Gotowy do gry - wywiad z Marshallem Stricklandem, nowym obrońcą AZS Koszalin

Trener AZS Koszalin, Tomasz Herkt postawił sprawę jasno - gdyby nie kontuzja, ten koszykarz nie zdecydowałby się podpisać kontraktu z jego zespołem. O kim mowa? O Amerykaninie Marshallu Stricklandzie, który w poniedziałek został oficjalnie graczem AZS. W specjalnym wywiadzie dla portalu SportoweFakty.pl, zawodnik opowiedział o swojej dotychczasowej karierze, a także o nadziejach na kolejne rozgrywki.

Michał Fałkowski: Fani w Polsce nie kojarzą Marshalla Stricklanda, wszak do tej pory w naszym kraju ukazała się jedynie krótka informacja, że podpisałeś kontrakt z AZS Koszalin. Mógłbyś zatem zaprezentować się jako koszykarz?

Marshall Strickland: Cóż, jestem koszykarzem, który gra na pozycjach obwodowych. Nie ma dla mnie większego znaczenia czy trener ustawia mnie jako rozgrywającego, czy rzucającego obrońcę. Na pewno jestem graczem ofensywnym, który lubi dużo rzucać. Mogę to robić niezależnie od tego czy akurat gram na dystansie, czy wchodzę pod kosz.

Znany EuroBasket.com opisuje cię tymi słowami: "Silny fizycznie rzucający obrońca z dużymi umiejętnościami strzeleckimi. Nie będzie niespodzianką, gdy zostanie gwiazdą na europejskim poziomie". Zechciałbyś to skomentować?

- Myślę, że opinia tego portalu internetowego jest adekwatna i dobrze oddaje rzeczywistość, poza jednym szczegółem - raczej gram jako jedynka, niż dwójka. Owszem, jeśli sytuacja tego wymaga, a w zespole jest zawodnik, który umie poprowadzić grę, nie mam problemu z przestawieniem się w strzelca. Ale generalnie częściej w swojej karierze byłem ustawiany jako playmaker, który ma łączyć prowadzenie ataku ze zdobywaniem punktów.

Jesteś absolwentem uczelni Indiana, obecnie dość przeciętnej, kilka lat temu zdecydowanie silniejszej. Jak wspominasz tamten czas i grę w NCAA?

- Rzeczywiście, ostatnio coś złego stało się z moją alma mater. Miniony sezon był dla nich bardzo średni, ale jak ja byłem częścią tamtej ekipy wiodło nam się całkiem nieźle. W swojej konferencji zawsze okupowaliśmy miejsca tuż za czołówką. Generalnie bardzo miło wspominam grę w NCAA. Liga akademicka to szczególny rodzaj rywalizacji. Koszykarze są jednak przede wszystkim uczniami i muszą dbać zarówno o swój rozwój sportowy, jak i intelektualny, a ponadto grają za darmo. Ich miłość do koszykówki nie jest zatem w żaden sposób wynikiem pieniędzy. Tak, NCAA to prawdziwie magiczne miejsce i magiczna koszykówka. Unikatowa na skalę światową.

Urodziłeś się w mieście Kingston w stanie Massachusetts, więc mniemam, że musiałeś kibicować Bostonowi. Gdy byłeś małym chłopcem, w NBA rządzili natomiast Detroit Pistons a później Chicago Bulls z Michaelem Jordanem na czele. Grając dla uczelni Indiana, na pewno musiałeś docenić lokalnego idola - Reggie Millera. Który zawodnik miał zatem największy wpływ na twoje sportowe ukształtowanie?

- W życiu najczęściej jest tak, że najbardziej pamiętamy tego idola z czasów dzieciństwa. Tak, jak powiedziałeś, dorastałem w stanie Massachusetts, gdzie wszyscy rzeczywiście kibicowali Bostonowi. Kibicowanie Celtics było natomiast równoznaczne z uwielbieniem dla Larry’ego Birda. Pewnie więc zaskoczę wszystkich, ale ja zdecydowanie bardziej ceniłem Magica Johnsona z Los Angeles Lakers i szczerze mówiąc, to nie było łatwe. Musiałem być bardzo ostrożny, gdy ubierałem koszulkę "Jeziorowców" (śmiech).

Po lidze akademickiej zdecydowałeś się na zawodowstwo i wybrałeś zespół ligi tureckiej, Alpellę Stambuł. Skąd taka decyzja?

- Wybrałem Turcję, bo wiedziałem, że tam jest silna i bardzo rozwojowa liga. Wiedziałem, że nawet jak trafię do drużyny ligowego średniaka, to i tak będzie to dla mnie wyzwanie, bo poziom 10-12 zespołów z ekstraklasowej szesnastki jest bardzo równy. W Turcji spędziłem kilka lat i powiem szczerze, że z każdym kolejnym sezonem było trudniej.

Grając w Alpelli, czy w TED Kolejliler, byłeś liderem zespołu. Zupełnie inaczej było jednak w Galatasaray Stambuł czy włoskim Fileni Bpa Jesi. Dlaczego?

- Trzeba pamiętać, że to, jak koszykarz prezentuje się w danym klubie to wypadkowa wielu czynników. W Galatasaray na przykład było tak, jak to często jest w wielkich klubach Europy, które są w stanie zatrudnić zdecydowanie większą liczbę graczy, niż przewiduje to protokół meczowy. Przed sezonem było nas kilkunastu i kilku koszykarzy, bojąc się o swoje minuty w meczach ligowych, zażądało pozwolenia na transfer. Ja i tak miałem szczęście bo po kilku spotkaniach, w których grało mi się ciężko, udało mi się przenieść do ekipy TED Kolejliler, gdzie moja rola była zdecydowanie większa. We Włoszech natomiast doznałem kontuzji już w drugim meczu po przyjeździe, co wyłączyło mnie z treningów przez pewien czas. Z różnych przyczyn musiałem też czekać na zabieg chirurgiczny i ostatecznie wróciłem do Stanów Zjednoczonych, by tam przejść operację. Po tym wszystkim ciężko wracało mi się do formy.

Jakiego koszykarza będziemy oglądać zatem w barwach AZS? Możesz zagwarantować kibicom koszalińskiego klubu występy na takim poziomie, jak w chociażby w Alpelli?

- Zagwarantować nie mogę niestety niczego. Uważam jednak, że jestem na tyle doświadczonym zawodnikiem, że umiem dojść do formy po przerwie od koszykówki. Od momentu przejścia operacji poświęciłem naprawdę wiele czasu na to, by dojść do odpowiedniej dyspozycji, na przykład do takiej, jaką prezentowałem grając właśnie w Alpelli czy TED. Codziennie trenuję bardzo ciężko w domu, a że towarzyszą mi koszykarze NBA i najlepszych klubów Europy, czuję się pewnie w kontekście zbliżającego się sezonu i jestem gotowy do gry.

A jak to się stało w ogóle, że trafiłeś do Polski? Rzadko zdarza się by zawodnik z doświadczeniem z ligi tureckiej zdecydował się grać w naszym kraju.

- Trochę potrzebowałem odmiany po kilku latach gry w tym kraju. Nie chciałem jednak zostać we Włoszech, gdyż tam nie wiodło mi się zbyt dobrze, o czym już mówiłem. W tym samym czasie nadeszła bardzo konkretna oferta z Polski i pomyślałem "czemu nie?". Polskie parkiety będą dla mnie czymś zupełnie nowym i już w tej chwili nie mogę doczekać się przyjazdu do waszego kraju.

Rozmawiałeś z trenerem Tomaszem Herktem na temat swojej roli w zespole?

- Nie rozmawialiśmy jeszcze w szczegółach. Na wszystko przyjdzie czas, gdy pojawię się w Polsce. Trener bardzo chciał mnie w swoim zespole i powiedział, że jeśli będę ciężko trenował, będzie na mnie stawiał. To mi odpowiada.

Źródło artykułu: