Po ludzku miałem tego dość - wywiad z Piotrem Pamułą, obrońcą Anwilu Włocławek

- Zdaję sobie sprawę z tego, że jak skończę koszykówkę, to z moim zdrowiem będzie mi ciężko wstawało się rano z łóżka. Biorę to jednak w ciemno - Piotr Pamuła opowiada o powrocie do gry po kontuzji.

Michał Fałkowski: Od pewnego momentu swojej kariery częściej jesteś kibicem, aniżeli czynnym graczem. Wracasz po kontuzji - już po raz kolejny...

Piotr Pamuła: Rzeczywiście ostatni czas, powiedzmy ostatnie kilkanaście miesięcy, nie jest dla mnie udany. Teraz wracam, ale uczciwie przyznam - ja cały czas wracam do zdrowia. To nie jest zakończony etap. Cały czas pracuję nad tym, by z moimi stopami i ogólnie całym ciałem było lepiej. Nie wiem ile tych kontuzji miałem w ostatnim czasie, tych drobnych to nawet nie liczę, pomijając fakt, że bóle, mniejsze lub większe, stały się nieodłącznym elementem mojego życia. Ale cóż, mam nadzieję - po raz kolejny - że to już naprawdę koniec z tym.
[ad=rectangle]
Wyczerpałeś limit do końca kariery…

- Do końca kariery to pewnie nie. Nie da się wszystkiego wyeliminować, a ja nie mam ciała Piotra Szczotki (śmiech).

To jest ważny wątek. Słyszałem opinię, że nie masz ciała do koszykówki.

- Też takie słyszałem, ale to co? Mam przestać grać? Nie ma takie możliwości. W porządku, nie mam może ciała atlety, zawsze byłem chudy, mam budowę po mamie, która jest drobną kobietą, ale to nie jest argument, żeby zrezygnować.

Jak się obecnie czujesz? Rozegrałeś już dwa mecze po powrocie, oba w szerokim wymiarze czasowym.

- Do optymalnej formy jeszcze bardzo daleko. Dwa i pół miesiąca byłem z boku zespołu i... co tu dużo mówić: były momenty naprawdę słabe. Wracałem do domu, włączałem telewizor, żeby coś do mnie gadało, jakieś głupawe programy, albo patrzyłem się w ścianę i po ludzku miałem tego po prostu dość. Dość wszystkiego: rehabilitacji, chodzenia na halę, przyglądania się moim kolegom.

Psychicznie jesteś zmęczony?

- Psychika koszykarza ma dwie składowe: to, co się dzieje na parkiecie w ogóle nie jest powiązane z tym, co dzieje się poza nim. Gdy wyszedłem na parkiet w meczu z Treflem kompletnie nie myślałem o tym, że miałem ostatnio kontuzję, że muszę uważać. Po prostu grałem. Byłem bardzo szczęśliwy z tego powodu, że mogłem wrócić do piłki, na parkiet. Pamiętam, że pierwszy trening, na który pozwolili mi lekarze to było jeden na jeden, dwa na dwa na całym parkiecie. Trochę biegania było, ale... jakie to przyjemnie! Poza meczami jednak nie zawsze było różowo.

Opowiedz o tym. Czy jako zawodnik, który w ostatnich, powiedzmy, dwóch latach, więcej się rehabilitował i koncentrował na kolejnych powrotach na parkiet, niż grał i trenował z zespołem, czujesz się przez to, paradoksalnie, mocniejszy? Może jest tak, że teraz - odpukać w niemalowane - ewentualna kolejna kontuzja cię już nie wzruszy?

- Odpukać (Piotrek odpukuje w stół - przyp. M.F.)... Wszystko zależy od czasu. Jeśli wrócę i, odpukać, znowu coś mi się stanie, to sam już nie wiem, co to będzie. Ale uraz za jakieś dwa-trzy lata jest do udźwignięcia. Generalnie każdy uraz jest bardzo ciężki nie tylko fizycznie, ale i psychicznie. Na pewno po pierwszej czy drugiej kontuzji czułem się inaczej, niż po tej ostatniej. Powroty były dla mnie łatwiejsze. Ale ostatnio? To przecież była chyba moja piąta kontuzja w ostatnich dwóch latach. Momenty wyczerpania, tego psychicznego, pojawiły się. Nie chcę powiedzieć, że czuję się słabszy, ale na pewno potrzebuję stabilizacji.

Piotr Pamuła wrócił na parkiet po kolejnej kontuzji
Piotr Pamuła wrócił na parkiet po kolejnej kontuzji

Nie odbieraj tego jako atak na siebie, ale muszę o to zapytać - może nie trenujesz tak, jak powinieneś i stąd te urazy?

- Bardzo możliwe, że tak było i to są konsekwencje zaniedbań z lat poprzednich. Obecny trener odnowy Anwilu Włocławek, Arek Markiewicz, ma wręcz obsesję na punkcie tego, by dojść do przyczyny dlaczego tak to jest ze mną. Opinii jest mnóstwo i zawsze znajdzie się ktoś kto powie: można lepiej trenować, mocniej trenować, bardziej dbać o zdrowie, jakaś stabilizacja, kriokomory itd. Ogółem diabeł tkwi w szczegółach. Podam przykład: od pierwszej kontuzji stopy mam w kości śrubę, która, jak się okazało, wpływała na geometrię mojego ciała, co skutkowało w ostatnim sezonie bólami kręgosłupa. Niestety, lekarz, który oceniał moją stopę w tamtym momencie, powiedział, już po zakończeniu rehabilitacji, że wszystko jest w porządku i nie będzie żadnych powikłań. Niestety, nie miał racji. Odpowiadając na pytanie: na pewno mogłem dbać bardziej o siebie, choć przecież nie ja jestem fachowcem w sprawie medycyny.

Teraz dbasz o siebie mocniej?

- Bardzo mocno. Dużo bardziej niż kiedyś. Zacząłem, od tych wakacji, przykładać dużo większą wagę do tego, co jadam i choć może nie mam takiego rygoru jak Robert Lewandowski w Bayernie Monachium, to jednak odczuwam różnicę. Są też inne detale, bardzo prozaiczne, takie jak profilaktyczne okładanie kolan lodem po każdym treningu. Codziennie jestem teraz u "masiego" Arka, codziennie pracuję z Hubertem Śledzińskim, naszym trenerem od przygotowania motorycznego, codziennie robimy coś dodatkowego, żeby było lepiej z moim zdrowiem. Wcześniej miałem możliwości pracować nad swoim ciałem z trenerami odnowy czy motorycznymi, ale nie korzystałem z tego. Teraz nadrabiam to z nawiązką.

Co jest najgorszego w powracaniu do zdrowia po odniesieniu kontuzji? Jakiś szczególny moment?

- Najgorsze jest pierwsze dziesięć dni rehabilitacji. Można ten moment porównać do pierwszych dziesięciu dni okresu przygotowawczego, gdy przyjeżdżasz z wakacji i wpadasz w rygor treningów. I choć "zdychasz" i nie masz siły na nic, to na drugi dzień znowu wstajesz i robisz to samo. To jest najgorsze, aczkolwiek później, gdy już ten ból fizyczny nie sprawia ci takiego problemu jak na początku, dokładane są kolejne obciążenia, więc cały czas nie jest łatwo.

Kibice często wyładowują swoją frustrację na kontuzjowanych zawodnikach w imię zasady pobierania pensji i nietrenowania. Tymczasem jest zupełnie inaczej. Koszykarz powracający do formy, rehabilitujący się, często trenuje zdecydowanie ciężej i do tego żmudniej niż zawodnicy w pełni sprawni. Widywałem cię często na treningach indywidualnych. Przyznam, bolało od samego patrzenia.

- Nie chce umniejszać tym, co są zdrowi, bo sam teraz trenuję z zespołem, ale masz rację. Podczas rehabilitacji trenuje się dwa razy mocniej, niż podczas normalnego stanu. Mogę podać przykłady. Trening z zespołem jest męczący, ale jest bardzo przyjemny. Biegasz, rzucasz do końca, ćwiczysz zagrywki, potem przerwa, znowu rzucasz, tym razem wolne, po chwili trójki, ktoś się zaśmieje, ktoś nie trafi wsadu. Jest ciężko, ale jest się w grupie. A jak wracasz po kontuzji? Trenujesz półtorej godziny. Sam, a nad głowami masz trenerów, którzy wyznaczają ci rytm pracy. Ćwiczenie, 10 sekund przerwy, ćwiczenie, 10 sekund przerwy. I te 10 sekund to nie w cudzysłowie, to konkretny przykład. Bywało więc, że na jednym treningu robiłem 700 pompek i 1000 brzuszków. Aczkolwiek jest też druga strona tego medalu, bardzo przyjemna: gdy już wróciłem do treningów u trenera Predraga Krunicia, czy teraz do meczów, to w ogóle nie mam problemów z wydolnością. Absolutnie żadnych. I czuję sam, że jestem mocniejszy, niż wcześniej.

To rehabilitacja i mniej czasu stricte na koszykówkę sprawiły, że zacząłeś studia?

- Nie. Studia zaczynałem już wielokrotnie, ale nigdy nie skończyłem ich i to mnie boli. Wyznaję zasadę, że papierek niczego nie gwarantuje, ale może pomóc. To zabezpieczenie na przyszłość, a nie chwilowy kaprys albo włączyło mi się myślenie, że za chwilę mogę przestać grać. Nie. Cały czas chcę grać, ale sam w sobie czuję, że powinienem to zrobić.

Na koniec, całkiem poważnie, nie przyszło ci do głowy: "cholera, pewnego dnia ta koszykówka sprawi, że będę kaleką"?

- Przyszło... I zdaję sobie sprawę z tego, że jak skończę koszykówkę, to z moim zdrowiem będzie mi ciężko wstawało się rano z łóżka. Biorę to jednak w ciemno. Ktoś powie: "głupi jest, nic innego nie umie robić, to co ma powiedzieć". A ja wcale nie uważam, że jestem głupi i myślę, że dam sobie radę. Niemniej teraz liczy się tylko koszykówka.

Źródło artykułu: