NBA: Bulls przedłużają serię Heat. Lakers gromią Spurs

Po raz czwarty w ostatnich tygodniach zespół Miami Heat przegrał pomimo tego, że prowadził wcześniej prowadził dwucyfrową różnicą punktową. Hit na Zachodzie rozczarował, głównie za sprawą San Antonio Spurs.

W tym artykule dowiesz się o:

Zespołowi z Florydy bardzo zależało na przełamaniu passy trzech porażek z rzędu. Dlatego od samego początku narzucili swój styl gry. W pewnym momencie prowadzili różnicą dwunastu oczek (49:37). Druga połowa przyniosła jednak zmianę sytuacji na parkiecie w AmericanAirlines Arena. W barwach Chicago Bulls bardzo dobrze spisywał się Derrick Rose, który swoimi zagraniami dał sygnał do odrabiania strat. Byki na prowadzenie wyszły na niewiele ponad jedenaście minut przed końcem. Od tego momentu zespoły toczyły wyrównaną walkę.

- W swoich szeregach mamy zawodników, którzy potrafią rozstrzygać o losach meczu - powiedział trener Tom Thibodeau. Tym kimś w szeregach jego zespołu był Luol Deng. Przy stanie 86:84 dla miejscowych trafił jeden z dwóch rzutów wolnych, a później przy próbie zbiórki został sfaulowany przez Mike'a Millera. Dzięki temu zespół z Chicago znalazł się na jednopunktowym prowadzeniu.

Do końca pozostawało jeszcze niespełna szesnaście sekund. Czasu na odwrócenie losów meczu było dużo. Wygraną Miami miał zapewnić LeBron James. Jeden z liderów Heat nie poradził sobie jednak z Joakimem Noah. Żar miał jeszcze jedną szansę, ale Dwyane Wade również nie zdołał umieścić piłki w koszu. Ta wpadła w ręce Keitha Bogansa i rozległa się końcowa syrena.

- Po raz kolejny nie udało nam się wygrać i to nas bardzo boli - stwierdził Chris Bosh po czwartej porażce z rzędu swojej drużyny.

W obydwu ekipach najlepszymi zawodnikami byli kandydaci do tytułu MVP, czyli Rose i James. Pierwszy zdobył 27 punktów i miał 5 asyst. Natomiast zawodnik Heat zakończył pojedynek z dorobkiem 26 oczek, 8 zbiórek i 6 asyst.

Miami Heat - Chicago Bulls 86:87 (22:18, 27:22, 16:23, 21:24)

James 26 (8zb, 6as), Bosh 23 (5zb), Wade 20 (5as) - Rose 27 (5as), Deng 18, Boozer 12 (10zb)

Kibice ostrzyli sobie zęby na potencjalny finał Konferencji Zachodniej. Emocji starczyło tylko na sześć minut. Później grać zaczęli Los Angeles Lakers, a gospodarze tylko im statystowali. Jeziorowcy od stanu 12:10 zaliczyli run 22:3, który dawał im kofort w kolejnych minutach.

Niemoc strzelecką podopiecznych Gregga Popovicha przerwał dopiero w drugiej kwarcie Gary Neal. Tym razem jednak jaskółka wiosny nie czyniła. Teksańczycy nie poszli za ciosem i nie rozpoczęli pogoni za rywalami. Lakers natomiast nadal grali jak w transie i systematycznie uciekli swoim przeciwnikom. Zespół z Los Angeles miał nawet przewagę, która wynosiła 32 punkty!

W ostatniej kwarcie San Antonio jedynie zdołało zmniejszyć rozmiary porażki.

Tradycyjnie już liderem Lakers był Kobe Bryant. Po stronie przegranych na wyróżnienie zasłużyli Tony Parker, George Hill oraz Neal.

San Antonio Spurs - Los Angeles Lakers 83:99 (13:34, 24:31, 15:16, 31:18)

Neal 15 (7zb), Hill 14, Parker 14 - Bryant 26 (7zb, 5as), Gasol 21 (6zb, 5as), Odom 15 (6as)

Źródło artykułu: