Nie czułem się od nich gorszy - rozmowa z Pawłem Leończykiem, graczem Trefla Sopot

Trefl Sopot wygrał w środę w Zielonej Górze z miejscowym Stelmetem w meczu o Superpuchar Polski. Co po spotkaniu miał do powiedzenia Paweł Leończyk?

Karol Wasiek: W środę rywalizowałeś z podkoszowymi Stelmetu Zielona Góra. Co możesz o nich powiedzieć? Brackins i Barlow mogą być czołowymi postaciami w naszej lidze?

Paweł Leończyk: Ciężko się tak wypowiadać po jednym spotkaniu. Nie chcę mówić, czy są dobrzy, czy są źli, bo to nie ja powinien to komentować. Mogę powiedzieć jedynie tyle, że nie czułem się od nich gorszy. Ciężko ich ocenić, bo przed meczem mało o nich wiedzieliśmy. Cieszymy się, że w spotkaniu z nami dużo nie pokazali, bo to oznacza, że my im się dobrze postawiliśmy.

Czyli jesteście zadowoleni ze swojej dyspozycji?

- My zagraliśmy dobry mecz, ale nie był rewelacyjny. Nie ma co się zbytnio ekscytować. Mieliśmy swoje problemy, przestoje i Stelmet w pewnym momencie prowadził 15 punktami. Nie można powiedzieć, że w tym fragmencie graliśmy dobrze, bo graliśmy bardzo źle.

Szczególnie blado wyglądaliście w momencie, kiedy postawiliście obronę strefową.

- Chcieliśmy zaskoczyć Stelmet. Wiedzieliśmy, że we wcześniejszych meczach mieli oni problemy ze strefą, więc ją postawiliśmy. Zdawaliśmy sobie jednak sprawę z tego, że Stelmet będzie trenował grę pod obronę strefową, ale chcieliśmy ich sprawdzić, czy jednak odrobili tę lekcję, czy nie. Wiedzieliśmy, że to nie pomaga i szybko zrezygnowaliśmy z tego pomysłu. Fajnie, że wygraliśmy to spotkanie, bo mieliśmy jednak sporo dobrych momentów.

Można powiedzieć, że gra Stelmetu wam odpowiadała, bo trzeba było mocniej zwrócić uwagę tylko na Christiana Eyengę, a reszta zawodników jakby trochę w cieniu była...

- Fajnie wyszło, że w Stelmecie tylko Eyenga tak naprawdę zrobił nam krzywdę. Rzucił te 30 punktów, ale reszta graczy miała po 5-6 oczek. To nam odpowiadało. U nas z kolei kilku graczy miało 10 i więcej punktów. Wydaje mi się, że prawie każdy u nas w zespole miał taki fragment w spotkaniu, w którym decydował o obliczu drużyny. Mieliśmy moment, w którym Sarunas trafiał za trzy, później graliśmy na Adama Waczyńskiego, czy Michała Michalaka.

Na ciebie też koledzy grali?

- Kiedy pojawiłem się na parkiecie, to koledzy zagrali na mnie dwie, czy trzy akcje. Uważam, że jest to fajne, iż trener widzi, kto w danym momencie akurat dobrze się czuje.

To miało być zaskoczeniem dla rywala, że ty zacząłeś ten mecz na ławce rezerwowych?

- Trzeba byłoby zapytać trenera. Ja z zespołem nie trenowałem te trzy ostatnie dni przed meczem, bo miałem lekki uraz, który był trochę uciążliwy. W dzień spotkania powiedziałem, że czuję się dobrze i dlatego zagrałem.

Dla ciebie był to pierwszy, oficjalny mecz w barwach Trefla Sopot, ale tej tremy w ogóle nie było widać. Wręcz przeciwnie - bardzo pewnie czułeś się na boisku.

- Od początku, jak jestem tutaj to czuję się dobrze, więc mam nadzieję, że będzie tak samo do końca sezonu. Ja dobrze się czuję w takiej grze, jaką preferuje Trefl. Z kontry można łatwo punkty zdobyć, trzeba po prostu pobiec i najczęściej włożyć piłkę z góry, dlatego czasami trzeba to wykorzystać.

Ostatnio trener Maskoliunas powiedział taką rzecz, że w drużynie chce mieć kilku liderów, a nie jednego. Idealnie się wpasowaliście w jego koncepcję.

- No tak, bo to jest fajna koncepcja. Często tak jest, że ci liderzy są kreowani przez media, kibiców, a wiadomo, że w pojedynkę meczu się nie wygra, dlatego na boisku potrzebnych jest kilku liderów.

Źródło artykułu: