Michał Żurawski: Odnieśliście ostatnio trzy bardzo pewnie zwycięstwa. Z meczu na mecz wyglądacie coraz lepiej i wyglądacie jak taki walec, który bez najmniejszych problemów przejeżdża się po kolejnych rywalach.
Marcin Dutkiewicz: Nie nazwałbym nas jeszcze walcem, ponieważ to były tylko trzy spotkania z przeciwnikami, z którymi powinniśmy wygrywać, no może poza tym z Treflem Sopot. Wraz ze swoim przyjściem trener Urlep zmienił trochę podejście naszego zespołu oraz wprowadził własną filozofię, a przy tym miał cały luty na spokojne treningi z nami, gdyż graliśmy tylko dwa mecze ligowe. Mam nadzieję, że jednak prawdziwe apogeum naszej formy dopiero przed nami i nadejdzie ono w najważniejszych momentach tego sezonu.
W spotkaniu w Kołobrzegu zagraliście dość nietypowo w jednym elemencie. Chodzi mi o rzuty trzypunktowe. Macie wielu dobrych strzelców i słynęliście z tego, że tych rzutów oddajecie bardzo dużo. Tymczasem z Kotwicą mieliście jedynie sześć takich prób. Takie było wasze założenie przedmeczowe czy po prostu tak wyszło?
- Tak się po prostu ten mecz ułożył. Każde spotkanie jest inne, a zawodnicy z Kołobrzegu odcinali naszych strzelców, przez co mieliśmy więcej miejsca do gry pod koszem. Nie ma żadnej recepty na to, żeby w każdym meczu oddawać taką samą liczbę rzutów. Raz oddajesz dwadzieścia rzutów, a innym razem możesz nie rzucać ani razu. Koszykówka jest grą zespołową i nie ważne ile rzucamy z dystansu, ważne, że wygrywamy.
Pod wodzą trenera Urlepa w trzech spotkaniach traciliście kolejno 63, 64 i 62 punkty, co było waszymi trzema najlepszymi wynikami w całym sezonie. Obrona stałem się teraz kluczem do waszych sukcesów. Skąd tak duża metamorfoza w tym elemencie?
- Nie skłamię jeśli powiem, że na treningach największy nacisk kładziemy właśnie na ten element. Wypracowaliśmy, to co widać, miesiącem intensywnych, długich i naprawdę ciężkich treningów. Cieszę się, że tą naszą ciężką pracę widać podczas spotkań ligowych.
Nie tylko w obronie zmieniliście się nie do poznania, ale naprawdę jesteście zupełnie innym zespołem niż za kadencji trenera Linartasa. Co takiego zmienił Andrej Urlep, że wskoczyliście na wyższe obroty?
- Trener Urlep jest olbrzymim autorytetem w Polsce. Oczywiście nie mówię, że trener Linartas go nie miał, bo każdy szkoleniowiec musi mieć swój autorytet. Jednak nasz nowy trener wprowadził nową filozofię, taki nowy punkt widzenia. Podchodzi on do każdego zawodnika w sposób indywidualny i z każdego z nas stara się wykrzesać ten element, w którym czujemy się najlepiej. Nie mogę powiedzieć teraz, co konkretnie się stało, ponieważ musiałbym analizować poprzednie zespoły, które prowadził Andrej Urlep. Rok temu w AZS-ie Koszalin zaszły ogromne zmiany na plus, czy pięć lat temu z Basketem Kwidzyn wszedł on do play-offów. Każdy z zawodników docenia go jako fachowca i choć treningi są dłuższe i zdecydowanie cięższe niż u jego poprzednika to wszyscy chcą u niego grać, chcą u niego trenować, bo przy kimś takim jak Andrej Urlep można się wiele nauczyć.
Czy te ostatnie zwycięskie spotkania, a przede wszystkim styl jaki w nich zaprezentowaliście, dodadzą wam takiej pewności siebie, przed tą decydującą częścią sezonu?
- Na pewno zyskaliśmy pewność siebie, bo po ostatnich wygranych, bardzo znacząco wygrzebaliśmy się z dołka, jaki mieliśmy w środku sezonu. Tym bardziej po tych dziewięciu wygranych z rzędu, jakie zanotowaliśmy w listopadzie, ten dołek był dość mocno zauważalny. Jednak nie możemy być teraz też zbyt pewni siebie, bo pokonaliśmy choćby Kotwicę czy Start, czyli zespoły, które po prostu musieliśmy pokonać, chcąc myśleć o jakimkolwiek sukcesie w bieżącym sezonie. Niewątpliwie jednak cieszy fakt, w jakim stylu tego dokonaliśmy. Czujemy się pewnie, ale mam nadzieję, że nie wpadniemy w jakiś huraoptymizm. Do osiągnięcia sukcesu w tym sezonie jeszcze daleka, daleka droga.
Czy w waszym zespole zapanowała ulga po przegranym poniedziałkowym spotkaniu AZS-u z Anwilem? Porażka koszalinian zapewniła wam miejsce w czołowej szóstce, a jeśli pokonaliby oni włocławian, to o wszystkim decydowałyby piątkowe derby, a jak wiadomo, w takim pojedynczym meczu, wszystko się może zdarzyć.
- Zgadza się na pewno jakaś tam ulga była. Każdy z nas oglądał to spotkanie w domu i kibicował drużynie Anwilu Włocławek. W tym momencie to drużyna z Kujaw pomogła nam znaleźć się w tej szóstce. Jednak nie możemy na pewno oglądać się na innych i liczyć na potknięcia innych drużyn, chcąc osiągnąć sukces. Byliśmy jednak przygotowani na sytuację, że piątkowy mecz z AZS-em będzie tym o wszystko. Cieszymy się, że już jesteśmy w tej szóstce, jednak to nas nie zwalnia z obowiązku, żeby wciąż ciężko pracować i grać na maksimum swoich możliwości. Musimy myśleć perspektywicznie. Mecz w piątek będzie inny niż zwykle. Mówiąc, że jest to mecz jak każdy inny po prostu bym skłamał. To będzie święto dla kibiców, dla koszykarzy i całego środowiska koszykarskiego.
Wspomniałeś, że derby pomiędzy Czarnymi i AZS-em to święto koszykówki. Jednak to święto będzie miał bardzo dużo podtekstów. Chodzi mi o bohaterów piątkowego widowiska. Ty i trener Urlep jeszcze rok temu byliście w Koszalinie, natomiast teraz z AZS-em do Słupska przyjadą Paweł Leończyk, który przez cztery lata reprezentował barwy Energi Czarnych oraz Cameron Bennerman, który dwa lata temu był jednym z filarów z zespołu, który zdobył brązowy medal.
- No zgadza się. Nie możemy zapomnieć o tym, że koszykówka to także biznes. Zawodnik może w jednym roku grać tutaj, a w kolejnym już gdzie indziej. Ja sam występowałem przecież w Koszalinie, a przed tym grałem dla Energi Czarnych. Kiedy graliśmy w pierwszej rundzie w Koszalinie, to kibice AZS-u przywitali mnie dosyć ciepło. Wszędzie, gdzie grałem wcześniej, staram się zostawić po sobie dobre wrażenie. To jak przywitają tutaj choćby Leona, który grał tu przez cztery lata, to nie moja sprawa i nie mój biznes. Ja sam osobiście podam mu rękę na przywitanie, bo się przecież znamy. Jednak na parkiecie nie ma mowy o żadnej przyjaźni, poza boiskiem możemy porozmawiać, ale tylko tyle. O tym jak wielkim świętem są piątkowe derby niech świadczy fakt, że bilety na to spotkanie rozeszły się w przeciągu niecałej godziny. To jest po prostu ewenement. Wiemy, że będziemy mogli liczyć na ich głośny doping i ogromne wsparcie. Bardzo nas to cieszy, bo były momenty, że na nas gwizdali czy buczeli, w momentach, w których prezentowaliśmy się naprawdę kiepsko.
Wspomniałeś o skali tego meczu. Ty już od wielu lat występujesz już na polskich parkietach. Mógłbyś gdzieś w hierarchii umieścić te derby słupsko-koszalińskie? Kiedyś takimi klasykami polskiej ekstraklasy były spotkania Śląska Wrocław z Anwilem Włocławek. Jest szansa, że jeżeli ekipa z Dolnego Śląska awansuje w tym sezonie do Tauron Basket Ligi to od przyszłego sezonu one powrócą. Czy uważasz, że te derby, w których przyjdzie ci w piątek wystąpić już po raz kolejny są największą ozdobą naszej ligi?
- Oczywiście, że tak i mówię to bez najmniejszego zawahania. Tak jak mówiłem wcześniej, grałem zarówno w Koszalinie, jak i Słupsku, ale w obydwu miastach derby były zawsze czymś wyjątkowym. To były takie spotkania, w którym każdy chcę grać i od małego o tym marzy. Adrenaliny jakie wywierają te starcia, z pewnością nie można znaleźć nigdzie indziej. Derby słupsko-koszalińskie są wyjątkowe i nie mają w tym momencie sobie równych w Polsce.
Waszym celem minimum przed tym sezonem było znalezienie się w tej górnej szóstce. Cel ten został zrealizowany. Jaki jest kolejny?
- Nie chciałbym wybiegać aż tak bardzo w przyszłość. Cieszymy się z wejścia do szóstki, ale na chwilę obecną staramy się skupić na meczach z Koszalinem, a co będzie później to zobaczymy. Gramy w piątek, a już od środy zaczynają się przecież szóstki, które będą grane systemem środa-sobota, dlatego też dużo spotkań przed nami. Nie chcę w tym momencie niczego obiecywać ani robić jakichś zapowiedzi, co się wydarzy. Na chwilę obecną mecz z AZS-em jest jedynym, jaki mamy do rozegrania w naszych głowach.
Wspomniałeś o tym systemie środa-sobota. Czeka was naprawdę trudny miesiąc, bo będziecie musieli regularnie grać po dwa spotkania w tygodniu. Nie obawiasz się o waszą kondycję?
- Jestem naprawdę spokojny o ten aspekt. Mamy młody zespół, gdzie najstarszy jest Robert Tomaszek, który z nas wszystkich jest najlepiej przygotowany fizycznie. W naszych treningach uczestniczy aż trzynastu zawodników, co jest dla nas wielkim ułatwieniem. W ubiegłym roku w Koszalinie od początku sezonu był podobny schemat, odnośnie gry dwa razy w tygodniu, ale tam mieliśmy jedynie ośmiu czy dziewięciu ludzi do dyspozycji, a to nam trochę komplikowało sprawę. Na pewno w trakcie trwania całego sezonu zdarzają się jakieś kontuzje czy różnego rodzaju wypadki losowe, ale tym się nie martwię. Naszym ogromnym atutem jest liczba zawodników, którymi dysponujemy. Jeżeli każdy wyjdzie na piętnaście czy dwadzieścia minut i da z siebie wszystko dwa razy w tygodniu to uważam, że nic złego nie może nam się przytrafić.