Gwiazdy od kuchni: James Harden

East News / James Harden
East News / James Harden

- Żeby być na topie, musisz wygrywać - mawia James Harden, as Houston Rockets. - Spójrzcie na najwybitniejszych zawodników: Jordana, Kobego czy teraz LeBrona. Ich zespoły zawsze były zwycięskie.

W tym artykule dowiesz się o:

Dzięki prawie dwóm metrom wzrostu, gęstej brodzie i ciekawym stylizacjom, James Harden nie wygląda na dwudziestokilkuletniego faceta. Oglądając w towarzystwie nieobeznanego z NBA kuzyna jedno ze spotkań Rakiet zapytałem z ciekawości, ile lat dałby rzucającemu obrońcy ekipy z Teksasu. - Co najmniej trzydzieści - usłyszałem. W sumie, nie zdziwiło mnie to ani trochę. Harden nie tylko nie wygląda na swój wiek, ale słuchając jego wypowiedzi można odnieść wrażenie, że jest zdecydowanie starszy niż wskazuje jego metryka. - Musiałem szybko dorosnąć - mówi. - Liga wymaga dojrzałości. Nie mogę już robić niektórych rzeczy czy to na parkiecie, czy poza nim. Po prostu staram się być liderem. Muszę ciężko pracować i stać się najlepszym graczem, jaki kiedykolwiek tu występował. Muszę dawać z siebie więcej niż inni. Potrzebuję jednak trochę czasu, żeby złapać wspólny język z młodszymi kolegami. Zresztą ja także wciąż się uczę. Potrzeba więcej pracy, a to na pewno zaprocentuje.

James Edward Harden junior, jak brzmi pełne imię i nazwisko siły napędowej Rockets, przyszedł na świat dokładnie 26 sierpnia 1989 roku w Los Angeles, gdzie królowali wówczas słynni Lakersi z Magikiem Johnsonem na czele. Niezastąpiony rozgrywający Jeziorowców powoli zbliżał się już do końca swojej bogatej kariery, a obecny lider ekipy z Teksasu nie potrafił nawet samodzielnie siedzieć. Wielu z nas, wciąż przecież młodych, dobrze jeszcze pamięta wyczyny króla asyst, a tymczasem miały one miejsce tak dawno temu, że naprawdę ciężko w to uwierzyć.

Matka Jamesa, Monja Willis, pracowała jako konserwator w korporacji telekomunikacyjnej AT&T w Pasadenie, czyli mieście znanym między innymi z organizacji finałowego spotkania piłkarskiego mundialu w 1994 roku. Kobieta nie miała szczęścia do mężczyzn. Trójkę swoich dzieci wychowywała samotnie. James senior, ojciec koszykarza i marynarz US Navy, przez narkotyki popadł w konflikt z prawem i dwukrotnie lądował za kratkami. Lider teamu z Houston bardzo niechętnie wypowiada się na jego temat. Gdy Harden chodził do liceum, tata czasem przychodził obejrzeć go w akcji, ale chłopak nie chciał mieć z nim nic wspólnego. - Jaki jest sens z tobą rozmawiać, kiedy twoje życie to jedno wielkie pasmo odsiadek i wyjść na wolność? - pytał retorycznie.

Mogący się pochwalić dziś nieprzeciętną brodą rzucający obrońca Houston Rockets dorastał na Rancho Dominguez, podlegającemu pod miasto Compton niedaleko Los Angeles. Rejon ten zamieszkiwany jest głównie przez klasę średnią, ale przestępczość stoi tam na wysokim poziomie ze względu na liczne włamania i kradzieże dokonywane przez mieszkańców sąsiednich obszarów, którzy żyją na zdecydowanie niższym poziomie. Monja najmłodszego syna kochała z całego serca, ale nie obchodziła się z nim jak z jajkiem. - Nie była surowa - opowiada Harden. - Pozwoliła mi dorastać, a gdybym ją zawiódł lub gdyby czuła, że schodzę na złą drogę, to od razu by powiedziałaby mi o tym. Nie byłem złym dzieckiem, dlatego mogłem na nią liczyć i zawsze mi pomagała, kiedy tego potrzebowałem.

Starszy brat Jamesa, Akili Roberson, miał smykałkę do sportu i grał nawet na pozycji quarterbacka na University of Kansas, a potem w AFL - halowej lidze futbolu amerykańskiego. Harden również uwielbiał aktywność fizyczną, lecz postawił nie na futbol, a na basket, w którym się doskonalił w liceum Artesia High School w Lakewood - mieście w Kalifornii położonym około piętnaście minut drogi od Rancho Dominguez. Matka posłała go tam ze względu na zmniejszone ryzyko wpadnięcia w nieodpowiednie towarzystwo, a nie z uwagi na specjalny program dla koszykarzy. James nie miał świadomości, w jak prestiżowej szkole będzie kontynuował naukę, dopóki w sali gimnastycznej nie zobaczył zdjęć Jasona Kapono. Innymi znanym graczami występującymi w barwach tamtejszych Pionierów byli natomiast Tom Tolbert, Tony Farmer oraz bracia Ed i Charles O'Bannonowie.
[ad=rectangle]
James jako dzieciak był wysoki i miał atletyczną budowę ciała, ale cierpiał również na problemy z wydolnością, spowodowane astmą. Siedząc w domu przed konsolą do gier wideo mógł wymachiwać gamepadem przez całe popołudnie, lecz na parkiecie nie był już tak aktywny i często musiał używać specjalnego inhalatora. - Był trochę miękki - wspomina Scott Pera, jego ówczesny trener. - Złości się, kiedy używam słowa "kluchowaty". Mierzący wówczas niespełna 186 centymetrów zawodnik zdradzał jednak zadatki na dobrego strzelca, gdyż świetnie się ustawiał i dysponował skutecznym rzutem zza obwodu. - Miał wyczucie - dodaje Pera. - Nie spieszył się i czekał na swoją szansę. Kiedy miał okazję, to rzucał i rzadko kiedy potrzebował więcej niż dwudziestu prób do uzyskania 17 lub 20 punktów.

W swoim pierwszym sezonie w szkole średniej Harden pełnił tylko rolę rezerwowego, ale już jako drugoroczniak wskoczył do pierwszej piątki Pionierów. Ekipa z Artesia High School w kampanii 2004/05 wypracowała bilans 28-5, a urodzony w "Mieście Aniołów" chłopak notował średnio 12,3 "oczka", 6,4 zbiórki, 3,1 asysty, 2,4 przechwytu oraz 1,8 bloku. Młodzieniec posiadał instynkt strzelca, ale nie chciał być postrzegany jako łasy na punkty. Doszło nawet do tego, że coach zachęcał go do oddawania większej ilości prób, a on z nim... dyskutował. - Trenerze, nie chcę być egoistą i nie chcę, żeby kumple nazywali mnie samolubem - mówił. - James, jeśli zaczniesz pudłować lub oddawać głupie rzuty, każę ci przestać i skoryguję co trzeba - odparł szkoleniowiec. - Ale ty nigdy tego nie zrobisz.

Scott Pera nie był zwykłym trenerem. To, że już na pierwszym treningu przepowiedział Hardenowi wielką karierę w NBA jest mitem, ale od samego początku widział w nim materiał na solidnego koszykarza. Po rozmowie na temat liczby oddawanych rzutów statystyki Jamesa momentalnie poszybowały w górę, a Pionierzy w całym sezonie przegrali zaledwie jeden mecz i wywalczyli mistrzostwo stanu. - Od tamtej pory James był nie do powstrzymania - opowiada Scott Pera. - Zawsze wiedział, po co przyjeżdżał. Gracz ekipy z Artesia High School zdobywał średnio 18,2 punktu, dokładając do tego 7,9 zbiórki, 3,3 asysty, oraz 3 przechwyty. Wszechstronność, panowanie nad piłką oraz "wjazdy" pod kosz gracza z numerem "13" robiły naprawdę duże wrażenie.
[nextpage]
Przed ostatnim sezonem Hardena w szkole średniej Scott Pera przeniósł się na Arizona State University, a team Pionierów przejął po nim Loren Grover, kontynuując dzieło swego poprzednika. Ekipa z Artesia High School po raz kolejny wywalczyła mistrzostwo stanu, a chłopak z Rancho Dominguez znów zanotował poprawę statystyk, zdobywając średnio 18,8 punktu, 7,9 zbiórki, 3,9 asysty, 1,9 przechwytu oraz 1,2 bloku. Jego boiskowa inteligencja pozwoliła brylować nie tylko jemu, ale również utalentowanemu drugoroczniakowi Renardo Sidneyowi oraz uczęszczającemu do trzeciej klasy Malikowi Story'emu.

28 marca 2007 roku ciężka praca oraz indywidualne umiejętności Jamesa zostały ostatecznie docenione, gdy młody zawodnik znalazł się w drużynie Zachodu na coroczny mecz McDonald's All-American, w którym rywalizują ze sobą zespoły złożone z najlepszych graczy na poziomie szkół średnich. Harden jako rezerwowy przebywał na parkiecie przez trzynaście minut, podczas których uzbierał 8 "oczek", zbiórkę i asystę. Spotkanie na arenie Freedom Hall w Louisville śledziło prawie dwanaście tysięcy widzów, a Zachód pokonał Wschód 114:112. W teamie Hardena zagrały takie obecne sławy jak Derrick Rose, Blake Griffin czy Kevin Love. - Występ w tym spotkaniu bardzo mi pomógł i stanowił swego rodzaju podsumowanie - opowiada najbardziej rozpoznawalny brodacz w lidze zawodowej. - Był to taki przedsmak tego, co miało mnie czekać w koledżu.

Arizona State University jest państwową uczelnią, zlokalizowaną w Phoenix. Obecnie nauki pobiera tam ponad sześćdziesiąt osiem tysięcy studentów. To niesamowity zbieg okoliczności, że krótko przed ukończeniem liceum przez Jamesa Scott Pera podjął pracę na tym uniwersytecie, a Monja musiała przenieść się do Tempe pod Phoenix, żeby opiekować się swoją matką. Nic więc dziwnego, że młody i zdolny koszykarz mając perspektywę mieszkania blisko rodzicielki oraz gry pod okiem licealnego coacha, wybrał ofertę stypendium koszykarskiego na ASU. - Mama nigdy nie wywierała na mnie nacisku - tłumaczy Harden. - Powiedziała mi, że to mój wybór i cokolwiek zrobię, to ona to w stu procentach zaakceptuje.

Gdy pada jednak pytanie o powód wybrania studiów na ASU, James bez zastanowienia odpowiada: - Rodzina. Harden bardzo szybko dorósł i nawet jako nastolatek sprawiał wrażenie starszego. Wśród osób, które najbardziej podziwia, nie wymienia żadnego z legendarnych koszykarzy, ale osobę, która jest najbliższa jego sercu. - To moja mama - zwierza się. - Wychowała mnie w pojedynkę, jest bardzo silną kobietą i była przy mnie zawsze, gdy tego potrzebowałem.

James Harden przybywał na ASU jako licealny gwiazdor, lecz przed sezonem 2007/08 w lidze akademickiej ciężko trenował by zredukować tkankę tłuszczową oraz poprawić masę mięśniową. Zdawał sobie sprawę, że na studiach poziom jest wyższy niż w szkole średniej, a nowi koledzy z drużyny umacniali go w tym przekonaniu. - Codziennie motywują mnie do ciężkiej pracy - mówił. - Powtarzają, żebym nie odpuszczał i nie myślał, że jestem dobry, bo na tym poziomie przeciwnicy są więksi, silniejsi oraz szybsi.

Akademicki team Jamesa Hardena nosił nazwę Arizona State Sun Devils. Włodarze drużyny przypieczętowali pozyskanie młodzieńca jeszcze przed ukończeniem przez niego trzeciej klasy szkoły średniej. Spory udział miał w tym Scott Pera, który pełnił wówczas funkcję dyrektora ds. operacji koszykarskich. Tymczasem przed kampanią 2007/08 mężczyzna awansował na stanowisko asystenta głównego trenera, dzięki czemu zespół miał wykorzystać cały potencjał tkwiący w Hardenie. - Miałem w głowie różne opcje - wspomina James. - Mogłem wyjechać do Waszyngtonu lub zostać w domu i grać dla UCLA. W końcu dotarło do mnie, że chcę trafić do drużyny z konferencji Pacific-10 i ostatecznie wybór padł na ASU. Scott Pera był przy mnie od pierwszej klasy liceum i pracował ze mną do upadłego. Kazał mi biegać i dzięki temu pozbyłem się astmy. Wówczas mierzyłem zaledwie sto osiemdziesiąt kilka centymetrów, ale wciąż rosłem. Moje ciało dojrzewało. Trener zawsze nakazywał mi więcej rzucać i grać bardziej agresywnie, co właśnie teraz procentuje.

Przed zaangażowaniem Jamesa Hardena Arizona State Sun Devils nie należeli do potentatów ligi akademickiej. Kampanię 2006/07 podopieczni Herba Sendeka zakończyli z fatalnym bilansem 8-22, zajmując ostanie miejsce w konferencji Pacific-10. - Drużyna wygrała zaledwie dwa mecze z lokalnymi rywalami w minionych rozgrywkach - komentował koszykarz, który wówczas miał jeszcze absolutnie gładką twarz. - Nie chcę tu przychodzić i przegrywać. Musimy zacząć ciężko pracować, żeby unikać porażek. Na tę chwilę zespół wygląda nieźle, ale musimy poprawić jeszcze kilka aspektów. Mamy do tego odpowiednie narzędzia, a coach Sendek wie co robi. Musimy go słuchać i skupiać się na pracy.

Urodzony w "Mieście Aniołów" zawodnik piłkę do basketu po raz pierwszy miał w rękach dopiero w wieku jedenastu lat. Natychmiast zaczął nią rzucać do kosza, co z biegiem czasu stało się jego ulubionym zajęciem. Idolem Hardena z parkietów ligi zawodowej był gwiazdor Lakersów - Kobe Bryant. - Oczywiście ten z numerem "8", a nie "24" - zaznacza. Zanim sezon 2007/08 wystartował, wiele mówiło się o tym, że sytuacja Słonecznych Diabłów po dołączeniu do teamu Jamesa oraz kilku innych pierwszoroczniaków diametralnie się zmieni. Drużyna miała również nadal w składzie Jeffa Pendergrapha, swojego dotychczasowego lidera. Choć Harden przychodził do zespołu jako wielki talent, przez resztę ekipy traktowany był jak zwyczajny chłopak. Młodzieńca cieszyło takie podejście kolegów, bo dzięki temu nie ciążyła na nim dodatkowa presja i mógł w pełni skupić się na tym, co potrafił najlepiej, czyli oddawaniu rzutów oraz zdobywaniu punków.

Głównym trenerem Sun Devils był Herb Sendek, ale James miał o wiele bliższe relacje z jego nowym asystentem - Scottem Perą. - On jest dokładnie takim samym szkoleniowcem, jakim był w liceum - opowiada urodzony w LA zawodnik. - Kiedy trzeba zachować powagę, to jest poważny, a gdy jest czas na zabawę, to potrafi się wyluzować. Pera już w szkole średniej otoczył Hardena szczególną opieką. Po treningach często podwoził go do przydomowej restauracji fast-food, gdzie James jedząc kolację czekał aż Monja wróci z pracy. - Moje biuro mieściło się w pobliżu szatni, więc często słyszałem jak żartuje - Pera wspomina swojego najbardziej utalentowanego zawodnika. - Gdy jednak zbliżałem się do drzwi, natychmiast się uciszał i okazywał szacunek.
[nextpage]
Harden jeszcze w szkole średniej zdobył przydomek "Big Game James". Jako zawodnik Słonecznych Diabłów wielokrotnie rozgrywał wielkie mecze, jednak ekipa z Arizona State University nie potrafiła się wybić ponad przeciętność. W kampanii 2007/08 koszykarze Herba Sendeka zanotowali bilans 21-13, plasując się na piątej lokacie w Pacific-10 i nie awansując do turnieju NCAA. Absolwent Artesia High School znalazł się w pierwszej piątce konferencji, zdobywając średnio 17,8 punktu, 5,3 zbiórki, 3,2 asysty oraz 2,1 przechwytu, będąc jako pierwszoroczniak liderem ekipy ze stanu Arizona. Hardenowi dzielnie pomagali Jeff Pendergraph, Ty Abbott oraz Derek Glasser, lecz to okazało się niewystarczające do pokonania najlepszych. W kampanii 2008/09 Słoneczne Diabły poprawiły swój bilans na 25-10, dzięki czemu w swojej konferencji znalazły się o jedną lokatę wyżej i załapały się do turnieju NCAA, z którego odpadły w drugiej rundzie, ulegając 67:78 Syracuse. Harden całkowicie zawalił tamto spotkanie, trafiając zaledwie dwie z dziesięciu prób z pola. Choć Sun Devils szybko pożegnali się z marzeniami o mistrzostwie ligi akademickiej, to kampania 2008/09 dla studenta ASU pod względem indywidualnym była bardzo udana. Młody strzelec zdobywał 20,1 "oczka", zbierał z tablic 5,6 piłki, notował 4,2 asysty oraz 1,7 "kradzieży". Za swoje osiągnięcia znalazł się w pierwszej piątce All-American i otrzymał nagrodę dla zawodnika roku konferencji Pacific-10.

W 2009 roku James Harden podjął bardzo ważną decyzję odnośnie swojej kariery i zgłosił się do draftu do NBA. Eksperci rozpływali się nad nim i uważali, że jego boiskowe IQ jest zdecydowanie wyższe niż wskazuje metryka. Harden był opisywany również jako zawodnik dysponujący dobrym rzutem oraz z łatwością przedzierający się pod kosz. Wśród jego mankamentów wymieniano głównie niski wzrost oraz braki w muskulaturze, co mogło stanowić problem w starciach z potężnie zbudowanym obrońcami w lidze zawodowej. James najczęściej był porównywany do genialnego rzucającego obrońcy San Antonio Spurs - Manu Ginobiliego.

- Czuję, że to właściwy moment, żeby przejść na wyższy poziom - mówił tuż przed draftem, mając już na twarzy lekki zarost. - Sen stanie się rzeczywistością. Gra w NBA to moje marzenie od momentu, w którym po raz pierwszy miałem piłkę w rękach, więc dlaczego miałbym nie skorzystać z okazji? Ludziom się wydaje, że to była łatwa decyzja. Cóż, odchodzę, lecz nie przez przypadek, bo miałem tutaj wspaniałych trenerów oraz kompanów. To wszystko sprawia, że bardzo trudno mi opuszczać ASU. James Harden nie był zwykłym "talenciakiem". Przez dwa sezony dzielnie liderował Sun Devils, którzy po raz ostatni dwa razy z rzędu kończyli rozgrywki z co najmniej dwudziestoma zwycięstwami na koncie w kampanii 1980/81. - On był niesamowitym ambasadorem naszej uczelni oraz znakomitym graczem - ocenia swojego byłego podopiecznego Herb Sendek. - To również wspaniały przyjaciel i prawdziwy dżentelmen. Jesteśmy z niego bardzo dumni i wdzięczni za wszystko co zrobił dla drużyny oraz uczelni.

Posiadacz najbardziej rozpoznawalnej brody w lidze zawodowej jako swój ulubiony team wymienia Los Angeles Lakers, jednak w drafcie 2009 istniała bardzo niewielka szansa, że zostanie wybrany przez team z Kalifornii. Harden był po prostu za dobry, żeby posiadający niski pick Jeziorowcy po niego sięgnęli. Zresztą z uwagi na obecność Kobego Bryanta "Miasto Aniołów" nie wydawało się ciekawym miejscem do sportowego rozwoju. 25 czerwca w nowojorskiej Madison Square Garden wszystko stało się jasne. Z "jedynką" do Los Angeles Clippers powędrował Blake Griffin. Jako drudzy wybierali Memphis Grizzlies i postawili na Hasheema Thabeeta. "Trójka" przypadła natomiast nowo powstałej ekipie, Oklahoma City Thunder, która sięgnęła po ubranego w jasne spodnie i marynarkę oraz pasiastą koszulę Jamesa Hardena. - James naprawdę chce być częścią czegoś większego - komentował wybór Sam Presti - generalny menadżer OKC. - Dołączenie do Kevina Duranta oraz Russella Westbrooka jest dla niego bardziej ekscytujące niż bycie w centrum uwagi. Bardzo nam się podoba jego mentalność. To naprawdę dojrzały chłopak.

James w ekipie Grzmotu spędził trzy sezony, w każdym z nich notując wyraźne postępy. W rozgrywkach 2011/12 podopieczni Scotta Brooksa dotarli do wielkiego finału NBA, ulegając 1-4 Miami Heat, a Harden otrzymał nagrodę dla najlepszego rezerwowego ligi. Zdobywał średnio 16,8 punktu, 4,1 zbiórki oraz 3,7 asysty, wobec czego trener Mike Krzyzewski zabrał go na igrzyska olimpijskie do Londynu, gdzie Stany Zjednoczone sięgnęły po złoto. - Gdy Kobe i Wade usuną się w cień, on prawdopodobnie stanie się najlepszym rzucającym obrońcą w lidze - oceniał umiejętności Hardena Steve Kerr, czyli w przeszłości znakomity zawodnik na tej pozycji. Nic dziwnego, że podczas negocjacji na temat przedłużenia kontraktu Harden za cztery lata gry zażądał około sześćdziesiąt milionów dolarów. Thunder nie byli w stanie wygospodarować aż takiej kwoty, w przeciwieństwie do Houston Rockets. W związku z tym na kilka dni przed rozpoczęciem kampanii 2012/13 brodaty shooting guard stał się nowym zawodnikiem Rakiet.

W Teksasie Harden z rezerwowego i pomocnika gwiazd stał się prawdziwym liderem i graczem formatu all-star. Rockets kampanię zasadniczą 2012/13 zakończyli z bilansem 45-37, żegnając się z rozgrywkami w pierwszej rundzie play-off's, przegranej 2-4 z... Oklahoma City Thunder. 25,9 "oczka", 4,9 zbiórki, 5,8 asysty oraz 1,8 przechwytu pozwoliły jednak młodzieńcowi na pierwszy w karierze występ w Meczu Gwiazd i obecność w trzeciej piątce NBA. W kolejnej kampanii brodacz spisywał się na podobnym poziomie i po raz kolejny został wybrany do ekipy Zachodu na All-Star Game, tym razem w miejsce kontuzjowanego Kobego Bryanta. Mając u boku Dwighta Howarda, statystyki utrzymał na podobnym poziomie, trafił do pierwszej piątki ligi, a Rakiety skończyły regular season z bilansem 54-28 i poległy w pierwszej rundzie play-off's 2-4 z Portland Trail Blazers.

Harden nigdy nie był typem gracza, który skupiał się na swoich osiągnięciach indywidualnych. Brodacz zawsze stawia na pierwszym miejscu dobro drużyny, ale do najskromniejszych sportowców na świecie również nie należy: - Jestem obecnie najwszechstronniejszym graczem w lidze. Steph Curry to prawdopodobnie najlepszy strzelec, Kevin Durant największy łowca punktów, a Anthony Davis najlepszy blokujący. Ze słowami młodego koszykarza można dyskutować, jednak fakty są takie, że przed ukończeniem dwudziestego piątego roku życia statystyki na poziomie 25 "oczek", 6 asyst oraz 4 zbiórek oprócz Hardena potrafili w ostatnich dwudziestu latach wypracować jedynie LeBron James, Dwayne Wade oraz Derrick Rose, czyli gwiazdorzy największego formatu.

James Harden i Kevin Durant stanowili zgrany duet zarówno na parkiecie, jak i poza nim. Obecnie wciąż dobrze się dogadują i tęsknią za czasami, kiedy występowali w jednej drużynie. - Ten zespół jest jak rodzina - brodaty zawodnik opisywał atmosferę panującą w OKC jeszcze za czasów swojej gry w Thunder. - Zawodnicy traktują się jak bracia i spędzają ze sobą mnóstwo czasu każdego dnia. Nie ma drugiego takiego teamu. Kocham to miejsce. Buduje się tutaj dynastię. Wygrywamy, dobrze się bawimy i jesteśmy braćmi. To coś, czego nie da się kupić. Takie słowa rzucającego obrońcy Rockets trochę dziwią w obliczu powodu, dla którego opuścił on Grzmot. - Chodziło o pieniądze, bez dwóch zdań i nie ma nawet o czym gadać. Wcześniej rzeczywiście myślałem, że z Kevinem i Russellem będziemy tworzyć jedną drużynę już zawsze.

© East News
© East News

W słuchawkach dwukrotnego uczestnika All-Star Game najczęściej można usłyszeć Lloyda, wykonującego muzykę R&B, który zasłynął takimi utworami jak "Southside" czy "You". Harden nie ma ulubionego typu jedzenia, ale za to hektolitrami pije napój izotoniczny Gatorade. Przed pójściem na studia dziennikarze zapytali go, w jakim miejscu chciałby być za dziesięć lat, a on odparł, że po prostu pragnie wieść szczęśliwe życie. Koszykarz bez wątpienia znajduje się na dobrej drodze ku temu. Ma miliony fanów na całym świecie, złoty medal olimpijski, spotyka się z pięknymi kobietami, a na jego koncie bankowym znajduje się wystarczająco dużo pieniędzy, żeby nie martwić się o przyszłość aż do końca swoich dni. Do zrealizowania pozostało mu jednak wciąż kilka celów: wywalczenie nagrody MVP sezonu zasadniczego i finałów czy sięgnięcie po najcenniejsze trofeum koszykarskie - mistrzostwo NBA. Czasu jednak zostało mu jeszcze sporo. W końcu nawet LeBron James dopiero niedawno dopiął swego.

Bibliografia: New York Times, Sports Illustrated, arizonastate.scout.com, basketball-reference.com, dailythunder.com, espn.go.com, maxpreps.com, sports-reference.com.

PS. Artykuły z cyklu "Gwiazdy od kuchni" będą pojawiać się w miarę często, ale nieregularnie. Zachęcam do komentowania oraz podawania w komentarzach propozycji odnośnie bohaterów kolejnych odcinków.

Źródło artykułu: