo podaje tak mocno, że może złamać nos, wiem, że jak oddam zły rzut, to Szubarga będzie na mnie krzyczał. Wiemy wszystko o swoich kolegach z kadry. Pogramy kilka meczów i nie będzie problemu - dodał.
- Jest to przełomowy rok na dla polskiej koszykówki i może być naprawdę dużym wydarzeniem. Jeżeli uda nam się dostać na podium, to myślę, że wiele może się zmienić. Nie tylko za moją sprawą i tego, że gram w NBA, ale przede wszystkim dzięki mediom. Każdy z dziennikarzy zamieszczając notkę w gazecie, czy robiąc mały news dla telewizji dokłada się do budowy dobrej koszykówki. Fakt, że można to robić korzystając z mojego nazwiska, może mnie tylko bardzo cieszyć - zauważył.
Gortat zdradził również, że grając w NBA wielokrotnie rozmawiał z europejskimi koszykarzami o Eurobaskecie. - Rozmawiałem np. z Hedo Turkoglu i zawsze kończyło się to wielką kłótnią. On mówił, że mi rzuci 30 punktów, ja, że go pięć razy zablokuje, dołączał do tego Patrick Eving krzycząc, że "gdzie jest Polska? W Afryce?" Do tego Dwight dodawał, że gdzie taka mała Polska do Turcji, na co ja mu odpowiadałem, że na pewno większa od Florydy. Było z tym mnóstwo śmiechu - opisał. - Wszyscy Europejczycy, których pytałem, wiedzą oczywiście o mistrzostwach, natomiast amerykańcy koszykarze żyją we własnym świecie, dla nich Polska jest gdzieś w kosmosie, nie potrafią pokazać jej na mapie, a stolicą jest Berlin. Tacy są Amerykanie.
Polski koszykarz ma jednak również gorzkie uwagi. - Muszę przyznać, że euro jest słabo promowane, jest chyba za mało ludzi, którzy chcą pomóc, no i kwestia rozbija się zapewne o finanse. Wydaje mi się, że na tydzień przed zawodami dotrze do wszystkich, że mamy mistrzostwa. Jak przyjechałem do Polski to w drodze z Warszawy do Łodzi nie widziałem naprawdę żadnego znaku, że są mistrzostwa - powiedział.
Polski jedynak w NBA zapewnił również, że woda sodowa nie uderzy mu do głowy, a swoją popularność chce wykorzystać do zrobienia czegoś dobrego dla polskiej koszykówki. A duże pieniądze, które zarobi przez kolejne sezony, mogą mu w tym tylko pomóc. - Mamy mnóstwo spotkań przed sezonem i jesteśmy pouczani, żeby dobrze obchodzić się z zarobionymi pieniędzmi. Wielu zawodników kończy jako bankruci, siedzą w więzieniach, a mieli wspaniałe kariery w NBA. Ja jestem szczęśliwy, że mam wokół siebie wspaniałych ludzi i oni budują moją przyszłość. Mamy wiele pomysłów. Na pewno powstanie fundacja, nie wiemy jeszcze kiedy. Mamy mnóstwo zapytań od osób, które potrzebują pomocy, ale mamy też zapewnienie od biura NBA, że jeżeli będziemy czegoś potrzebować, to oni nam pomogą. Będą organizowane imprezy, pomoc charytatywna. Rozmawiam z moim agentem, chcemy w przyszłym roku sprawdzić od Polski trenerów, a być może i zawodników. Robić campy i obozy - zdradził
- Chcę zostać człowiekiem sukcesu nie tylko na parkiecie, ale poza nim. Pieniądze mi nie zawrócą w głowie, bo jeżeli by to się stało, to moi przyjaciele mnie sprowadzą na ziemię. Nie chciałbym, żeby ktoś myślał, że skoro jeżdżę moim BMW M5 to mi woda sodowa uderzyła do głowy. Nie mogę przecież podjechać na trening polonezem, gdzie inni zawodnicy podjeżdżają ogromnymi samochodami. Nie mogę mieszkać w kawalerce, bo po prostu na Florydzie mieszka się inaczej - wyjaśnił.