Mateusz Zborowski: W ostatnich dniach w mediach pojawiła się informacja o zapożyczeniu się PZKosz u klubów – Turowa Zgorzelec i klubu I ligi – Rosy Radom na łączną kwotę 700 tysięcy złotych. Co w tym najbardziej absurdalnego to, to że PZKosz jest głównym udziałowcem PLK... Czy wyobraża sobie Pan sytuację, w której jako prezes PZKosz zwraca się do klubów o pożyczenie pieniędzy na działalność związku?
Roman Ludwiczuk: Ciężko mi się osobiście do tego ustosunkować, tym bardziej, że mi jako prezesowi PZKosz przez 5 lat nawet nie przyszło by do głowy takie rozwiązanie. Oczywiście była współpraca z ówczesnym prezesem PLK, panem Januszem Wierzbowskim, ale razem pracowaliśmy na rzecz rozwoju polskiej koszykówki. Taka sytuacja, w której związek pożycza pieniądze od klubów jest co najmniej dziwna, żeby nie powiedzieć niedopuszczalna.
Prezes Bachański wypomina w mediach, że długi związku wynikają z działań poprzedniego zarządu, kiedy to Pan sprawował władzę.
- Wielokrotnie już powtarzałem, że takie słowa to jakiś żart. Wystarczy fachowo i rzetelnie podejść do tematu i zapoznać się ze sprawozdaniami finansowymi z poprzedniej kadencji. Mogę na podstawie dokumentów potwierdzić, że efektem działań zarządu którego miałem zaszczyt być prezesem przez 5 lat było zamkniecie naszej kadencji z czteromilionowym zyskiem. Wszelkie dokumenty finansowe są w biurze i prezes nie powinien mieć kłopotu z zapoznaniem się z nimi. Może należy zapytać Komisję Rewizyjną, która w większości składa się z członków poprzedniej kadencji o prawdę w tej kwestii. Chciałbym tutaj również nadmienić, że to właśnie zarząd, w którym pan Bachański był Sekretarzem zostawił po sobie 6 mln długu, z którego my spłaciliśmy prawie 4 mln. Mowa o tym, że związek żył na kredyt dotyczy chyba roku 2011 i rządów prezesa Bachańskiego. Pora chyba zrobić sobie rachunek sumienia, a nie skupiać się na ciągłej krytyce poprzednika. Nigdy nie zwykłem wypowiadać się w takim tonie na temat pana Bachańskiego, ale nie mogę więcej tolerować nieprawd głoszonych przez jego osobę, nie mogę tolerować ciągłego negowania pracy którą wykonywaliśmy na rzecz koszykówki w Polsce! To dziesiątka ludzi w 2006 roku podjęła się zadania ratowania PZKosz po rządach ówczesnego prezesa i Grzegorza Bachańskiego jako Sekretarza Generalnego, choć z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że ówczesny prezes czerpał wiedzę podobnie jak my Członkowie Zarządu z informacji od Sekretarza Generalnego, który zarządzał jako pracownik etatowy PZKoszem. To w 2006 po tym "kierowaniu" związkiem zastaliśmy ponad 6 mln złotych zobowiązań krajowych i 13 mln zobowiązań wobec FIBA. Kadencja, której przewodniczyłem, to okres w którym zorganizowaliśmy największą imprezę sportową w Polsce, która kosztowała ponad 35 mln i nikt tego nie dał nam za darmo. To kadencja, w której organizowaliśmy kilka turniejów rangi mistrzowskiej w różnych kategoriach wiekowych, to kadencja, w której spłacaliśmy długi, a przy tym wróciliśmy do normalności w funkcjonowaniu związku, gdzie zawodnicy nie musieli rozcinać koszulek żeby je zakładać reprezentując Polskę. Brutalne, ale prawdziwe, dlatego jak słyszę słowa pana Bachańskiego i jego medialnych kreatorów to się oburzam. Nie da się zarządzać taką instytucją jak PZKosz nie poświęcając się temu w całości. Do krytyki swojej osoby przywykłem, ale nie pozwolę oczerniać Członków Zarządu, który funkcjonował w poprzedniej kadencji bo wspólnie ciężko pracując udało nam się naprawić to co zostało zepsute.
Ile czasu zabrakło, by zdążył Pan dokończyć dzieło?
- Zabrakło dwóch lat żeby to dokończyć. Mamy kraj demokratyczny, delegaci wybrali na prezesa Grzegorza Bachańskiego. Życzę polskiej koszykówce wszystkiego dobrego i jeszcze raz zgłaszam gotowość do współpracy na rzecz polskiej koszykówki. Musimy pamiętać, że był Pałus był Ludwiczuk, będzie Bachański, ale wszyscy musimy grać w jednej drużynie, drużynie, dla której priorytetem jest dobro polskiej koszykówki.
Skąd według Pana wzięło się tak duże poparcie dla działań Grzegorza Bachańskiego, a co za tym idzie krytyka Pana osoby?
- Wystarczy zwrócić uwagę, że pod tymi działaniami i artykułami podpisują się te same osoby, których nazwisk nie będę wymieniał. Nie wiem dlaczego brakuje w tym obiektywizmu, ale dodam, że to właśnie między innymi oni wykreowali Grzegorza Bachańskiego jako prezesa, który wniesie nową jakość do związku i są w jakimś stopniu współodpowiedzialni za to co się teraz w związku dzieje.
Pan będąc prezesem PZKosz nie pobierał z tego tytułu uposażenia, natomiast Pana następca inkasuje pensję z racji funkcji sprawowanej w PZKosz i jest dodatkowo wiceprezesem PLK... Czy łączenie tych funkcji się nie wyklucza?
- Chciałbym powiedzieć, że owszem nie pobierałem wynagrodzenia za swoją pracę, ale od czasu do czasu zarząd przyznawał mi nagrody za moja działalność i były to różne kwoty, raz wyższe, raz niższe. Sytuacja Pana Bachańskiego jest sytuacją kuriozalną. Prezes PZKosz, związku który jest większościowym udziałowcem PLK i który szefuje panu Jakubowskiego jest jednocześnie jego podwładnym jako pracownik PLK, a do tego przewodniczącym Rady Nadzorczej PLK jest członek zarządu PZKosz, mam tu na myśli Sekretarza Generalnego jak również członkiem RN PLK jest inny członek zarządu PZKosz. Można powiedzieć, że są oni pracodawcami wiceprezesa PLK, a zarazem prezesa PZKosz, materia dość skomplikowana i co najmniej dwuznaczna.
A co Pan powie o coraz częstszych pogłoskach o tym, że przed wyborami w 2011 roku Pan Bachański jeszcze wówczas kandydat na Prezesa i pracownik związku lobbował na swoją korzyść odwiedzając niektóre osoby gorąco zachęcając do kandydowania za jego osobą. Jest chyba zagranie niezbyt fair?
- Nie chce tego komentować. Każdy z nas ma swoją moralność i zasady.
Skupmy się na sprawach bieżących. Objął Pan funkcję łącznika pomiędzy ligą VTB a FIBA Europe, której jest Pan członkiem zarządu. Jak Pan się odnajduje w nowej roli?
- Będę odpowiedzialny za pokazanie jak istotną pozycję ma liga VTB w obecnym systemie rozgrywek europejskich. Taki przepływ informacji jest niezbędny pomiędzy FIBA, a ligą która jest obecnie po Eurolidze drugą siłą w Europie. Mam nadzieję, że nasze działania przyniosą zamierzony efekt i VTB zyska pełną akceptację europejskich władz.
Czy to się przekłada na współpracę Pana osoby z PZKoszem?
- Decyzją Prezesa współpraca przebiega tak a nie inaczej. Jednak w jakimś stopniu współpraca istnieje, bo wszyscy działamy dla dobra i rozwoju polskiej koszykówki.
Od sezonu 2011/2012 w Polsce zreformowano system rozgrywek i mamy teraz ligę kontraktową, która chyba nie sprawdza się dzisiaj tak jak pierwotnie zakładano. Czym to jest spowodowane?
- Moim zdaniem sama idea ligi kontraktowej jest dobrym przedsięwzięciem. Stabilność grania w najwyższej klasie rozgrywkowej pozwoli klubom opracować długoterminowe strategie, które będą miały na celu łatwiejsze pozyskanie sponsorów. Żeby taka liga miała sens bytu wraz reorganizacją musi iść w parze poziom sportowy, który musi być zdecydowanie wyższy. Nie można pozwolić na to żeby różnice w meczach na najwyższym poziomie wynosiły 40 punktów. Stawiajmy zdecydowanie na Polaków, gdyż oglądając niektórych zawodników, którzy napływają zza granicy do polskiej ligi można odnieść wrażenie, że największe sukcesy odnosili grając w koszykówkę na ulicy. Trzeba wypracować taki model funkcjonowania, który będzie dawał gwarancję wyniku sportowego.
No właśnie coraz więcej Polaków na parkietach, a co najbardziej cieszy coraz więcej młodych zawodników. Nasze srebrne pokolenie z Hamburga w 2010 roku coraz odważniej poczyna sobie w PLK. Mowa o takich graczach jak Ponitka czy Karnowski. Chyba cieszy to, że nadchodzi zmiana pokoleniowa i wysyp talentów, których brakowało niewątpliwie w ostatnich latach?
- Dobrze, że pan o tym wspomniał bowiem srebrny medal rocznika '93 w Hamburgu jest efektem naszego planu długofalowej pracy z młodzieżą, który opracowaliśmy. Szkoła w Cetniewie jest tego przykładem. Warto inwestować w takie ośrodki. Powołaliśmy tam najlepszą kadrę trenerską, aby młodzież mogła się rozwijać. Sukcesy to efekt naszej ciężkiej pracy od podstaw. Czy zmiana pokoleniowa powinna drastycznie nastąpić? Uważam, że nie. Wystarczy spojrzeć na Łukasza Koszarka, Filipa Dylewicz, Adama Hrycaniuka chociażby i trzeba umiejętnie poskładać młodość z doświadczeniem, a to może dać zamierzony efekt, który powinien już zadziałać na ubiegłorocznym EuroBaskecie.
Jacek Winnicki na stanowisku trenera żeńskiej kadry to dobry wybór? Chyba trzeba poukładać kadrę, która niewątpliwie za kadencji trenera Maciejewskiego była podzielona.
- Dochodziły mnie sygnały, że kadra jest podzielona. Dariusz Maciejewski wygrał konkurs na trenera kadry. Czy Jacek Winnicki to poukłada? To trener z ogromnym doświadczeniem, jeżeli będzie miał do dyspozycji wszystkie zawodniczki i wszystko będzie przebiegać bez zastrzeżeń może osiągnąć sukces.