Łukasz Majewski grał w Rosie Radom w latach 2013-2015. Przed trwającym sezonem wraz ze szkoleniowcem, Markiem Łukomskim przeniósł się do King Wilków Morskich Szczecin. - Ten mecz będzie szczególny może na początku. Jak się wychodzi jest zawsze taki moment adrenalinki, bo się będzie grało przeciwko swoim kolegom. W trakcie meczu nie ma to wpływu. Gdy już się złapie rytm to jest dyspozycja dnia - mówi kapitan drużyny z Pomorza Zachodniego.
Na niedzielny pojedynek ze Startem Lublin przybyło 2150 widzów. Efektowne zwycięstwo (121:70) oraz przyjazd zdobywcy Pucharu Polski powinien zachęcić jeszcze liczniejszą grupę fanów do odwiedzenia Azoty Areny. - Chciałbym z góry zaprosić wszystkich kibiców. Zdaję sobie sprawę z tego, że ludzie mają swoje obowiązki. Jest środa, ale mam nadzieję, że przyjdą jeszcze liczniej niż w niedzielę - przekonuje Łukasz Majewski.
Po pojedynku ze Startem Lublin, King Wilki Morskie zebrały sporo pochwał. To zrozumiałe, gdyż siódmy zespół Tauron Basket Ligi zagrał na fantastycznej skuteczności. - Chciałoby się więcej takich meczów. Dobrze, że nie trzeba było się bardziej namęczyć, tylko udało się od samego początku kontrolować spotkanie. Wydaje mi się, że nie straciliśmy sił. Trzeba się szybko zregenerować na środę, bo przed nami bardzo ważne spotkanie. Mamy świadomość, że gdyby się udało wygrać z Rosą, to będzie fajny pozytyw w rywalizacji o play-offy - ocenia skrzydłowy szczecińskiej ekipy.
Niezwykłe wrażenie zrobiła pierwsza połowa. Gospodarze zdobyli 69 punktów. Do ostatniej minuty drugiej kwarty trafili 10/10 prób trzypunktowych, lecz wtedy pomylił się Maciej Majcherek i 100 proc. skuteczności nie udało się zachować do przerwy. - Było sporo otwartych pozycji i wolnego miejsca. Mieliśmy więcej czasu na rzut i dlatego byliśmy skuteczniejsi. Oby takich rzutów było jak najwięcej, bo mimo wszystko otwarte pozycje trzeba jeszcze wykorzystać - tłumaczy Majewski.
King Wilki po przerwie nie zlekceważyły przeciwnika i jeszcze powiększyły przewagę, która w pewnym momencie wynosiła nawet 55 punktów. - Jak się ma kogoś na deskach to brzydko mówiąc trzeba go dobić. Nie wolno sobie pozwolić na to, żeby przeciwnik się podniósł i uwierzył, że może coś ugrać. Fajnie, że od samego początku przycisnęliśmy i kontrolowaliśmy spotkanie - analizuje nasz rozmówca.
Powtórzenie takiej skuteczności w środowym starciu z Rosą Radom będzie praktycznie niemożliwe. Są jednak inne elementy, które mogą przechylić szalę zwycięstwa na korzyść niżej notowanej drużyny. - Rozmawiamy tylko o ataku, ale trzeba zwrócić uwagę, że graliśmy bardzo dobrą obronę. Myślę, że to był klucz do zwycięstwa. Mieliśmy sporo łatwych punktów i uważam, że z tego zrobiła się taka przewaga - kończy zawodnik, który w niedzielę zdobył 16 punktów.