Rywalki rozpoczęły nadspodziewanie słabo. Jakby zupełnie nie skoncentrowały się i myślały, że misja zostanie sama wypełniona. Wiślaczki doskonale wyglądały w tym fragmencie. Za sprawą wszechstronnej Allie Quigley wygrywały 6:0, co pozytywnie zaskakiwało. Szczególnie, że podopieczne Stefana Svitka potrafiły wywierać presję, mocniej zaatakować nie tylko pod własnym koszem. Niestety olbrzym wkrótce się przebudził. Rosjanki odpowiedziały trzema kontrami. Wcale nie szukały rozwiązań z najbliższej odległości. Raczej wykorzystywały wolną przestrzeń w okolicach 4-5 metra prezentując zdumiewającą perfekcję. Sandrine Gruda trafiała niczym podczas treningu. Pierwszą kwartę udanym manewrem zakończyła Ewelina Kobryn, która długie lata spędziła w stolicy Małopolski. Rezultat wówczas wskazywał 13:20 i stało się jasne, że gospodynie nie mogą dopuścić, by dystans ten osiągnął pokaźniejsze rozmiary. Wtedy bowiem szanse zmalałyby diametralnie.
[ad=rectangle]
Trochę optymizmu w serca kibiców wlała Quigley, dokładając "trójkę" zaraz po wznowieniu gry, tyle że wyczyn ten powtórzyła Siliva Dominguez. Ekipa UMMC stale budowała korzystną pozycję. Starała się dość twardo bronić, więc krakowianki stosunkowo rzadko dochodziły do głosu. Zwłaszcza jeśli chodzi o pole trzech sekund. Stąd ciężar odpowiedzialności za zdobywanie punktów spoczywał głównie na barkach obwodowych. Jednak to za mało chcąc pokonać czołowy klub całych rozgrywek. Kwintesencją znakomitych umiejętności przyjezdnych był rzut Diana Taurasi. Amerykanka widząc, że upływają 24 sekundy akcji jej drużyny bez namysłu przymierzyła stojąc blisko 10 metra. Celnie.
Zanim nastała długa przerwa przypomniała o sobie Gintare Petronyte. 25-latka nadrobiła wcześniejsze pudła, dwa razy oszukując defensorki gości. Spowodowała, że Biała Gwiazda przegrywała w połowie starcia 29:37. Nie należało tego uznawać za wielką barierę. Przy pomocy szczęścia i dobrej skuteczności istniała opcja wyrównania, aczkolwiek przeciwnik odkąd objął prowadzenie nie utracił kontroli nad wydarzeniami.
Kolejny raz w obecnym sezonie mistrzynie Polski potwierdziły, że lepiej idzie im w drugiej połowie. Tym razem znów postanowiły przyspieszyć i na parkiecie zrobiło się ciekawie. Najpierw podania partnerek spożytkowała wspomniana Litwinka, która notabene wypadła znacznie korzystniej niż Jantel Lavender. Potem wsparła ją Courtney Vandersloot, efektem czego wynik brzmiał 39:43. Marzenia o sukcesie pozostawały realne.
Warto podkreślić, że małopolski zespół też kawał energii poświęcił obronie. Skrupulatnie pilnował poszczególnych koszykarek UMMC, nie dając im poruszać się tak swobodnie jak w poprzednich odsłonach. Zresztą faworytowi ewidentnie brakowało polotu. Przynajmniej częściowo udało się wybić go z rytmu.
W decydującej batalii przy Reymonta po cichu liczono na niespodziankę. Wszak kolektyw znad Uralu nie posiadał bezpiecznej przewagi. Niemniej kawał pożytecznej roboty wykonała Kristi Toliver. Gdy Wisła realnie zagrażała inteligentna rozgrywająca wzięła sprawy w swoje ręce. Praktycznie indywidualnie oddaliła niebezpieczeństwo, a ulubienicom publiczności chyba podcięła skrzydła.
Doświadczenie i świadomość, że cel znajduje się blisko nie pozwoliły potentatowi żeńskiego basketu zmarnować okazji. Całe spotkanie rozstrzygnął wedle zamiarów.
Wisła Can Pack Kraków - UMMC Jekaterynburg 56:66 (13:20, 16:17, 13:11, 14:18)
Wisła Can Pack: Quigley 17, Lavender 8, Petronyte 8, Vandersloot 6, Abdi 6, Żurowska 6, Ouvina 5,
UMMC: Toliver 18, Gruda 16, Parker 13, Dominguez 6, Taurasi 5, Kobryn 4, Popova 4.