Filip Dylewicz: Nie jestem emerytem. Do Trefla nie wróciłem dla pieniędzy

Zdjęcie okładkowe artykułu: WP SportoweFakty
WP SportoweFakty
zdjęcie autora artykułu

- W środowisku koszykarskim utarło się że żądam horrendalnych kwot. To są bzdury. Po pierwsze, kluby nie mają już tak wielkich budżetów, a po drugie, do Trefla nie wróciłem dla pieniędzy - mówi Filip Dylewicz, nowy zawodnik Trefla Sopot.

W tym artykule dowiesz się o:

[b]

WP SportoweFakty: Czy Filip Dylewicz jest konfliktowym zawodnikiem?[/b] Filip Dylewicz: Widzę, że wywiad zaczynamy od mocnego uderzenia. Faktycznie docierają do mnie takie informacje, że ludzie w ten sposób o mnie mówią. Wiadomo, że każdy z nas ma charakter i czasami coś do powiedzenia. Wszystko jednak w granicach zdrowego rozsądku. Ja jestem sobą, czyli ambitnym koszykarzem, który zawsze gra do końca. Przegrywać przecież nie lubi nikt. Także ci, którzy nigdy zawodowo nie uprawiali sportu. Takie opinie pana wkurzają? - Nie przejmuje się tym. Serio. Osoby, z którymi przebywam i rozmawiam na co dzień, podkreślają, że jestem pozytywnym człowiekiem i tego się trzymam. W swojej głowie utrwalam sobie taki wizerunek, a nie obraz konfliktowej i negatywnej osoby, bo to po prostu nie jest prawda.

ZOBACZ WIDEO Iwona Niedźwiedź: Mamy ogromną szansę na medal (źródło TVP)

{"id":"","title":""}

Zastanawia mnie fakt, dlaczego tak długo szukał pan pracy, mimo że poprzedni sezon był jednym z najlepszych w pana karierze. - Trzeba zacząć od tego, że te rozmowy z klubami rozpoczęły się niemal po zakończeniu ostatniego sezonu. W maju i czerwcu działacze nie wiedzą jednak, ile będą mieli pieniędzy do przeznaczenia na nowe rozgrywki i trudno cokolwiek ustalić. Czy ostatnie tygodnie były trudne? - Początek wakacji nie był łatwy. Nie do końca wiedziałem, czego mogę się spodziewać. Zawsze miałem podpisane długoletnie kontrakty i nie musiałem martwić się o to, co będę robił w następnym sezonie. Raz tylko w życiu podpisałem roczną umowę. To było jak wyjeżdżałem do Włoch, ale wówczas wszystko załatwił mój agent i ja tylko zatwierdziłem całą sprawę. Teraz sytuacja była dla mnie kompletnie nowa, ale też mnie ona czegoś nauczyła. To już jest jednak przeszłość. Jestem zawodnikiem Trefla, klubu, w którym wszystko się zaczęło. Bardzo cieszę się z tego powodu. W połowie maja w rozmowie z WP SportoweFakty otwarcie pan przyznał, że chce wrócić do Trefla Sopot. Wówczas jednak nic na to nie wskazywało, że kibice znów będą pana oglądać w żółto-czarnej koszulce. Tym wywiadem chciał pan dać sygnał działaczom do powrotu? - Zadałeś mi wówczas konkretne pytanie i ja na nie odpowiedziałem. Nie ma w tym wielkiej filozofii. Myślę, że nikt taką odpowiedzią nie był zaskoczony. Trefl zajmuje w moim sercu wyjątkowe miejsce i nigdy nie ukrywałem faktu, że to właśnie w tym klubie chciałbym zakończyć karierę. Cieszę się, że te marzenia będę mógł spełnić. Wówczas wydawało się, że obierze pan kurs na Słupsk. Nawet prezes Andrzej Twardowski przyznał, że widzi pana w drużynie na kolejny sezon. Dlaczego ostatecznie nie doszło do tego transferu? Rozbiło się o pieniądze? - Czy byłem blisko Energi Czarnych Słupsk? Myślę, że to zbyt odważne stwierdzenie. Ciekawostką jest fakt, że o samym zainteresowaniu klubu moją osobą dowiedziałem się za sprawą waszego portalu. Na pewno miło mi się zrobiło. Następnie spotkałem się z panem Twardowskim. Podczas rozmowy prezes Energi Czarnych przedstawił mi swoją wizję zespołu. Byłem brany pod uwagę. Usłyszałem także kwotę rocznego kontraktu. Przyjąłem ją do wiadomości, ale decyzji nie podjąłem od razu. Daliśmy sobie czas do namysłu. Podobno otrzymał pan także ofertę ze Stelmetu BC Zielona Góra. Dlaczego nie podpisał pan kontraktu z mistrzem Polski? Ostatnie informacje o klubie wpłynęły na decyzję? - Oferta z Zielonej Góry była jedną z kilku, które otrzymałem. Każdą rozważałem pod wieloma aspektami, także tą ze Stelmetu. Wybrałem Trefla i jestem przekonany, że był to najlepszy wybór. [nextpage] To prawda, że to pan wykonał pierwszy telefon do Kazimierza Wierzbickiego? - Tak. Zadzwoniłem i poprosiłem o spotkanie. Prezes Wierzbicki zaprosił mnie do swojego domu. W bardzo sympatycznej atmosferze porozmawialiśmy, wymieniliśmy się poglądami na temat ewentualnej współpracy. Pan Kazimierz poprosił mnie o chwilę do namysłu, tak aby porozmawiać z innymi osobami w klubie. Cierpliwie czekałem na telefon i się doczekałem. Odpowiedź była pozytywna. Powiedzmy sobie szczerze. Gdyby nie Kazimierz Wierzbicki, to by pana w klubie nie było. - To fakt. Prawda jest taka, że mojej osoby nie było w początkowych planach budowy drużyny na kolejny sezon. Myślę, że mój telefon do pana Wierzbickiego wiele zmienił. Chcę powiedzieć jedną rzecz. Nie wróciłem do Trefla dla pieniędzy. Takie opinie bardzo mnie bolą. Są krzywdzące, nawet bardziej od tych, że jestem konfliktową osobą. W środowisku koszykarskim utarło się że żądam horrendalnych kwot. To są bzdury. Po pierwsze, kluby nie mają już tak wielkich budżetów, a po drugie, do Trefla nie wróciłem dla pieniędzy. [b]

Zagrały sentymenty?[/b] - Wiadomo, że pieniądze też są ważne, ale one nie były w tym momencie najważniejsze. Chciałem wrócić do domu i tutaj zakończyć swoją karierę. Bardzo mi na tym zależało. Cieszę się, że uda mi się te marzenia zrealizować. Co pan poczuł podczas pierwszego wejścia do hali Stulecia? Jakie emocje panu towarzyszyły? - Szczerze? Miałem takie odczucie jakbym wyszedł stamtąd dwa dni temu. Te trzy lata w Zgorzelcu minęły błyskawicznie. Nie ukrywam, że serce mocniej zabiło podczas otwarcia drzwi Hali Stulecia. Przywitał mnie ochroniarz, który powiedział, żebym zmienił miejsce parkingowe. Trudno to opisać. Wspaniałe uczucie znów być w Sopocie. Powrót do Trefla jest dodatkowym impulsem? Możemy spodziewać się jeszcze lepszej gry z pana strony? - Nie chcę niczego obiecywać, ale czuję się podwójnie zmotywowany do gry. Jestem głodny sukcesów z Treflem Sopot. Denerwują mnie opinie ludzi, którzy mówią, że jestem emerytem. Odpowiadam im jasno - mam 36 lat, ale czuję się, jakbym miał dziesięć lat mniej. Będę chciał to udowodnić na parkiecie. Jak pan będzie wspominał pobyt w Zgorzelcu? - Jestem bardzo szczęśliwy, że miałem szansę reprezentować PGE Turów Zgorzelec. W tym czasie udało się zdobyć pierwsze mistrzostwo w historii klubu. To był wyjątkowy moment, tym bardziej, że zdobyłem statuetkę MVP. Tamten sezon napędził pozytywnie na kolejne lata, że z wielką przyjemnością będę wspominał pobyt w Zgorzelcu, który stał się moim drugim domem.

Rozmawiał Karol Wasiek

Źródło artykułu: