Los znów skojarzył na etapie ćwierćfinału ekipy Stelmetu Zielona Góra i Asseco Gdynia. W poprzednim sezonie gdynianie sporo krwi napsuli zielonogórskiej ekipie. Podopieczni Davida Dedka wygrali jedno spotkanie w Winnym Grodzie i zyskali przewagę parkietu. W Gdyni po dwóch emocjonujących spotkaniach lepsi okazali się koszykarze Stelmetu.
[ad=rectangle]
Gdynianie w ostatnich dwóch meczach oszczędzali swoich podstawowych zawodników. Na parkiecie nie pojawili się Piotr Szczotka, Przemysław Frasunkiewicz, A.J. Walton i Ovidijus Galdikas.
Spotkanie z MKS-em Dąbrowa Górnicza zakończyło się zwycięsko dla gdynian, z kolei w starciu ze Śląskiem Wrocław - żółto-niebiescy musieli uznać wyższość rywali. - Myślę, że zostawiliśmy sporo serca na boisku. Walczyliśmy ambitnie, chcieliśmy grać agresywnie od samego początku. Taką koszykówkę preferujemy. W tym czujemy się mocni - mówi Jakub Parzeński, podkoszowy Asseco Gdynia, dla którego był to powrót do Wrocławia.
- Fajnie było znów wrócić do Wrocławia i ponownie wystąpić przed tą publicznością - zaznacza zawodnik.
Gdynianie rozpoczęli całkiem nieźle, bo po kilku minutach prowadzili 16:5, ale później do głosu doszli wrocławianie, którzy zaczęli napędzać grę. - Na początku mecz Śląsk był nieco ospały, ale później się obudził i podkręcił tempo. Mieliśmy spore problemy z obroną pick&rolli - uważa Parzeński, który z optymizmem patrzy w stronę zbliżających się play-offów.
- Przegraliśmy mecz, ale teraz przygotowujemy się do play-offów. Chcemy sprawić tam niespodziankę - komentuje gracz.