O Damianie Jeszkem dość głośno zrobiło się w ostatnim tygodniu. Skrzydłowy Rosy Radom w spotkaniu Basketball Champions League z PAOK-iem Saloniki mylił się na potęgę, ale jego dwie niezwykle istotne "trójki" w trzeciej dogrywce znacząco przybliżyły Rosę do końcowego zwycięstwa. Podobnie mogło być w sobotni wieczór w Ergo Arenie w starciu z Treflem Sopot.
W decydującej akcji meczu Wojciech Kamiński tak rozrysował zagrywkę, że młody rzucający znalazł się na wolnej pozycji. Mógł dać Rosie dogrywkę, ale piłka po jego rzucie wykręciła się z kosza.
- Wszystko wyglądało znakomicie. Akcja była idealnie zaplanowana, ale ostatecznie piłka nie znalazła się w koszu. Biorę to na siebie, bo miałem otwartą pozycję do rzutu. Nikogo w moim pobliżu nie było. Filip Dylewicz był z dwa metry ode mnie - tłumaczy Jeszke, który w ostatnim czasie coraz częściej decyduje się na rzuty z dystansu.
- Mam dużo otwartych pozycji podczas spotkań. Trzeba wykorzystywać błędy w obronie rywali. Sam dużo pracuję nad rzutem na treningach i zależy mi na tym, by skuteczność była jak najlepsza - przyznaje 21-letni rzucający.
ZOBACZ WIDEO Krychowiak o swoim stylu. "Czy poprawiam fryzurę w przerwie? Nie mogę odpowiedzieć"
Jeszke nie ukrywa jednak, że dąży do tego, by być wszechstronniejszym graczem. - To nie jest tak, że będę tylko strzelcem i o innych aspektach gry zapomnę. Chcę być bardziej uniwersalny - zauważa.
W kontekście jego osoby często dyskutuje się nad kwestią techniki rzutu. Jego jest dość niekonwencjonalna, z czego gracz zdaje sobie sprawę. Nie zamierza jednak jej zmieniać.
- Co prawda często słyszę negatywne opinie na temat techniki mojego rzutu, ale ja nie chcę jej zmieniać. Nie zwracam na to uwagi. Rzucam tak, jak mi jest wygodnie. Dopóki wpada, to po co cokolwiek zmieniać? - pyta Jeszke.
W tym sezonie w czterech meczach zawodnik trafił 8 z 17 rzutów z dystansu, co daje mu 47-procentową skuteczność.