Nie sądziłam, że praca trenera tak mnie wciągnie - rozmowa z Katarzyną Dydek, szkoleniowcem INEA AZS Poznań

Gdy rok temu władze AZS Poznań powierzały jej rolę pierwszego trenera, dużo ryzykowały. Po zakończeniu sezonu już wiedzą, że chcą dalej pracować z Katarzyną Dydek. A i była reprezentantka Polski nie wyobraża sobie siebie w innej roli, niż na ławce. - Nie sądziłam, że praca trenera tak mnie wciągnie - przyznaje trenerka poznańskich akademiczek w rozmowie z portalem SportoweFakty.pl.

Łukasz Czechowski: 6. miejsce na koniec sezonu to dobry wynik pani drużyny?

Katarzyna Dydek: Muszę przyznać, że miałam apetyt na więcej, czyli 5. miejsce. Jadąc do Torunia wierzyłam, że może nam się udać, mimo tego, że rywalki postawiły nam wysoko poprzeczkę. Nie udało się, ale jak na taki skład, którym dysponowaliśmy, 6. miejsce, to dobry wynik.

Dla pani był to debiutancki sezon w roli pierwszego trenera…

- I był to dla mnie trudny sezon, ale też wiele się nauczyłam. Lubię się uczyć, nie tylko na swoich błędach, ale staram się także wyciągać pozytywne wnioski z cudzych niepowodzeń. Ten rok kosztował mnie też wiele pracy, bo jestem sumienna i zawsze staram się być dobrze przygotowana do każdego meczu czy treningu. Nie chcę być zaskakiwana, więc zawsze mam przygotowane różne warianty, a to wymaga sporo czasu.

Jak wyglądała pani praca trenerska, którą na co dzień nie widać?

- Najczęściej jest to oglądanie do 2-3 w nocy meczów, które właśnie rozegrałyśmy, analizowanie każdej akcji pod kątem tego, czy można było zagrać ją lepiej. Jest to także oglądanie spotkań naszych przeciwniczek, z którymi za chwilę mamy grać, rozpracowywanie ich akcji. Jest to bardzo czasochłonne i kilka razy zdarzyło się, że zasypiałam nad laptopem.

Nie żałuje pani decyzji sprzed kilku miesięcy, by samodzielnie objąć drużynę INEA AZS?

- Gdy rozpoczynałam moją przygodę z trenowaniem, to nie sądziłam, że tam mnie ona wciągnie. Na początku myślałam, że będzie to rodzaj hobby, jeszcze pracując w Lotosie tak mi się wydawało. Oczywiście marzyłam, żeby poprowadzić samemu drużynę, ale nie wierzyłam, że tak szybko to się spełni. A wracając do pytania - oczywiście nie żałuje.

Prezes Paweł Klepka powiedział, że jest zadowolony z pani pracy i chce, aby kolejny rok prowadziła pani zespół. Z drugiej strony również jest taka wola?

- Jak najbardziej tak. Zostaję w Poznaniu, jestem związana z tym miastem, bo grałam tutaj przed wyjazdem do Stanów i po powrocie i to miasto jest mi bliskie. Niektórzy myślą nawet, że jestem stąd, bo poznańska gwara nie jest mi obca.

Przed sezonem mówiła pani, że chce grać najszybszą koszykówkę w lidze. Czy to udało się zrealizować?

- Myślę, że tak, a swojego przekonania nie opieram jedynie na własnych obserwacjach, ale na opiniach innych trenerów, którzy niemal po każdym meczu mówili mi, że gramy bardzo szybką koszykówkę i jesteśmy najszybszym zespołem w Polsce.

Jakich przedsezonowych założeń nie udało się zrealizować?

(dłuższa przerwa)

Czyli wszystko się udało…

- Nie, na pewno nie. Mam niedosyt. Gdyby było inaczej, to zostałoby mi tylko spocząć na laurach, a przecież najlepsza w Polsce nie jestem. Na pewno nie jestem zadowolona ze szczegółów. Po każdej porażce zastanawiałam się, analizowałam, co poszło nie tak. I nie winiłam dziewczyn, tylko szukałam, co ja zrobiłam źle - czy źle przygotowałam zespół, czy źle zrobiłam zmianę, dlaczego w złym momencie wzięłam czas i tak dalej. Zawsze na to patrzyłam w pierwszej kolejności, a dopiero później przychodziło do rozliczania dziewczyn, czyli analizowałam, czy one zrobiły wszystko, czego od nich wymagałam. Jeżeli jednak to ja zrobiłam błąd, czyli wybrałam złą taktykę, przyjęłam założenia, które się nie sprawdziły, to wtedy niestety trzeba przyznać się do błędu, co nie jest łatwe, szczególnie gdy jest się spod znaku barana, ale uczę się tego.

W takim przypadku na treningu jest rozmowa i padają słowa: „Przepraszam, to ja zawiodłam w tym meczu”?

- Nie, aż tak odkryć się nie można. Można coś dać do zrozumienia, pewne rzeczy wyjaśnić dziewczynom, przyznać, że zrobiło się jakieś błędy, ale trzeba równocześnie pokazać, że jest się mocnym.

Bardzo rzadko na ławce trenerskiej podnosi pani głos…

- Bo doskonale wiem, że nie tędy droga, szczególnie z dziewczynami. Mam jeszcze w pamięci własną grę w koszykówkę i widzę, że robiłam te same błędy na parkiecie, które teraz robią moje zawodniczki. Wiem, że jeżeli któraś nie trafiła spod kosza, to nie dlatego, że nie chciała. Może była napierana, może obrona miała przewagę fizyczną, może podanie nie było dobre albo najnormalniej w świecie się przestraszyła. Czasami krzyk pomaga, ale w większości przypadków lepszy efekt dadzą spokojnie, acz dosadnie wypowiedziane słowa. Nie krzyczę też z innego powodu - nie lubię robić z siebie widowiska. Przez większość kariery, właściwie całego życia, ja sama jestem widowiskiem, zwracam na siebie uwagę nie tylko na hali, ale w życiu codziennym.

W zespole INEA AZS, poza Oki Howard, grają wyłącznie polskie zawodniczki. Chciałaby pani, aby w kolejnym sezonie skład był oparty również o Polki?

- Chciałabym ze względu na reprezentację. Sama kiedyś w niej grałam i zależy mi, żeby drużyna narodowa poszła do przodu. Miałabym ogromną satysfakcję, gdyby spod moich skrzydeł wyszły reprezentantki kraju. Byłam trochę w Stanach, wiem jak smakuje chleb z obcej ziemi i mogę powiedzieć, że jestem patriotką i chciałabym, aby polska drużyna dobrze radziła sobie na arenie międzynarodowej - na najbliższych mistrzostwach Europy i później. Już teraz mamy w drużynie trzy reprezentantki, ja oczywiście nie twierdzę, że dzięki mnie trafiły do kadry, ale przynajmniej przez ten mój rok pracy się nie uwsteczniły (śmiech). I to daje mi satysfakcję. Chciałbym dalej pracować z Polkami, nie mówię, że z samymi Polkami. Ale jeżeli mamy mieć w zespole zawodniczkę z zagranicy, to musi być ona zdecydowanie lepsza, niż krajowa koszykarka. Tak było u nas właśnie z Oki Howard.

Co słychać u pani partnera, Joe McNaulla?

- Joe skończył już sezon w Szwecji. Niedługo wraca do Polski, a w czerwcu planujemy wylot do Stanów na finały NBA, które Joe będzie komentował dla Canal Plus.

Źródło artykułu: