Michał Fałkowski: Mocne przywitanie Bauermanna

Naszym celem jest wygrywać i zdobyć medal mistrzostw Europy - tymi słowami przywitał się z Polską nowy trener reprezentacji naszego kraju, Dirk Bauermann.

W tym artykule dowiesz się o:

- Nie ma żadnego powodu, dla którego reprezentacja Polski koszykarzy nie miałaby wygrać z Hiszpanią, Turcją, Francją, Grecją, kimkolwiek! Najważniejsza jest ciężka praca i pewność siebie. Wiara w swoje umiejętności, że można osiągnąć wszystko. Naszym celem jest wygrywać i zdobyć medal mistrzostw Europy - tymi słowami przywitał się z Polską nowy trener reprezentacji naszego kraju, Dirk Bauermann.

Mocne uderzenie, przyznam szczerze. Podobnych słów wypowiedzianych przez osobą na podobnym stanowisku użył w ostatniej dekadzie chyba tylko Jerzy Engel, który przed Mistrzostwami Świata w Japonii i Korei stwierdził, że Jedziemy po puchar! a potem otrzymał wyjątkowe silne uderzenie obuchem w głowę. Mocne słowa, mocny upadek.

Czy tak samo będzie w przypadku Bauermanna? Oczywiście mam nadzieję, że nie, ale jednocześnie nie mogę pozbyć się wrażenia, że Niemiec już na samym początku zrobił sobie wyjątkowo "pod górkę". Słowa te będą mu wypominane przy każdej kolejnej porażce. A te przyjdą i to już we wrześniu - Słowenia, Hiszpania, Chorwacja to drużyny lata świetlne przed nami. Gruzja i Czechy? Przy gorszej dyspozycji dnia i z nimi będzie bardzo trudno o zwycięstwo.

Rozumiem więc, że mówiąc zatem o medalu mistrzostw Europy, niemiecki szkoleniowiec miał na myśli nieco bardziej odległą przyszłość i perspektywę pracy z kadrą przez wiele lat. Cóż, chyba nie zdaje sobie sprawy z tego, że u nas trend jest inny - w czasie gdy Bauermann pracował z kadrą swojego kraju w latach 2003-2011, PZKosz zatrudniał... pięciu trenerów: Andrzeja Kowalczyka, Vaselina Maticia, Andreja Urlepa, Muliego Katzurina i Igora Griszczuka. Jedni odchodzili, bo nie zrobili wyniku, inni sami podejmowali taką decyzję. Niemniej jednak ostatnią postacią, która zasiadała dłużej na tym stołku był, i znowu cofamy się w odległe wspomnienia, Eugeniusz Kijewski .

W latach 1993-1998 "Kijek" zrobił wynik z kilku przyczyn. Po pierwsze, miał pod sobą wyjątkowo utalentowane pokolenie, a po drugie - był dla swoich zawodników kimś naprawdę wyjątkowym. Tak, to były czasy, gdy Kijewski miał jeszcze wyrazisty charakter, a ponadto - i to może jest bardziej istotne - jego obraz jako wielokrotnego mistrza Polski oraz świetnego strzelca był żywy w pamięci tamtej generacji.

Jakże różne jest to obecne pokolenie od tamtego... Dardan Berisha, któremu talentu starczyłoby na grę w silnym zespole dał się omotać agentowi i wylądował w rozgrywkach półamatorskich (kiedyś uważałem, że Kosowo może być dobrym wyborem, teraz zmieniam zdanie i odniosę się do tego na blogu wkrótce). Piotr Pamuła i Mateusz Ponitka, dla których układy z Walterem Jeklinem  oraz aspekt finansowy w Asseco Prokomie stały się ważniejsze niż możliwość rozwoju. Jakub Wojciechowski preferujący grę w jakiejś marginalnej lidze we Włoszech zamiast kontraktu we Włocławku. Nawet "fochający" się na lewo i prawo, mocny tylko w klubie, Maciej Lampe .

Teoretycznie Bauermann ma tych zawodników do dyspozycji, ale w praktyce, po słabych sezonach, lub sezonach spędzonych w jakichś dziwnych ligach, już w tej chwili tracimy kilku podstawowych zawodników. I choć trener coś wspomina o tym, że mamy zdolną młodzież z roczników 1992/1993, ja widzę niewielu (poza Ponitką), którzy mają prawo albo na stałe zadomowić się w TBL (Grzegorz Grochowski i Michał Michalak) albo grać z powodzeniem w Europie (Przemysław Karnowski i Tomasz Gielo). To trochę mało jeśli porównamy z każdym szkoleniem w Zachodniej Europy czy na Litwie i praktycznie nie ma w nim miejsca na wewnętrzną konkurencję.

A propos szkolenia na Litwie, pożegnam się z wami informacją, o której dowiedziałem się całkiem niedawno przy okazji 4. edycji Włocławek Cup, czyli turnieju chłopców z roczników 2000 i 2001 oraz nastolatków urodzonych w latach 1997-1998.

Uczestnikami imprezy były m.in. dwa zespoły Akademii Koszykarskiej Wilno, prowadzonej przez legendarnego Sarunasa Marciulionisa. Litwini szału nie zrobili we Włocławku, lecz jak się później dowiedziałem, nie przyjechali najsilniejszym zespołem. - Zespołem? - zapytałem - Chyba składem? Nie, zespołem - padła odpowiedź - oni nie zostawili w domu swoich najlepszych zawodników, ale całe drużyny. W każdym roczniku mają ich cztery lub pięć…

Tak, sprawdziłem to. Juniorzy starsi, juniorzy młodsi, kadeci, młodzicy starsi, młodzicy młodsi, zespoły dziecięce... Na każdy rocznik (!) przypadają cztery, a częściej pięć zespołów uporządkowanych według kategorii od A do E, przy czym A to najlepsze jednostki, a E najsłabsze. A zwolnione są ze wszelkich kosztów, mają za zadanie po prostu inwestować w siebie, ciężko trenować i być gotowymi, że za chwilę ruszą w świat. Spoczywać na laurach jednak nie mogą, bo ci z ekipy B trenują właśnie po to, by wygryźć swoich rówieśników z A, a przy okazji po to, by... nie dać się wygryźć graczom z C.

Pięć drużyn w jednym roczniku, każda po około 15 zawodników, a to wszystko już po wstępnej selekcji (!). A jak to jest w Polsce? Czołowe kluby inwestujące w młodzież (WKK Wrocław, Pyra Poznań, GTK Gdynia, TKM Włocławek itd.) mają w roczniku po jednym zespole, który często składa się ze wszystkich chętnych chcących uprawiać koszykówkę bez jakiejkolwiek selekcji.

Adam Małysz 
jako pojedynczy rodzynek mógł zdobywać sukcesy, gdyż brał udział w sporcie indywidualnym. W sporcie zespołowym, w koszykówce, potrzeba by kilkunastu Małyszów, by coś osiągnąć, lecz tego, bez odpowiedniego szkolenia, nie osiągniemy. Medal mistrzostw Europy? Dirk, nie rzucaj słów na wiatr…

Źródło artykułu: