Tomasz Gielo: Mój "american dream" jeszcze się nie zakończył

Materiały prasowe / Andrzej Romański/PZKosz
Materiały prasowe / Andrzej Romański/PZKosz

Tomasz Gielo podpisał swój pierwszy kontrakt w Europie, ale zapowiada, że w przyszłości będzie chciał wrócić do Stanów Zjednoczonych. - Wciąż marzę o grze w NBA - mówi reprezentant Polski.

W tym artykule dowiesz się o:

[b]

WP SportoweFakty: Dlaczego wybrał pan ofertę DKV Joventut Badalona?[/b]

Tomasz Gielo: Nie ukrywam, iż bardzo cieszę się z tego powodu, że to właśnie w Hiszpanii rozpocznę swoją profesjonalną karierę. Uważam, że to świetne miejsce do rozwoju. Każdego dnia będę walczył z bardzo dobrymi zawodnikami. A to jedyny sposób, by podnosić swoje umiejętności. Aczkolwiek doskonale wiem o tym, iż nic nie będzie mi dane za darmo. Muszę samemu na wszystko zapracować. Jestem jednak na to gotowy.

Podpisanie kontraktu w lidze hiszpańskiej to spore wyróżnienie dla koszykarza. Nie każdy ma taką możliwość.

- To prawda i dlatego, gdy usłyszałem, że pojawiła się oferta z ligi hiszpańskiej, to długo się nie zastanawiałem. Nie ukrywam, że sporym magnesem przyciągającym mnie do klubu była postać trenera, Diego Ocampo, który doskonale mnie zna. Trenował on bowiem młodzieżowe reprezentacje Hiszpanii. Miałem okazję przeciwko niemu grać podczas mistrzostw Europy i świata. A tak się akurat składało, że z Hiszpanami zawsze rozgrywałem dobre spotkania.

ZOBACZ WIDEO Łukasz Kubot: w tych warunkach singliści dominują (źródło TVP)

{"id":"","title":""}

Wiem, że miał pan także inne oferty. Podobno kusząca była propozycja z ligi niemieckiej.

- Zgadza się. Były inne opcje, ale gdy na tapecie pojawiła się Hiszpania, to od razu się na nią zdecydowałem. Czasami człowiek ma takie przekonanie, że jak pojawia się dana okazja, to trzeba ją po prostu brać. Ja tak miałem z ofertą z Badalony. Czułem ten dobry "feeling". Długo się nie zastanawiałem. Przy okazji duże podziękowania dla agenta, że udało mu się sfinalizować tę transakcję.

To roczny kontrakt?

- Tak. Po roku gry w Hiszpanii będę miał możliwość swobodnego podjęcia kolejnej decyzji. Nie chcę jednak na razie tak daleko wybiegać do przodu. Koncentruję się na krótkoterminowych celach. Na nich mi najbardziej zależy.

To zamknijmy jeszcze kwestię innych ofert. Czy z TBL również było zainteresowanie?

- Było kilka telefonów z różnych klubów, ale mając oferty z innych lig, w ogóle nie brałem tej możliwości pod uwagę. Nie mam nic przeciwko grze w TBL, ale uważam, że na razie muszę rozwijać swoje umiejętności w silniejszych ligach.

Czy to jednocześnie zamyka pana "american dream"?

- Nie wydaje mi się. Miałem okazję spędzić aż pięć lat w Stanach Zjednoczonych. To naprawdę spory kapitał, a jednocześnie przygoda życia. Nie powiedziałem jednak ostatniego słowa. Jeżeli w przyszłości pojawi się kolejna oferta na grę w Lidze Letniej, to na pewno się na nią zdecyduję. Trzeba zaryzykować, postawić wszystko na jedną kartę.

Jak pan ocenia swój pobyt na tegorocznej Lidze Letniej?

- Bardzo pozytywnie. Możliwość przebywania w klubie z najlepszej ligi świata, gdzie na każdym treningu był główny trener i GM, to było coś wyjątkowego. Drużynę podczas Ligi Letniej prowadził jeden z głównych asystentów. Zebrałem cenne doświadczenie.

Na co trenerzy zwracali panu uwagę? Co wymaga poprawy?

- Usłyszałem w Philadelphii, że mam doskonale warunki do tego, by być w przyszłości niskim skrzydłowym. Trenerzy zwracali mi uwagę na to, żebym poprawił swoją decyzyjność w grze jeden na jeden z piłką. Mówią, że mam wystarczającą liczbę manewrów, by ograć swojego rywala, ale czasami wygląda to tak, że boję się zaryzykować i podjąć tę grę. To jednak przyjdzie z wiekiem i doświadczeniem.

Fajnie było również to, że jak już wyjeżdżałem, to otrzymałem bardzo pozytywnego sms-a od trenera. Napisał mi, żebym się nie poddawał i cały czas walczył o swoje. Miał na myśli grę w NBA, a to jest właśnie moje marzenie.

W wakacje miał pan także okazję trenować z wielkimi klubami z Los Angeles. Takie wspomnienia chyba zostaną już na zawsze w pamięci?

- To fakt. Pamiętam, jak kiedyś Adam Wójcik pojechał do Stanów Zjednoczonych i wrócił do Polski ze skarpetkami z drużyn NBA. Mam nadzieję, że moje też przetrwają tak długi czas. Pobyt w Los Angeles wspominam bardzo pozytywnie. To spora frajda, że mogłem zobaczyć, jak działają tak wielkie organizacje.

Co pan otrzymał na pamiątkę z tych klubów?

- Na każdym treningu otrzymuje się sprzęt. Zazwyczaj w komplecie znajdują się: koszulka treningowa, spodenki, bielizna sportowa, skarpetki. W Philadelphii otrzymałem także czapkę i koszulkę do noszenia na co dzień. Takie małe gesty bardzo cieszą.

Wydaje się, że z perspektywy czasu można powiedzieć, że podjął pan słuszną decyzję przenosząc się do Ole Miss Rebels.

- Też mi się tak wydaje. Kontuzja na ostatnim roku studiów w Liberty dała mi dwie możliwości - powrót do Europy albo pozostanie na kolejny rok w Stanach Zjednoczonych. Zdecydowałem się na tę drugą opcję. Nie czułem się jeszcze na tyle pewny swego, by zagrać na Starym Kontynencie. Pojawiła się oferta z Ole Miss Rebels i długo się nie zastanawiałem, ponieważ miałem możliwość gry w bardzo mocnej konferencji.

Teraz pana drogą pójdzie Dominik Olejniczak.

- To prawda. Trenerzy z uczelni bardzo często podpytywali mnie o jego osobę. Widać było, że zespół Ole Miss chciał zakontraktować Dominika, który przyjechał na wizytę. Ugościłem go. Przekazałem mu swoje opinie na temat uczelni.

Rozmawiał w Wałbrzychu
Karol Wasiek

Komentarze (0)