Gwiazdy od kuchni: Blake Griffin

East News
East News

- Nikt nigdy nie ugryzł mnie na boisku, ani ja nikogo nie użarłem - mówi rozbawiony Blake Griffin, będący siłą napędową Los Angeles Clippers. - Widziałem wybryk Luisa Suareza i pękałem ze śmiechu.

W tym artykule dowiesz się o:

Po wpisaniu w wyszukiwarkę Google'a imienia i nazwiska najlepszego koszykarza mniej popularnej w świecie ekipy z "Miasta Aniołów", w wynikach operacji pojawia się wiele odnośników do grup dyskusyjnych, gdzie często pada pytanie: "Blake Griffin jest czarny, czy biały?". Sam zainteresowany zdaje sobie sprawę z tego, że nieczęsto ma się do czynienia z zawodnikami, którzy wyglądają jak białoskórzy, cechując się przy tym sprawnością Afroamerykanów. - Spotykam się z tym pytaniem częściej niż ktokolwiek inny - opowiada z uśmiechem na ustach. - Kiedy ludzie czują się przy mnie komfortowo, zawsze zagadują: "to jakie jest twoje pochodzenie etniczne?". Cóż, mój tata jest czarny. Mama natomiast jest biała. Z połączenia tych mocy powstałem ja.

Zgodnie z ostatnim spisem powszechnym aż siedem milionów obywateli USA deklaruje swoje pochodzenie etniczne jako wielorasowe. To ogromna liczba zważywszy na to, że "mieszane" związki jeszcze pięćdziesiąt lat temu w niektórych stanach były nielegalne. Prawo zmieniło się dopiero w 1967 roku, lecz jeszcze sporo czasu upłynęło, zanim pary ludzi o różnym kolorze skóry zaczęły być powszechnie akceptowane. Ba, w niektórych regionach do dziś jest z tym wielki problem. Tommy i Gail poznali się na początku lat osiemdziesiątych, pracując w liceum Classen High School w Oklahoma City. On był trenerem koszykówki, a ona opiekowała się zespołem czirliderek. - To była dość międzynarodowa szkoła - wspomina Gail. - Mieliśmy pierwszych wietnamskich uczniów w Oklahomie, a także Hiszpanów oraz Indian. Pojawiały się sporadyczne komentarze odnośnie naszego związku, ale tak naprawdę nie mieliśmy żadnych problemów. Nigdy nie doszło do jakiejkolwiek konfrontacji, co w tamtych czasach było naprawdę niesamowite. Tommy miał swoją receptę na przetrwanie, a jego wybranka starała się go naśladować. - Po prostu trzeba być ponad tym - mówi mężczyzna. - Opinie innych ważne są tylko dla tych, którzy ich słuchają. Jeśli nie zwraca się na nie uwagi, wtedy nie trzeba zaprzątać sobie nimi głowy.

Tommy i Gail w końcu się pobrali, a owocami ich miłości jest dwóch rosłych facetów: urodzony 16 marca 1989 roku Blake Griffin oraz jego o niecałe trzy lata starszy brat - Taylor. Choć to młodszy z rodzeństwa robi dziś oszałamiającą karierę na parkietach NBA, nie wiadomo jak potoczyłyby się jego losy, gdyby nie ciągła rywalizacja ze starszym. Tommy często zabierał chłopców ze sobą na treningi licealnego zespołu koszykówki. Malcy po zakończeniu zajęć zawsze brali piłki w ręce i próbowali swoich sił na parkiecie. Będąc jeszcze we wczesnym wieku szkolnym, podkradli pewnego razu materace gimnastyczne, przeciągnęli je na boisko i zaczęli wykonywać różne akrobacje. - W końcu urządziliśmy sobie konkurs. Wszystko zawsze kończyło się w ten sposób - opowiada Taylor. - Skakaliśmy z trybun na te materace. W powietrzu robiliśmy ewolucje niczym kaskaderzy. Wreszcie zaczęliśmy rywalizować, kto zeskoczy z większej wysokości. Doszliśmy do około trzech metrów, po czym przekonałem Blake'a do wykonania próby, która nie mogła się udać. Po prostu jako starszy brat robiłem sobie z niego jaja, a on skoczył i... złamał rękę.

Tamta sytuacja sprzed lat doskonale obrazuje charakter dorosłego już Blake'a Griffina, który jest zdania, że spróbować pokonać swoje słabości i skończyć z kontuzją jest lepiej niż poddać się bez walki ze świadomością, iż w sprzyjających okolicznościach cel był możliwy do osiągnięcia. - Dla mnie to coś jak bycie najlepszym - mówi. - Nie mam pojęcia, czy to stresujące znaleźć się na samym szczycie, ale wiem, iż nie chcę być jednym z wielu lub po prostu dobrym graczem. Pragnę być najlepszy i wiem, że muszę zrobić wszystko, żeby tak się stało.

Życie młodszego z braci Griffinów to niekończące się współzawodnictwo. - Od momentu, w którym Blake uświadomił sobie, że ma starszego brata, ciągle chciał robić to samo co on, tylko lepiej - opowiada Gail. Chłopcy rywalizowali we wszystkim: nauce, koszykówce, piłce nożnej, a nawet... pracach domowych. Blake pragnął szybciej od brata wynosić śmieci czy zmywać naczynia, a Taylor wcale nie zamierzał ustępować młodszemu. Ciągła rywalizacja malców prowadziła do wielu zabawnych sytuacji. Mecze jeden na jednego w basket czasami przeradzały się w... walki zapaśnicze. - "Czasami" to tutaj zbyt delikatne słowo - twierdzi Tommy. - Oni obaj są bardzo konkurencyjni, więc musiałem pełnić rolę arbitra. Jeśli bym nie sędziował, mielibyśmy sporo problemów.

Dużo czasu upłynęło, zanim Blake zdołał pokonać starszego brata w koszykówkę. Stało się to dopiero w połowie nauki w liceum Oklahoma Christian w Edmond, gdzie zamieszkiwali Griffinowie. Wówczas najmłodszy z nich skupiony był już tylko na baskecie, odstawiając piłkę nożną oraz futbol amerykański na boczny tor. Zaczął pracować nad muskulaturą oraz stosować odpowiednią dla sportowców dietę. Rodzice starali się go w tym wszystkim wspierać z całych sił. Gail gotowała mu specjalne posiłki, składające się z chudego mięsa, warzyw, owoców oraz produktów bogatych w proteiny. Chłopak godzinami potrafił również przesiadywać w sali gimnastycznej, ćwicząc rzuty do kosza. - Wszystko przychodziło mu z niesamowitą łatwością, niezależnie od sportu, za który się brał - opowiada Tommy. - Bóg obdarzył go niesamowitym talentem, a on doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Kiedy postanowił w pełni skupić się na koszykówce, zaczęliśmy więcej od niego wymagać. On był na wszystko otwarty i kochał wyzwania. Uwielbiał działać pod presją.

Wielu gwiazdorów NBA wychowywało się w patologicznych lub ubogich rodzinach, ale w przypadku Blake'a Griffina było zupełnie inaczej. Gail oraz Tommy to bardzo świadomi rodzice, którzy wiedzieli jak pokierować swoimi dziećmi, żeby te wyrosły na odpowiedzialnych oraz inteligentnych ludzi. Gdy kobieta uznała, że system publicznego szkolnictwa w USA podąża w złym kierunku, rzuciła posadę nauczycielki i postanowiła uczyć swoje pociechy w domu aż do osiągnięcia przez nie wieku licealnego. Ojciec rodziny dbał natomiast o sprawność fizyczną chłopaków i miał jedną, żelazną zasadę. - Kiedy coś zaczynaliśmy, musieliśmy to skończyć - wspomina Blake. - Nie mogliśmy rzucić tego w kąt niezależnie od tego, co to było. Ja na przykład brałem lekcje gry na perkusji. Pograłem trochę i chciałem przestać, ale on kazał mi wytrwać do samego końca. Kiedy natomiast grałem w piłkę nożną, chciałem skończyć z tym w połowie rozgrywek. Tata nakazał mi jednak dokończyć sezon.

Wbrew pozorom, Tommy nie należał do tyranów. Po prostu starał się wpoić swoim synom, że nie zawsze powinno się iść po linii najmniejszego oporu. - Łatwo jest od tak z czegoś zrezygnować - mówi. - Nie ma nic złego w porzuceniu czegoś, jeśli robiło się to z pełnym zaangażowaniem, a po skończeniu uznało, iż nie ma się ochoty na więcej. Ale jeśli coś się zaczyna, należy to skończyć. Kiedy Gail zrezygnowała z posady w szkole, Griffinowie otworzyli rodzinny biznes, polegający na produkcji trofeów sportowych. Większość prac wykonywali rodzice, lecz dzieciaki musiały im pomagać po chociaż kilka godzin tygodniowo. Blake i Taylor jak zwykle obracali wszystko we współzawodnictwo, wobec czego rywalizowali, który szybciej skończy swoją robotę.

Blake Griffin
Blake Griffin

Gdy przyszło do wyboru szkoły średniej, Blake nie miał zbyt wiele do powiedzenia i powędrował do tej samej placówki, w której uczył się jego brat - Oklahoma Christian School. Trenerem tamtejszej drużyny koszykówki był ojciec chłopców, a Saints szybko stali się najlepszym teamem w regionie. W pierwszym sezonie z Griffinami w składzie ekipa Świętych wypracowała bilans 29-0, sięgając po mistrzostwo stanu. Rok później Saints zakończyli zmagania z wynikiem 24-2 i obronili tytuł, a Blake zaczął wyrastać na poważnego zawodnika. Notował średnio 13,6 punktu i załapał się w poczet najlepszych zawodników w okolicy. Od rozgrywek 2005/06 młodszy z Griffinów musiał radzić sobie w pojedynkę, gdyż starszy zakończył naukę w liceum i przeniósł się University of Oklahoma. Właśnie wtedy Blake stał się prawdziwym atletą, a jego gra coraz bardziej opierała się na fizyczności. Święci osiągnęli bilans 27-1, a syn Tommy'ego oraz Gail zapisywał na swoim koncie 21,7 "oczka", 12,5 zbiórki i 4,9 asysty, stając się liderem swojego zespołu, który po raz trzeci z rzędu okazał się najlepszy w stanie. Finałową potyczkę przeciwko Washington High School Blake zakończył z dorobkiem 22 "oczek", 9 zebranych piłek oraz 6 bloków, prowadząc Saints do triumfu 57:40. Za swoje fenomenalne statystyki został graczem roku w Oklahomie oraz załapał się do pierwszej piątki stanu. Poprzez fantastyczne dokonania zwrócił na siebie uwagę Johna Capela - trenera University of Oklahoma Sooners, gdzie szanowanym zawodnikiem był już Taylor. Coacha zachwyciła niesamowita energia, jaką Blake wkładał w grę. Twierdził, że można by nią obdzielić co najmniej kilku chłopaków.
[nextpage]
- Byłem zszokowany - opowiada Capel. - Nigdy wcześniej nie widziałem tak zbudowanego faceta, który jednocześnie był takim atletą. Wiedziałem, że to jest gość, którego musimy mieć. Zdawałem sobie również sprawę z tego, że jeśli go pozyskamy, to nie zabawi u nas zbyt długo. Ostatnia kampania chłopaka z Edmond w szkole średniej to ciąg dalszy pasma sukcesów. Święci po raz czwarty z rzędu sięgnęli po mistrzostwo stanu, a Blake notując średnio 26,8 punktu, 15,1 zbiórki, 4,9 asysty oraz 2,9 bloku ponownie został graczem roku w Oklahomie. Podopieczny Tommy'ego Griffina znalazł się również w trzeciej piątce All-American, dzięki czemu wystąpił w corocznym meczu organizowanym przez McDonald's, w którym mierzą się najlepsi zawodnicy na poziomie szkół średnich. Blake zwyciężył w zorganizowanym przy okazji spotkania konkursie wsadów, a w drużynie Zachodu, która pokonała Wschód 114:112, znaleźli się obok niego m. in. Derrick Rose, Kevin Love oraz James Harden.

Po zakończeniu nauki w liceum Blake otrzymał oferty z uczelni dysponujących najlepszymi programami dla koszykarzy w Stanach Zjednoczonych. Mowa o Connecticut, Duke, North Carolina oraz Kansas. Młody chłopak postanowił jednak obrać inną drogę i poszedł na University of Oklahoma, gdzie od dwóch lat nauki pobierał jego starszy brat. - Ludzie często pytają mnie, dlaczego poszedłem właśnie tam - mówi Blake. - Nigdy jednak nie potrafiłem udzielić satysfakcjonującej odpowiedzi. To znaczy wiedziałem, dlaczego wybrałem tę szkołę, ale po prostu nie umiałem tego wytłumaczyć. W końcu zacząłem więc powtarzać: "wkrótce się przekonacie".

Blake Griffin w lidze uniwersyteckiej spędził dwa sezony. W pierwszym Sooners wypracowali bilans 23-12, zajmując czwarte miejsce w konferencji Big 12 i docierając do drugiej rundy turnieju NCAA, w której zostali upokorzeni przez Louisville, przegrywając aż 48:78. Skrzydłowy już jako pierwszoroczniak stanowił siłę napędową swojej ekipy, zdobywając 14,7 punktu i 9,1 zbiórki. Dzielnie sekundowali mu Longar Longar i Tony Crocker, ale to było zbyt mało, żeby myśleć o tytułach. Rozgrywki 2008/09 to natomiast poprawa notowań nie tylko samego Blake'a, ale i całej ekipy Sooners. Młodszy z Griffinów dostarczał drużynie 22,7 "oczka" oraz 14,4 zbiórki i przy pomocy Williego Warrena, Tony'ego Crockera oraz brata Taylora poprowadził team z University of Oklahoma aż do finału regionalnego, gdzie podopieczni Johna Capela musieli uznać wyższość zespołu North Carolina Tar Heels.

- Mój pierwszy sezon na ławce trenerskiej skończyliśmy poza turniejem NCAA - wspomina John Capel, ówczesny coach Sooners. - Jednak pozyskanie takiego chłopaka jak Blake Griffin wszystko zmienia. Posiadanie go w składzie umożliwiło nam zaangażowanie kogoś takiego jak Willie Warren. Po prostu uważam, że gdyby nie Blake, Willie w ogóle nie rozważałby przyjścia do nas. Co według szkoleniowca czyniło gracza z Edmond tak wyjątkowym? - Trudno wskazać tylko jedną rzecz - odpowiada Capel. - On został obdarzony cudownymi genami oraz wspaniałym ciałem. Ponadto jednak posiada również wielką etykę pracy oraz niesamowite pragnienie bycia naprawdę dobrym zawodnikiem. Oczywiście w swoim życiu chyba nie spotkałem gracza, który nie chciałby być najlepszy, ale naprawdę niewielu potrafiło do tego dążyć. A Blake potrafi. On jest po prostu zakochany w procesie doskonalenia się i wspinania się na wyżyny swoich umiejętności w każdym aspekcie. To wszystko oraz talent sprawia, że Griffin jest koszykarzem naprawdę wyjątkowym.

Gdy zawodnik uniwersytecki zaczyna wybijać się ponad przeciętność, natychmiast pojawiają się wokół niego ludzie, którzy oferują, że szybko zrobią z niego gwiazdę zarabiającą miliony dolarów. Blake, gdyby tylko chciał, mógłby przejść na zawodowstwo już po swoim pierwszym sezonie na uczelni i na pewno zostałby wybrany jako jeden z pierwszych w drafcie NBA w 2008 roku. Tommy, Gail oraz John Capel pilnowali jednak, żeby nieodpowiednie osoby nie mieszały w głowie młodemu koszykarzowi. - Wiem jak to wszystko działa - mówi coach. - Powiedziałem im, żeby uważali na wszystkich nowych przyjaciół. Jego rodzice to niesamowici ludzie na wysokim poziomie. Wiedzą jak należy postępować w niektórych sprawach. - Trzymamy się od tego biznesu z daleka - dodaje Tommy. - Kochamy naszych synów i staramy się nie spuszczać ich z oczu.

Po akademickich rozgrywkach 2008/09 Blake Griffin otrzymał multum wyróżnień. Młodzieniec został wybrany graczem roku według AP, NABC, USBWA oraz Sporting News, znalazł się w pierwszej piątce All-American, a także dostał prestiżowe nagrody im. Jamesa Naismitha, Johna Woodena i Adolpha Ruppa. Został najskuteczniejszym strzelcem za 2 "oczka" oraz najlepszym zbierającym w NCAA. Griffin mógł się również pochwalić najwyższą średnią punktową w konferencji Big 12. Szkoleniowiec uczelni Texas Tech, Pat Knight, porównywał swego czasu Blake'a do Arnolda Schwarzeneggera w filmie "Terminator". - On jest jak maszyna - mówił. - Nie wypowiada zbędnych słów, a po prostu wykonuje swoją pracę.

Uniwersyteccy trenerzy dobrze wiedzą, kiedy ich zawodnicy gotowi są do przejścia na zawodowstwo i zarabiania konkretnych pieniędzy za swoją grę. Blake Griffin po drugim roku na University of Oklahoma nie miał już czego szukać na akademickich parkietach i wspólnie ze swoim otoczeniem doszedł do wniosku, że nadszedł właściwy moment na przystąpienie do draftu NBA. Gdy w maju 2009 roku tradycyjną loterię wygrał zespół Los Angeles Clippers, stało się jasne, gdzie trafi mierzący 208 centymetrów skrzydłowy. - To oczywiste, że wybierzemy Blake'a Griffina - potwierdził Mike Dunleavy, ówczesny trener oraz generalny menadżer ekipy z Kalifornii. - Ten facet to absolutny numer jeden. Jesteśmy niesamowicie podekscytowani.

Przed przybyciem do NBA młodszy z braci Griffinów porównywany był do Karla Malone oraz Antonio McDyessa. Za jego atuty uważano warunki fizyczne i wybitną wręcz energię, z jaką potrafił wykańczać akcje. Był mistrzem wsadów oraz zbiórek, dobrze radził sobie w obronie, a przy tym nie miał problemów z limitem fauli. Pomimo wysokiego wzrostu świetnie panował nad piłką. Nikt jednak nie jest perfekcyjny. Choć zdobywał dużo punktów, musiał sporo popracować nad poprawieniem skuteczności z półdystansu oraz linii rzutów wolnych. Jak na dwudziestolatka prezentował się fantastycznie i niewielu było takich, którzy wątpili w to, że w ciągu kilku sezonów stanie się jedną z największych gwiazd ligi zawodowej. - Blake to wielki talent i jeszcze większy człowiek - Mike Dunleavy komplementuje chłopaka z Edmond. - Jego dojrzałość i sposób myślenia nie pozostawiają nic do życzenia. On charakteryzuje się naprawdę wysoką etyką pracy. Ciężko mi dobrać słowa, które odpowiednio oddadzą to, jak wspaniałym jest dzieciakiem.

Dla wielu młodych i tych trochę starszych chłopaków idolem w dzieciństwie był Michael Jordan lub Kobe Bryant. Blake Griffin ceni dokonania obu tych legendarnych graczy i sam ich podziwia, lecz nie ograniczał się tylko do tych dwóch nazwisk. - Byłem wielkim fanem Shaquille O'Neala w dzieciństwie - zwierza się. - Podziwiałem również Granta Hilla oraz Vince'a Cartera. Czerpałem po prostu wzorce z zawodników, którzy cały czas grali na wysokim poziomie. Jeszcze kilka lat wstecz skrzydłowy z Oklahomy mógł oglądać swoich idoli jedynie na ekranie telewizora. Ciężka praca jednak się opłaciła i 25 czerwca 2009 roku doprowadziła go tam, gdzie Shaq znalazł się siedemnaście lat wcześniej - nowojorskiej Madison Square Garden. To właśnie w "Wielkim Jabłku" tradycyjnie ogłaszane są oficjalnie wyniki draftu NBA. - To znaczy dla mnie bardzo wiele - mówił Blake, gdy dowiedział się, że Clippers wybiorą go z "jedynką". - Marzyłem o tym od momentu, w którym dowiedziałem się czym jest draft.

Klipery od przenosin do Los Angeles w 1984 roku tylko czterokrotnie kwalifikowały się do play-off's. Sezon 2008/09 podopieczni Mike'a Dunleavy'ego zakończyli z koszmarnym bilansem 19-63, lecz pozyskanie Blake'a Griffina miało przerwać tę fatalną passę i sprawić, że w "Mieście Aniołów" rywalizowałby dwa konkurencyjne zespoły. Nowy skrzydłowy Clippers fantastycznie zaprezentował się w NBA Summer League, gdzie przyznano mu tytuł MVP, ale 23 października w spotkaniu kontrolnym przeciwko New Orleans Hornets doznał kontuzji rzepki w lewym kolanie, która wymagała leczenia operacyjnego i... wykluczyła go z gry na całe zmagania 2009/10! W efekcie tego team ze Staples Center zanotował kolejne fatalne rozgrywki, kończąc je na dopiero dwunastej lokacie w Konferencji Zachodniej, poza play-off's. - To było bardzo trudne - wspomina Griffin. - Byłem szalenie sfrustrowany, że nie mogłem grać i musiałem siedzieć na tyłku. W perspektywie czasu uważam jednak, że to się opłaciło. Wiele się wówczas nauczyłem. Mogłem z bliska analizować jak wygląda gra w profesjonalnej lidze oraz jak przebiegają treningi.
[nextpage]
W kampanii 2010/11 Mike Dunleavy nie pełnił już funkcji szkoleniowca Los Angeles Clippers. Nowym coachem Kliperów został Vinny Del Negro, lecz team z Blakem Griffinem, Erikiem Gordonem, Ryanem Gomesem, DeAndre Jordanem i Erikiem Bledsoe nadal nie potrafił nawiązać równorzędnej walki z najlepszymi i z bilansem 32-50 ponownie zakończył zmagania już po sezonie zasadniczym. Pod względem indywidualnym chłopak z Edmond udowodnił jednak, że NBA to dla niego właściwe miejsce. Jako pierwszoroczniak notował średnio 22,5 punktu, 12,1 zbiórki oraz 3,8 asysty. Takie statystyki nie mogły przejść bez echa, wobec czego silny skrzydłowy otrzymał statuetkę dla debiutanta roku, a także wystąpił w lutowej All-Star Game. Podczas Weekendu Gwiazd w Los Angeles Griffin wziął również udział w konkursie wsadów i po efektownym slam dunku nad samochodem zgarnął statuetkę dla zwycięzcy tej prestiżowej konkurencji, którą przed laty zdobywali Michael Jordan czy Kobe Bryant.

Włodarze LA Clippers szybko zdali sobie sprawę z tego, że Blake Griffin może notować niebotyczne statystyki, lecz w pojedynkę nie zdoła wprowadzić zespołu do play-off's. W związku z tym do drużyny przybyli m.in. Chris Paul, Caron Butler oraz Chancey Billups. Temu ostatniemu uraz pozwolił rozegrać jedynie dwadzieścia spotkań w skróconym przez lokaut sezonie 2011/12, ale mimo tego Klipery po raz pierwszy od lat zakończyły zmagania na plusie i z bilansem 40-26 dostały się do play-off's, gdzie dotarły do półfinału konferencji, uznając wyższość San Antonio Spurs. Statystyki Griffina powędrowały w dół i notował on średnio 20,7 "oczka", 10,9 zbiórki oraz 3,2 kluczowego podania, lecz stał się zawodnikiem o wiele pożyteczniejszym dla zespołu, dzięki czemu kibice uznali, iż należy mu się miejsce w pierwszej piątce Zachodu w lutowym Meczu Gwiazd w Orlando. Blake znalazł się również w drugiej piątce NBA. Po porażce z Ostrogami zawodnik na osłodę miał pojechać po złoty medal na igrzyska olimpijskie do Londynu, lecz podczas przygotowań nabawił się urazu lewego kolana, wymagającego artroskopii. Całe lato spędził więc w domu.

W kampanii 2012/13 podopieczni Vinny'ego Del Negro stali się jeszcze bardziej zgranym teamem, osiągając w regular season bilans 56-26 i plasując się w tabeli wyżej niż królujący w mieście od zawsze Lakersi, lecz w play-off's musieli już w pierwszej rundzie przełknąć gorzką pigułkę po klęsce z Memphis Grizzlies. Zespół ze Staples Center mierzył co najmniej w finał konferencji, ale urazy Chrisa Paula oraz Blake'a Griffina pokrzyżowały te plany. Skrzydłowy z Edmond uskarżał się na prawą kostkę, co niestety zahamowało jego poczynania w starciach z ekipą ze stanu Tennessee. Młody koszykarz po trzecim występie w All-Star Game i drugiej nominacji do drugiej piątki ligi z bólem serca musiał pogodzić się z tym faktem i za cel postawił sobie powrót na parkiet w jeszcze lepszej formie niż ta, którą prezentował we wcześniejszych zmaganiach.

Oprócz Blake'a Griffina pierwszą piątkę Clippers w rozgrywkach 2013/14 najczęściej stanowili DeAndre Jordan, Chris Paul, Jared Dudley oraz Matt Barnes. Starterów dzielnie wspomagali również Darren Collison, J.J. Redick i Jamal Crawford. Takie nazwiska i Doc Rivers na ławce trenerskiej pozwalały mieć poważne nadzieje nawet na finał ligi, ale niestety znów skończyło się na "zaledwie" zdystansowaniu Lakersów, muszących sobie radzić bez kontuzjowanego Kobego Bryanta. Lider Kliperów poprawił swoje notowania w stosunku do poprzednich zmagań i zapisywał na swoim koncie średnio 24,1 "oczka", 9,5 zbiórki, 3,9 asysty oraz 1,2 przechwytu. Nie trzeba chyba dodawać, że po raz trzeci z rzędu zagrał w Meczu Gwiazd (na parkiecie w Nowym Orleanie zdobył aż 38 punktów!) oraz znalazł się w drugiej piątce NBA.

Los Angeles Clippers po wielu "chudych" latach dopiero stają się liczącą się w stawce organizacją. Blake Griffin przybył do "Miasta Aniołów" z prowincji, ale odpowiada mu klimat panujący w największej metropolii Kalifornii. - Wszystko jest tutaj inne niż w Oklahoma City - mówi. - Zdecydowanie podoba mi się tutejsza pogoda oraz bliskość plaży. Jest tu również wiele innych atrakcji i nie można się nudzić. O ból głowy przyprawia mnie natomiast ruch, jaki tu panuje. O czwartej czy piątej po południu praktycznie nie ma jak dostać się na autostradę, bo wszędzie są korki. W ogóle dojechać samochodem gdziekolwiek to horror. Przez wiele lat w Los Angeles uważano, że najlepsi zawsze grają dla Lakersów, a Clippers to jedynie drużyna chłopaków niechcianych w innych zespołach i pełniąca rolę wiecznego outsidera. Nawet gdy Klipery zaczęły grać lepiej niż Jeziorowcy, w mieście królowały barwy purpurowo-złote. Jednak z tygodnia na tydzień populacja fanów drugiego zespołu ze Staples Center sukcesywnie rośnie. W końcu który dzieciak nie chciałby dunkować tak jak nieustraszony Blake Griffin? - Clippers to mój team - twierdzi skrzydłowy. - Lakersi to zupełnie inna drużyna i w ogóle nie zaprzątam sobie nimi głowy. Koncentruję się tylko na wygrywaniu spotkań i doskonaleniu się.

Blake Griffin stał się na tyle rozpoznawalną postacią, że największe korporacje pragną wykorzystywać jego wizerunek do promowania swoich produktów. Skrzydłowy ekipy z "Miasta Aniołów" reklamował już firmy Nike, Kia, AT&T, Foot Locker, Red Bull czy Subway i zainkasował za to mnóstwo gotówki. Dodatkowo w ciągu pierwszych czterech sezonów w barwach Clippers zarobił ponad 23 miliony dolarów, a w lipcu 2012 roku przedłużył kontrakt z teamem z LA na kolejnych pięć kampanii, w ciągu których na jego konto wpłynie prawie 95 milionów "zielonych". - Ludzie gadają, że pieniądze i sława zmieniają chłopaków takich jak ja - mówi Blake. - Często jest jednak tak, że zmieniają się nie zawodnicy, a ludzie wokół nich. Dla mnie to łatwe. Pamiętam, kto był przy mnie w pierwszym roku w lidze, kiedy w ogóle nie grałem i wiem, kto jest po mojej stronie.

Los Angeles to miasto, w którym na każdym kroku można spotkać ludzi z pierwszych stron plotkarskich gazet. Griffin nie dba jednak o to, ilu celebrytów miał okazję poznać, a gdy ktoś go pyta, kogo darzy największym szacunkiem, bez wahania wskazuje na rodziców. - To dwoje najciężej pracujących ludzi, jakich spotkałem w swoim życiu - twierdzi. - Gdy wraz z bratem byliśmy mali, harowali na dwa etaty. Choć w ich życiu wiele się zmieniło na przestrzeni lat, nadal cieszą ich te same rzeczy co kiedyś. Rozmawiam z wieloma sportowcami i często jest tak, że na przykład matka pokazuje wymarzony dom i chce, żeby syn jej go zaraz kupił. Ja podarowałem moim rodzicom samochód Kia, a tata w rewanżu wysłał mi SMS-a. Wpisanie linijki tekstu zajmuje mu godzinę czasu, ale zrobił to, żeby okazać mi wdzięczność po raz kolejny. Inni rodzice pewnie powiedzieliby: "co ty tu przywlokłeś?!", ale moi tacy nie są i nie oczekują ode mnie żadnych prezentów.

Blake Griffin na co dzień to całkiem zabawny koleś, który najbardziej lubi żartować w towarzystwie kolegi z zespołu - DeAndre Jordana. Marzy o spotkaniu z Denzelem Washingtonem i nie cierpi utworu "Gangnam Style". Uwielbia za to wykonania soulowej grupy Boyz II Men oraz seriale telewizyjne: "Nowoczesna rodzina", "Niepokorni", "Kłamstwa na sprzedaż", "Biuro" oraz "Californication". Koszykarz aktywnie korzysta również z Internetu. Śledzi Twittera i stronę ESPN. Zapytany o to, czy został kiedyś przyłapany na przeglądaniu witryn dla dorosłych, wybucha śmiechem: - Nie, nigdy. Gdyby tak się stało, prawdopodobnie miałbym kłopoty. Jak każdy. Griffin mówi, że nie posiada żadnych rytuałów przedmeczowych, ani nie dokuczają mu żadne fobie. Ma za to alergię na niektóre pytania dziennikarzy. - Moje ulubione to: "co myślałeś podczas tego zagrania?" lub "co się działo w twojej głowie, kiedy wykonywałeś tamten wsad?". Choć życie zawodowego sportowca niesie za sobą wiele przywilejów, niektóre cieszą Blake'a szczególnie: - Darmowe jedzenie oraz podróżowanie w odosobnieniu.

Griffin twierdzi, że pieniądze go nie zmieniły, ale po podpisaniu pięcioletniego kontraktu z Clippers, opiewającego na 95 milionów "baksów", zdecydował się wreszcie na ekstrawaganckie zakupy. Dla swoich rodziców nabył dom, a sobie sprawił pięknego Roleksa. - Brat w zasadzie zmusił mnie do tego, aczkolwiek cieszę się, że to zrobił - mówi skrzydłowy ekipy z LA. Blake wychował się w chrześcijańskiej rodzinie i Bóg do dziś odgrywa ważną rolę w jego życiu. Sportowiec deklaruje się jako kreacjonista. - Chodziłem również do chrześcijańskiej szkoły, więc tak, wierzę w kreacjonizm - mówi. - Czy Ziemia rzeczywiście ma tylko sześć tysięcy lat? Cóż, nie chcę się bawić w matematyka, ale ta liczba wydaje się realna.

Blake Griffin (po prawej)
Blake Griffin (po prawej)

Koszykarz wciąż jest kawalerem, a od września 2013 roku szczęśliwym ojcem. Jego syn, Ford Wilson, to owoc związku z o trzy lata starszą od niego Brynn Cameroon. Co ciekawe, kobieta ta jest również matką dziecka zawodowego futbolisty ligi NFL - Matta Leinarta. - Jesteśmy szczęśliwi, że dziecko przyszło na świat zdrowe, ale uprzejmie prosimy o odrobinę prywatności i umożliwienie skupienia się na wychowaniu naszego syna - komentuje całe zamieszanie Blake. Potomek często zmienia spojrzenie na życie mężczyzny. Unikający dotąd dużych wydatków Griffin w 2014 roku nabył w dzielnicy Pacific Palisades w Los Angeles posiadłość o powierzchni prawie 3 tysięcy metrów kwadratowych. Choć Blake pławi się teraz w blasku sławy oraz spełnia się w roli ojca, to nie porzucił marzeń o wywalczeniu trofeum im. Larry'ego O'Briena czy statuetki MVP sezonu zasadniczego. W końcu najlepsze lata w NBA prawdopodobnie dopiero przed nim. - Każdego roku będzie w lidze dzieciak, którym wszyscy się podniecają - mówi. - Każdy jednak w końcu dojrzewa, dlatego ja nie zaprzątam sobie głowy tym wszystkim. Jest ogromna różnica pomiędzy chęcią bycia sławnym, a pragnieniem stania się wspaniałym koszykarzem. Ja chcę być wielki na parkiecie.

Bibliografia: Sports Illustrated, New York Times, Los Angeles Times, espn.go.com, newsok.com, nba.com, realtor.com, rollingstone.com, sports-reference.com, basketball-reference.com.

Poprzednie odcinki:
Gwiazdy od kuchni: James Harden

Źródło artykułu: