[b]
WP SportoweFakty: W poprzednich latach był pan bardzo aktywny w mediach. Często udzielał wywiadów. Tego w ostatnim sezonie we Włoszech nie było. Dlaczego? Czy to była pana zamierzona strategia działania, aby się nieco odciąć od prasy?[/b]
Aleksander Czyż: Tak, to prawda. Dzięki obecności w mediach mogłem się nieco wypromować. Ludzie mogli zobaczyć, jak rozwija się moja kariera. Doszedłem jednak do takiego punktu, w którym chciałbym, żeby za mną zaczęły przemawiać wyniki i statystyki. Faktycznie ta częstotliwość wywiadów w Polsce znacząco zmalała. Ale ci, co są zainteresowani i chcą być bardziej na bieżąco z moją osobą, to zapraszam ich do śledzenia mnie na Instagramie, Facebooku czy Twitterze.
Czyli z włoskimi dziennikarzami normalnie pan rozmawiał?
- Tak, ale też nie za często. We Włoszech dziennikarze umawiają się ze mną na wywiady, ale też staram się nie za dużo mówić.
ZOBACZ WIDEO: Paraolimpijczycy aklimatyzują się w Brazylii (źródło TVP)
{"id":"","title":""}
Ten poprzedni sezon był chyba na tyle dobry, że zapomniał pan już o nieudanym pobycie w PGE Turowie Zgorzelec?
- Miałem dużo szczęścia, że we Włoszech trafiłem na bardzo dobrego trenera i fajną drużynę. Giorgio Tesi Group Pistoia okazała się świetnym wyborem z mojej strony, mimo że dołączyłem do zespołu 2-3 dni przed pierwszym meczem w sezonie. Nie miałem żadnego przygotowania, ale od początku złapałem dobrą chemię w chłopakami z drużyny i nić porozumienia ze sztabem szkoleniowym. To okazało się kluczowe. Bardzo mi się tam podobało i to pod wieloma względami.
Jak pan w ogóle trafił do zespołu Pistoi?
- Było to spowodowane kontuzją Marcusa Thorntona. On tam miał być pierwszą opcją, ale Amerykanin miał problemy z kolanem. Zaliczył tylko jeden trening z drużyną. Resztę czasu spędził w gabinetach fizjoterapeutycznych i w siłowni. Nie był do dyspozycji trenera, ale władze klubu zdecydowały się go zostawić w zespole na kolejny sezon. Teraz nadejdzie jego czas.
Nie chciał pan na dłużej zostać w tym klubie?
- Chciałem zostać, ale ze względu na to, że miałem dobry sezon to na rynku pojawiły się lepsze i ciekawsze opcje. JuveCaserta Basket zaproponowała mi kontrakt na dobrych warunkach, ale, tak jak mówiłem wcześniej, w Pistoi ważną umowę ma Thornton, który jest podobnym zawodnikiem do mnie i nie było sensu, abym tam dalej grał. Co prawda trenerzy bardzo chcieli ze mną dalej współpracować, ale do głosu doszły sprawy budżetowe-finansowe, które przeważyły moją decyzję.
Czy to nie jest trochę tak, że Pistoia jest taką trampoliną do lepszego klubu, w którym zarabia się większe pieniądze?
- Dokładnie. Do Pistoi zawodnicy przychodzą najczęściej po to, żeby się wybić i zapracować na lepsze umowy. Tam gracze mają pole do zaprezentowania swoich umiejętności i w wielu wypadkach podpisują kontrakty w innych klubach. Rzadko się zdarza młodszym koszykarzom pozostać w Pistoi na więcej niż jeden sezon.
W pana przypadku tak właśnie się stało.
- Śmiało mogę powiedzieć, że w Pistoi rozegrałem najlepszy sezon w karierze. Pokazałem, że świetnie czuję się na włoskich parkietach. Moje nazwisko z roku na rok jest tam coraz bardziej znane i teraz jest mi łatwiej znaleźć pracę. Kluby wiedzą, że zaadoptowałem się do warunków w lidze, znam trochę język i kulturę. A to jest cenne.
Co mają w sobie Włochy, że tak chętnie podpisuje pan tam kontrakty?
- Poziom ligi jest wysoki i sytuacje finansowe klubów są stabilne. A to są ważne elementy dla każdego zawodnika. Wiele włoskich drużyn gra w europejskich pucharach, co podwyższa markę tej ligi. Z Włoch łatwo dostać się do jeszcze lepszych lig, a rozgrywki są pilotowane przez scautów z NBA. Na dodatek życie we Włoszech mi odpowiada.
[b]
Tej frajdy z gry w koszykówkę nie było w ekipie PGE Turowa Zgorzelec?[/b]
- Zespół był już całkowicie skonstruowany, a ja do niego dołączyłem w połowie sezonu. Nigdy nie jest łatwo wejść do drużyny w trakcie rozgrywek, kiedy te wszystkie role są już obsadzone. Była duża konkurencja pod koszem i zabrakło nieco minut, by się odpowiednio dopasować i złapać rytm meczowy.
Do tego trener Rajković widział pana w roli niskiego skrzydłowego.
- To fakt. Później próbowano mnie przerzucić na czwórkę i piątkę, ale trener Rajković głównie widział mnie w roli skrzydłowego.
W Pistoi podobno grał pan nawet na piątce. To prawda?
- Tak. Trener upodobał sobie grę tzw. small-ballem. Wychodziło to nam dobrze. We Włoszech są drużyny, które coraz częściej grają w ten sposób, ale nadal są zespoły, które grają wysokimi fizycznymi środkowymi.
Pana marzenia o grze w NBA zostały odłożone na bok?
- Zmieniłem nieco tok myślenia. Chcę grać w pewne karty. Obrałem kurs na Europę. Chcę ustatkować się w lidze włoskiej. Gdyby mi się udało wybić i wyrobić pozycję, to wówczas mogę zaatakować NBA. Na razie jednak myślę o dobrych występach w reprezentacji Polski i JuveCaserta Basket.
Rozmawiał Karol Wasiek