Anwil wygrał, bo "dzień konia" miał Greg Surmacz - takie opinie pojawiały się wśród kibiców w hali Polpharmy Starogard Gdański po meczu z Anwilem Włocławek. Rottweilery wygrały 88:65, a silny skrzydłowy w 18 minut zdobył 23 punkty (7/9 z gry, 6/7 za trzy), miał osiem zbiórek, dwa bloki, asystę, wymusił faul i zagrał bez żadnej straty. Niewątpliwie Surmacz był niekwestionowanym liderem Anwilu w niedzielne popołudnie i tak, niewątpliwie jego występ może budzić zaskoczenie, gdyż w poprzednich czterech spotkaniach łącznie zdobył 21 punktów.
[ad=rectangle]
Po meczu 29-latek wziął udział w konferencji prasowej, ale nie sprawiał wrażenia specjalnie zadowolonego. Wyglądał raczej tak, jakby takie mecze przydarzały mu się częściej. - Bo ja właśnie tak bym chciał, żeby tak było. Nie chcę, żeby następny taki mecz przydarzył mi się dopiero za 10 czy 20 kolejek. Przyjechałem do Polski z pewnymi oczekiwaniami i nie chcę być tylko graczem drugiego planu. Oczywiście, będę robił to, czego wymaga ode mnie trener, ale mam też swoje ambicje. Na razie jednak to tylko jeden mój dobry mecz i jeden dobry mecz drużyny. Będę skakał do góry, jak wygramy kilka z rzędu - mówi Surmacz.
Silny skrzydłowy Anwilu urodził się we Wrocławiu, ale w wieku dwóch lat jego rodzice wyemigrowali przez Włochy do Kanady. Tam, w miejscowości Peterborough, młody Surmacz grał najpierw w piłkę nożną, a następnie zaczął uprawiać koszykówkę. Studiował na Uniwersytecie Windsor, na którym był jednym z najbardziej wyróżniających się zawodników (średnie powyżej 20 punktów). Po przygodzie z ligą akademicką przyjechał do Polski, do AZS Koszalin, do którego ściągnął go trener Rade Mijanović. Ostatecznie w TBL spędził trzy lata (dwa sezony w Koszalinie, rok w PBG Basket Poznań), lecz nigdy nie stał się graczem na miarę swoich ambicji i wrócił do Kanady. Dlaczego tak się stało?
- W Polsce trenerzy głównie oddelegowywali mnie do defensywy. Widzieli, że mam dobre ciało do twardej gry pod koszem. Widzieli, że potrafię zawalczyć o zbiórkę, widzieli, że gram nieustępliwie, to stawiali przede mną zadania tylko w obronie. Okazji do zdobywania punktów nie miałem wiele, właściwie tylko w sytuacjach, gdy spacingiem kreowałem pozycję drugiemu wysokiemu, ten po chwili był podwajany i mi podawał - tłumaczy Surmacz.
We Włocławku 29-latek również nie ma opinii koszykarza ataku, aczkolwiek już przed sezonem pokazał, że potrafi grać skutecznie w ofensywie. W swoim drugim meczu sparingowym 11-minutowy występ okrasił trzema celnymi rzutami zza łuku (na trzy próby). Czy zaskoczył? Być może kibiców w Hali Mistrzów, ale na pewno nie samego siebie, a także nie tych, którzy kibicują mu w Kanadzie. Co więcej, na drugim kontynencie Surmacz ma opinię - całkiem uzasadnioną i słuszną skądinąd - bardzo dobrego strzelca z dystansu. W kwietniu 2013 roku był o krok od wygranej w konkursie rzutów za trzy punkty podczas Meczu Gwiazd ligi kanadyjskiej.
[i]
- W sezonie 2012/2013 długo byłem numerem jeden, jeśli chodzi o ligową klasyfikację strzelców z dystansu. W najlepszym okresie miałem ponad 50 procent trafionych rzutów za trzy i dlatego, gdy trenerzy nominowali zawodników do All-Star Game, po jednym z każdego zespołu, to wytypowali również i mnie -[/i] wspomina Surmacz, który podczas konkursu wypadł bardzo dobrze, zajmując ostatecznie drugie miejsce.
- W pierwszej rundzie było nas ośmiu i ja z wynikiem 19 oczek prowadziłem. Dwóch moich przeciwników miało 18, a reszta - mniej. Do półfinału przeszło czterech i tym razem wypadłem jeszcze lepiej. Miałem 22 punkty, ale mój rywal zdobył 24 i mnie wyprzedził. Mimo to byłem zadowolony, bo awansowałem do finału, co dla wszystkich było sporym zaskoczeniem. Byłem przecież jedynym silnym skrzydłowym w obsadzie konkursu. Reszta to albo dwójki, albo trójki i chyba jakiś rozgrywający - opowiada koszykarz Anwilu, któremu do zwycięstwa zabrakło... kilku dziesiątych sekundy.
- Nie pamiętam ile punktów mój rywal zdobył w finale, ale wiem, że przed ostatnim rzutem, tzw. moneyballem punktowanym podwójnie, miałem tylko jeden punkt straty. Rzuciłem, trafiłem i... okazało się, że nie zmieściłem się w czasie 60 sekund. Poprosiłem nawet sędziów o sprawdzenie zapisu wideo, ale niestety nic to nie dało. Rzut spóźniłem o dosłownie ułamek sekundy. Szkoda, bo oprócz wielkiej satysfakcji miałbym portfel grubszy o 1000 dolarów - śmieje się zawodnik.
Dobra postawa wysokich graczy w konkursach strzeleckich to w świecie koszykówki nic nowego. Mierzący 208 cm wzrostu Kevin Love wygrał konkurs podczas Meczu Gwiazd NBA w roku 2012, a Dirk Nowitzki (213) był najlepszy w 2006. Nie ulega jednak wątpliwości, że "trójki" są zdominowane przez zawodników grających dalej od obręczy.
- Trzeba mieć na to dobry sposób. Ja swój znalazłem, a doradził mi jeden z trenerów Windsor Express, zespołu, który reprezentowałem podczas tamtej imprezy. Powiedział mi, że skoro jestem wyższy od innych, to na pewno mój czas na oddanie rzutu będzie dłuższy. Dlatego kazał mi nie patrzeć na kosz już po tym, jak wypuszczam piłkę z rąk. Miałem pilnować techniki, nadgarstka, ale nie patrzeć na lot piłki, czy wpada do kosza, czy nie. I to rzeczywiście działało. Jeśli wpadała, to i tak wiedziałem o tym, słysząc reakcję z trybun - dodaje Surmacz, który po każdej trójce unosi ku niebu palec wskazujący. [i]- Pokazuję respect dla tych, których z nami już nie ma. Dla mojego dziadka, dla mojego bliskiego kolegi i innych. Oni tam z góry na pewno mi pomagają.
[/i]