Ależ beznadziejny był w pierwszych dwóch kwartach obrońca tytułu. Stelmet w ataku był zbyt pasywny, aby przebić się przez całkiem szczelną defensywę zgorzelczan. Co gorsza, zielonogórzan zawodziły rzuty z dystansu. Wszystkie siedem prób do przerwy okazało się nieskuteczne. Jedynie na linii rzutów wolnych zawodnicy Mihaila Uvalina prezentowali się przyzwoicie, ale to było zdecydowanie za mało.
W tak ważnym meczu nie można prezentować się tak kiepsko w ofensywie. Brakowało opcji (tylko Christian Eyenga i Vladimir Dragicević mogli się pochwalić nie najgorszą skutecznością, ale i oni nie grali dobrze), większego zaangażowania niektórych koszykarzy, wreszcie pomysłu i sportowej złości. Nic dziwnego, że drużyna z Winnego Grodu ani przez chwilę nie potrafiła złapać odpowiedniego rytmu. To musiało się źle skończyć.
[ad=rectangle]
Spragniony sukcesu PGE Turów wykorzystał swój największy atut. Czyli szeroką ławkę. Zawodnicy z pierwszej piątki grali przyzwoicie, lecz nierówno. Ich też dopadały kryzysy, gorsze fragmenty, ale wtedy do gry wkraczali rezerwowi. Znakomicie spisywali się Damian Kulig i Nemanja Jaramaz, którzy zdobyli w pierwszej połowie odpowiednio siedem i dziewięć punktów.
To umożliwiało ekipie Miodraga Rajkovicia zachowanie ciągłości i stabilności w ofensywie. Zgorzelczanie wysunęli się na wyraźne prowadzenie w drugiej kwarcie i systematycznie je powiększali. Obrońcy tytułu nie byli w stanie odpowiedzieć i - co gorsza - nawet w defensywie nie dorównywali przeciwnikowi.
Po wznowieniu gry zielonogórzanie wcale się nie poprawili. Nie można było im odmówić determinacji, agresywniejszej postawy na parkiecie, tyle że efekty były mizerne. Poza krótkimi zrywami, w których i tak na pierwszy plan wysuwał się Łukasz Koszarek, gospodarze nie potrafili nacisnąć na odcisk PGE Turowowi. Ten, mimo że grał słabiej, wciąż trzymał rywala na dystans.
Dopiero w czwartej odsłonie, kiedy do wspomnianego Koszarka dołączył Craig Brackins, zrobiło się ciekawie. Stelmet zbliżył się na odległość dziewięciu "oczek", ale potem przepadł... W decydujących momentach obrońcom tytułu brakowało werwy, ikry. Tym samym przegrali i wywalczyli tylko srebrny medal. Po raz pierwszy w historii mistrzem kraju został PGE Turów. Warto dodać, że przygraniczny klub dopiął swego w finale dopiero za szóstym podejściem. Wcześniejsze pięć finałów zgorzelczanie przegrali.
MVP finałów wybrano Filipa Dylewicza, który zasłużenie otrzymał ten tytuł. Co prawda w szóstym spotkaniu nie był najlepszym strzelcem, ale zdobył ważne punkty i świetnie prezentował się w poprzednich meczach.
Stelmet Zielona Góra - PGE Turów Zgorzelec 60:72 (17:19, 7:22, 14:16, 22:15)
Stelmet: Koszarek 16, Dragicević 12, Brackins 11, Eyenga 11, Zamojski 5, Cel 3, Cesnauskis 2, Ginyard 0, Chanas 0, Hrycaniuk 0.
PGE Turów: Jaramaz 16, T. Taylor 11, Prince 10, Dylewicz 9, Kulig 9, M. Taylor 7, Zigeranović 4, Chyliński 3, Wiśniewski 3, Karolak 0, Nikolić 0.
Stan rywalizacji: 4-2 dla PGE Turowa
[b]Jesteśmy na Facebooku. Dołącz do nas!
[/b]
To nasze pierwsze srebro więc powinniśmy się cieszyc :)
Dzięki za walkę i było widac że Koszar sam sobie nie radzi bo tylko on próbował .