Marcin Stefański - walczak, który nigdy nie odpuszcza

WP SportoweFakty
WP SportoweFakty

- Po ostatnim meczu mam zdarte kolana na maksa - śmieje się Marcin Stefański. Wielu nie docenia jego gry, a on nadal robi dobre rzeczy dla zespołu Trefla Sopot, z którym związany jest już od kilkunastu lat.

[b]

WP SportoweFakty: Był pan ambasadorem akcji #Potłuczmyszkło, ale w trakcie meczu był pan także głównym architektem sopockiej defensywy. To pan zrobił tę różnicę, która dała Treflowi piąte zwycięstwo w tym sezonie.[/b]

Marcin Stefański: Sam nie wiem. Nie lubię wypowiadać się na temat swojej gry. Od tego są inni. Cieszę się, że mogłem pomóc, dać drużynie dobrą energię. Na tym udało się nam zbudować dość dużą przewagę. Ale wtedy nie tylko ja byłem na parkiecie. Innym również należą się słowa uznania.

Wszedł pan na parkiet przy wyniku 14:23, a zszedł przy siedmiopunktowym prowadzeniu (40:33). Nie ma w tym przypadku.

- Cieszę się, że ktoś to zauważył. Żałowałem, że nie mogłem pojechać do Dąbrowy Górniczej na ostatni mecz. Tam nie powalczyliśmy, ale odbiliśmy się w spotkaniu z Miastem Szkła Krosno. Wierzę, że ta passa zwycięstw będzie trwała nieco dłużej.

Przed pana wejściem na parkiet Seid Hajrić dwukrotnie ograł Nikolę Markovicia. Z Marcinem Stefańskim już tak łatwo mu nie poszło.

- Nie da się ukryć, że moją największą zaletą jest dobra gra w obronie, motywowanie kolegów do walki. Staram się to robić w każdym meczu. Ostatnio nieźle to wychodzi.

Robi pan te rzeczy, których w statystkach niestety nie widać.

- To prawda. Mimo wszystko wiem, że sopoccy kibice doceniają moją grę. Oni znają się na koszykówce. Podobnie jest z moimi kolegami z drużyny. Wiedzą, że jestem graczem od "czarnej roboty". Mam duże wsparcie z ich strony.

ZOBACZ WIDEO Natalia Partyka: moje życie pokazuje, że niemożliwe nie istnieje

Faktycznie ma pan zdarte kolana po tym meczu?

- Tak. Są zdarte na maksa! (śmiech). Muszę następnym razem pożyczyć od mojej żony nakolanniki.

W PLK nie ma wielu takich koszykarzy, którzy grają z tak dużym zaangażowaniem. Pan "nurkował" po piłkę nawet pod rozgrywających.

- Zdarzyło mi się być w tym meczu dość często na parkiecie. Takim zachowaniem chcę przekazać drużynie energię, pobudzić ją do walki. Później kilku graczy złapało dobry rytm: Marković, Karolak i Ireland. Pociągnęli drużynę do wygranej.

[b]

Podczas meczu pozwoliłem sobie na taki komentarz dotyczący pana osoby. Wydaje mi się, że wielu pana grę wyśmiewa, nie docenia, a mimo wszystko nadal robi pan dobre rzeczy. Jak pan do tego podchodzi?[/b]

- Tak jak mam swoich zwolenników, to mam też przeciwników. To normalne. Jak jadę do innych hal to da się odczuć, że fani rywali nie za bardzo za mną przepadają. Często to odczuwam na "własnej skórze".

Czy Marcina Stefańskiego można nie lubić na parkiecie?

- Ja gram agresywnie, walczę, ale wszystko w duchu fair-play. Nie łamię granic, nikogo brutalnie nie fauluję. Tego w mojej grze nie ma. Nie chcę nikomu krzywdy robić.

Nadal jest pan głodny gry i sukcesów?

- Tak. Ostatnie mecze pokazują, że mam w sobie jeszcze trochę tej energii. Mimo 33 lat na karku potrafię rzucić się na parkiet. Zauważyłem, że ostatnio weterani odgrywają ważne role w zespołach. Mam na myśli Szubargę, Dylewicza czy Witkę. To ważne, żeby młodzi zawodnicy mieli się od kogo uczyć.

Rozmawiał Karol Wasiek

Źródło artykułu: